"Z talentem poradzisz sobie w każdych warunkach "
Custom to pseudonim urodzonego w Kanadzie Duane'a Lavolda, który wcześniej dał się poznać przede wszystkim jako reżyser filmowy. Jego obraz "Loafing" zwyciężył w 1997 roku na festiwalu filmowym Slamdance, a w filmie "Limp", na krótko przed swoją samobójczą śmiercią, wystąpił Michael Hutchence, frontman i wokalista zespołu INXS. Prawdziwą pasją Duana zawsze była jednak muzyka. Już w wieku czterech lat zaczął grać na wiolonczeli, a dziś jest multiinstrumentalistą. W 2002 roku światło dzienne ujrzała jego debiutancka płyta "Fast", na której znalazł się m.in. kontrowersyjny i zbojkotowany przez MTV utwór "Hey Mister". O pracach nad albumem, przyczynach bojkotu i współpracy z Michaelem Hutchencem, z Duanem Lavoldem rozmawiał Konrad Sikora.
Jak to jest z Custom? To twój solowy projekt, czy też jest to zespół?
Custom to mój pseudonim, którego używam już od bardzo dawna. Ten album praktycznie też nagrałem w całości sam. Z drugiej jednak strony ostatnio zacząłem na stałe współpracować z kilkoma muzykami i nadal używamy nazwy Custom. Ciężko jest mi więc tak naprawdę odpowiedzieć na to pytanie.
Kiedyś powiedziałeś, że nie dlatego wolisz pracować sam, że nie lubisz innych, ale dlatego, że potrafisz sam wszystko zrobić. Ale czy granie z innymi to mimo wszystko nie większa przyjemność?
Oczywiście, współpraca z innymi muzykami to ogromna przyjemność. To właśnie dlatego zrezygnowałem z tego, aby robić wszystko samemu. To, że dotychczas polegałem tylko na sobie, brało się z tego, że dorastałem na wsi, gdzie nie było innych muzyków, więc umilałem sobie czas grając sam na różnych instrumentach. Dopiero teraz uczę się, jak to jest grać z innymi. Powiem ci, że oba sposoby pracy mają swoje wady i zalety.
W jednej z piosenek śpiewasz, że jesteś "porąbanym dzieciakiem z porąbanymi pomysłami". Czy ta płyta to właśnie jeden z nich?
Chyba tak. Ten album powstał w wyniku dość specyficznego i niezbyt normalnego stanu świadomości. Można powiedzieć, że to, iż jestem porąbany, przejawiło się m.in. nagraniem tej płyty.
Jak długo pracowałeś nad albumem?
Ciężko powiedzieć. To był długi proces i rozpoczął się od zbudowania studia. Kiedy już miałem je gotowe, musiałem się nauczyć obsługiwać wszystkie urządzenia, które w nim miałem. Kiedy zaliczyłem ten etap, mogłem zacząć myśleć tylko o muzyce. Ten etap zajął mi kolejny rok.
W jednym z twoich wywiadów przeczytałem, że w studiu nie lubisz korzystać z żadnych nowinek technicznych, ani bajerów. Preferujesz ponoć prostotę. Dlaczego?
Mam kilka powodów, aby tak myśleć. Kiedy wynajmujesz studio napakowane gadżetami i maszynami, które do tego kosztuje dwa tysiące dolarów za godzinę, zapominasz o muzyce. Martwisz się tym, ile wyniesie rachunek, spieszysz się. Do tego wciąż kombinujesz coś ze sprzętem, zamiast po prostu usiąść i zagrać. To do mnie nie przemawia. Muzyka nie potrzebuje super sprzętu, tylko talentu wykonawcy. To jest najważniejsze. Z talentem poradzisz sobie w każdych warunkach.
Zdecydowałeś się sam produkować swój album. Naprawdę nie chciałeś zatrudnić żadnego producenta, który by tobą pokierował?
Nie. Malarze nie mają producentów, nie mają ich także pisarze, po co więc mieliby ich mieć muzycy? Ty masz robić wszystko, ty tworzysz. Przecież byłoby bez sensu, gdyby za plecami poety stał taki producent i mówił mu, że to bardziej pasuje, to zabrzmi bardziej nowocześnie lub coś w tym stylu.
Czyli uważasz, że producenci są w ogóle nie potrzebni?
Jeśli chodzi o muzyków to tak. Jeśli chodzi o gwiazdy pop, które mają tylko wyglądać i coś śpiewać, to wiadomo, że bez producentów nie dadzą sobie rady. Prawdziwy artysta powinien jednak liczyć tylko na siebie. Jestem jednak pewien, że i ja któregoś dnia spróbuję takiej współpracy, ale to będzie raczej eksperyment, aniżeli potrzeba.
To pytanie słyszałeś już na pewno wiele razy, ale powiedz, czy spodziewałeś się, że twój teledysk zostanie zakazany w MTV?
Nie, w żadnym wypadku. Nie sądzę, aby znalazło się w nim coś kontrowersyjnego. Patrząc na to, co jest emitowane w tej stacji, w ogóle nie mogę zrozumieć tej decyzji. Przecież tam co chwilę można obejrzeć i usłyszeć coś o wiele bardziej kontrowersyjnego, aniżeli piosenka "Hey Mister".
Co poczułeś, kiedy dowiedziałeś się o tej decyzji?
Zakłopotanie i pomyślałem sobie, że to jakiś kiepski żart. Próbując się coś dowiedzieć i wyjaśnić zobaczyłem, że tak naprawdę już niewiele można w takiej sytuacji zrobić. To jest wielka firma i sama decyduje o tym, co chce, a czego nie. Nie są telewizją publiczną, nie wykonują żadnej misji społecznej. Jak im się coś nie podoba, to koniec. Nic tego nie zmieni.
A nie czułeś, że gdyby za tobą stała jakaś wielka wytwórnia, z którą masz kontrakt, to nie byłoby całego zamieszania?
Prawdopodobnie tak. Mimo wszystko istnieje jakiś sposób, aby nakłonić MTV do tego lub tamtego i być może gdybym był związany z jakąś wytwórnią, dałoby się całą sprawę załatwić całkiem inaczej, ale możemy tylko spekulować.
Wiele osób mówiło, że dzięki tej decyzji MTV, miałeś od razu załatwiony rozgłos na cały świat i darmową promocję.
Ludzie, którzy tak mówią, nie rozumieją, jak to wszystko naprawdę działa. MTV ma grubo ponad 300 milionów widzów. I uwierz mi, że kilka artykułów prasowych i notek w Internecie, nie jest w stanie zastąpić tego, że wideoklip będzie prezentowany w MTV kilka lub kilkanaście razy dziennie. Żadna gazeta nie ma takiego wpływu na nastolatków i ich muzyczne gusta, jak MTV. Czysta matematyka pokazuje, że mi się to nie opłacało. Nie ma się co oszukiwać.
W przypadku piosenki "Beat Me" nakręciłeś dwa teledyski. Dlaczego?
Pierwszy powstał w podobny sposób, jak "Hey Mister" - zrobiłem go sam. Jednak firma, która wydała mój album, doszła do wniosku, że przydałby się inny, bardziej profesjonalny, cokolwiek to miało oznaczać. Nie wiem, jak będzie w przyszłości. Jeśli okaże się, że mam pomysł na teledysk, to go nakręcę, a jeśli wytwórnia będzie chciała zrobić drugi po swojemu, to też go zrobię. Nie jest to dla mnie żaden problem.
Patrząc na twoje teledyski można zauważyć, iż dwie rzeczy fascynują cię na pewno - piękne kobiety i dobre samochody...
A znasz jakiegoś faceta, którego by to nie interesowało? Nie wiem, czy to tylko moja fascynacja, czy po prostu normalna kolej rzeczy, związana z tym, że jestem płci męskiej.
W takim razie co interesuje cię poza kobietami i samochodami?
Szczerze mówiąc to sztuka. Każdy rodzaj sztuki. Inspiruje mnie wszystko, co jest interesujące. Słucham każdej muzyki, poza country. Czytam wiele książek i oglądam sporo filmów. To daje mi szczęście.
W jednej z recenzji twojej płyty znalazłem określenie, iż grasz jak "Amerykanin chcący brzmieć jak Brytyjczyk, który marzy o tym, by brzmieć jak Amerykanin". Jak odnosisz się takich określeń?
Szczerze mówiąc jest mi to obojętne. Sam nie potrafię określić, jak moja muzyka brzmi, bo to zadanie należy do publiczności. To słuchacze najlepiej wiedzą, z czym ona im się kojarzy. Każdy będzie miał na ten temat swoje własne zdanie. Przyznam jednak, że to określenie jest dość oryginalne.
Dla wielu ludzi wciąż pozostajesz bardziej znany jako reżyser filmowy. Powiedz, co sprawiło, że zacząłeś zajmować się na poważnie muzyką?
Prawda jest taka, że zawsze byłem muzykiem, który w pewnym momencie zdecydował się nakręcić parę filmów.
Dlaczego więc tak długo czekałeś z nagraniem płyty?
Nie wiem. Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć. Na wszystko przychodzi odpowiedni czas. Może nie byłem na nią wcześniej gotowy?
Jeden z twoich filmów, "Loafing", zdobył nagrodę na festiwalu Slamdance. Jak ważne jest dla ciebie to wyróżnienie?
To wspaniałe uczucie, kiedy ktoś docenia twoją pracę i przyznaje ci jakąś nagrodę. Nie wiem, jak bardzo chodzi tu o prestiż, ale jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się zdobyć to wyróżnienie. Tworząc film lub muzykę, robisz to najpierw do siebie, ale przy okazji chcesz, aby twoja twórczość podobała się innym. Problem jest tylko z listami przebojów. Wiadomo, że im jesteś wyżej, tym bardziej cię znają, ale z drugiej strony nie o to chodzi. Nie tworzysz dla nagród.
Czy masz w planach jeszcze jakieś filmy?
Oczywiście. Na pewno nie zrezygnuję z kręcenia filmów, ale w najbliższym czasie mam zamiar skoncentrować się przede wszystkim na muzyce.
Przy okazji obrazu "Limp" współpracowałeś z Michaelem Hutchencem z INXS. Jak go wspominasz?
Michael był wspaniałym facetem, z ogromną charyzmą. Jeśli chodzi o pracę na planie filmowymm był zupełnie kimś innym, zupełnie nie przypominał tego Michaela znanego z koncertów. Praca z nim był ogromną przyjemnością, miał spory talent aktorski i szkoda, że nigdy nie wykorzystał go do końca. Jego śmierć była dla mnie dużym wstrząsem.
Film nigdy nie został oficjalnie zaprezentowany. Dlaczego?
Powodów było wiele. Przede wszystkim była to moja własna decyzja, ale nie do końca. Zawsze, kiedy ktoś umiera, pojawia się sporo różnych komplikacji i stwierdziłem, że w tamtym okresie byłoby dość nieprzyzwoite pokazywanie tego filmu. Teraz z kolei przestałem się nim interesować. Traktuję go jako pamiątkę i nie myślę o tym, by go pokazać. Może kiedyś to się stanie, ale na razie nie mam takich planów.
Dziękuję za rozmowę.