"Więcej abstrakcji"

Amorphis, fińska grupa, która podbiła serca polskich fanów albumami „Tales From The Thousand Lakes” i „Elegy” od lat kroczy własną ścieżką, przesuwając granice metalu w sobie tylko znane rejony. Kolejny krok naprzód to album „Am Universum”, najnowsza i chyba najlepsza dotąd płyta Amorphis, prezentująca wciąż młodych Finów w roli dojrzałych i odważnych kompozytorów. Dźwięki, które łączą w sobie psychodeliczne podróże Pink Floyd, jazzowe improwizacje i potęgę metalowego uderzenia pomógł im tym razem przelać na taśmę Simon Efemy, producent znany m.in. z współpracy z Paradise Lost i Panterą. Trudno się więc dziwić, że w tej sytuacji Jarosław Szubrycht miał kilka pytań do Toniego Koivusaari, gitarzysty Amorphis.

article cover
INTERIA.PL

Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie po przesłuchaniu “Am Universe” były rewelacyjne partie saksofonu. Kto tak pięknie gra?

Sakari Kukko, z rockowej grupy Piirpauke, popularnej w Finlandii głównie w latach 70. Muzyka Piirpauke miała swojego czasu na nas wielki wpływ, szczególnie album “Konevitsan Kirkonkellot”, na którym przemycili dużo fińskiego folku. Sakari zagrał już na “Tuoneli”, ale tam nie daliśmy mu zbyt wielkiego pola do popisu. Do tego stopnia spodobało nam się jednak brzmienie saksofonu, że na nowej płycie zrezygnowaliśmy z wielu partii klawiszy na jego korzyść. Woleliśmy naturalne, akustyczne brzmienie od najlepszej elektroniki. Niestety, na koncertach rolę saksofonu będą musiały przejąć klawisze. Chociaż marzymy o tym, by udało nam się zaprosić Sakari’ego chociaż na kilka. Ale wiesz, to facet który ma już swoje lata i chyba niezbyt czułby się wśród naszych fanów.

Nowa płyta wydaje mi się również bardziej dynamiczna i zróżnicowana niż “Tuonela” czy nawet “Elegy”. Wydaj mi się, że to zasługa bardziej odważnych aranżacji?

Wiesz, w przypadku “Elegy” przez komponowanie rozumieliśmy jeszcze na to, że do jednego riffu doklejaliśmy drugi, do tego następny i tak bez końca. W takim przypadku nie można w ogóle mówić o dynamice. Na “Tuoneli” próbowaliśmy już zerwać z tym schematem, ale najcięższe, najbardziej metalowe partie wciąż naszym zdaniem brzmiały mało przekonująco. Dlatego zrezygnowaliśmy tym razem z efektów, nie przesterowaliśmy gitar tak bardzo. Gitary wciąż brzmią ciężko, ale bardziej naturalnie, a nam jest łatwiej kontrolować dynamikę każdego dźwięku.

Wasz wokalista też jakby złagodniał, śpiewa wyłącznie czystym głosem. Szkoda, że nie ryknął chociaż w jednym numerze, tak jak miało to miejsce w przypadku “Greed” na “Tuoneli”.

Daj spokój, po wydaniu “Tuoneli” wszyscy nas pytali, po co nagraliśmy “Greed”, a teraz ty mi mówisz, że brakuje takiego numeru. (śmiech) Kiedy komponujemy płytę, nic z góry nie planujemy, ale tym razem nie mieliśmy po prostu ochoty na nagranie tak ostrego utworu.


Brakuje też hitu, który porwałby tłumy, czegoś na miarę “Black Winter Day”. Nie macie już ochoty na pisanie przebojów?

Przyznam szczerze, że nigdy nie lubiliśmy “Black Winter Day” i trochę cierpimy, kiedy musimy wykonywać go na koncertach. To taki prosty i nudny numer. Niestety, wytwórnia postanowiła go wylansować, ludziom się spodobał i teraz nie możemy się od niego uwolnić. (śmiech)

Kilka dni temu przeczytałem gdzieś, że wielki wpływ na muzykę zawartą na waszym nowym albumie miał Nick Cave. Nigdy bym na to nie wpadł.

Nick Cave? Wiesz, słuchamy tak różnej muzyki, że ktoś mógł wymienić w wywiadzie i Cave’a, ale nigdy jako wyznacznik tego, czego można się spodziewać po naszej nowej płycie. Wierzę, że dzisiaj największy wpływ na Amorphis ma muzyka... Amorphis. Oprócz tego bardzo głęboko w naszych umysłach tkwią płyty Pink Floyd, niektóre grupy rockowe z lat 70., muzyka folkowa...

Zastanawia mnie zawsze, co jest tak wyjątkowego w muzyce Pink Floyd, że wiele grup metalowych przyznaje się do fascynacji ich twórczością?

Od tak wielu lat słuchamy Pink Floyd, że musi to wypływać w naszej muzyce, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pink Floyd to muzyka ponadczasowa, niosąca ze sobą niespotykany wręcz ładunek emocji. Pierwszą ich rzeczą jaką usłyszałem była płyta “Echoes”... i nie mogłem uwierzyć, że w jednym utworze może dziać się tak wiele, moment totalnie przerażający może sąsiadować z fragmentem bardzo pięknym i spokojnym. Nie znam innych zespołów, które potrafiłyby zrobić coś takiego.

Czy możecie powiedzieć, że z momentem nagrania “Am Universum” zakończył się proces formowania stylu Amorphis, że mniej więcej takiej muzyki możemy spodziewać się po was w przyszłości? Pytam, bo wasi wydawcy mają z wami trzy światy. Podpisali kontrakt z zespołem deathmetalowym, a wy zafundowaliście im taką ewolucję...

Jak dotąd zmienialiśmy się z płyty na płytę i nie potrafimy powiedzieć, co będzie za rok czy dwa. Rzeczywiście, zaczynaliśmy od dość prymitywnego death metalu, ale szybko okazało się, że ciągła progresja to dla nas jedyny sposób na przetrwanie. Nie jesteśmy typem zespołu, który nagrywa taką samą płytę tylko dlatego, że poprzednia nieźle się sprzedała. Najważniejsza dla nas jest muzyka i wszystko jej podporządkowujemy.

Jeżeli chodzi o nastawienie wytwórni, to nigdy nie mogliśmy narzekać. Zarówno ze strony Relapse jak i Nuclear Blast otrzymywaliśmy zawsze duży kredyt zaufania i pełną swobodę decyzji, co do rozwoju naszej muzyki. Owszem, czasem mieli jakieś sugestie, ale nigdy ich nie słuchaliśmy. (śmiech) Na szczęście nigdy nie doszło pomiędzy nami do konfliktu. Poza tym to wszystko działa w obie strony. Firmy, które zaczynały jako wytwórnie stricte metalowe, dzisiaj mogą rozszerzać swoją działalność również na inne rynki. Kiedy podpisywaliśmy kontrakt z Relapse, była to maleńka firma. Prawdę mówiąc Mat trzymał wszystko w jednym pokoju, w domu swojej mamy. Rośliśmy w siłę razem i nie widzę powodu, dla którego miałby na nas narzekać.


Jak wiele zawdzięczacie Simonowi? Czy jest typem producenta, który ingeruje w kompozycje zespołu?

Na szczęście Simon nie zmieniał struktur poszczególnych utworów, chociaż często sugerował nam różne rozwiązania aranżacyjne. Największą pracę odwalił przy partiach wokalnych, tutaj rzeczywiście trzeba było trochę pokombinować. Poza tym Simon nauczył nas jednej, bardzo ważnej rzeczy - dążenia do maksymalnego uproszczenia muzyki. Wiesz, kiedy sześciu członków zespołu zaczyna grać swoje rzeczy, robi się tego trochę za dużo, muzyka przestaje być selektywna. Simon potrafił wyciągnąć z naszej muzyki to, co najciekawsze. Po to właśnie jest producent - ktoś z zewnątrz, kto może podejść do dźwięków ze świeżym uchem. Poza tym, dobrze mieć w studiu prawdziwego zawodowca. Kiedy z jego ust padają słowa “w porządku”, wiesz że nie musisz więcej myśleć o tym, co właśnie zostało nagrane.

Płytę nagrywaliście w rodzimym FinnVox. Nie kusiło was jakieś bardziej utytułowane studio z Niemiec?

Raczej nie. Braliśmy natomiast pod uwagę inne fińskie studio, ale w końcu zdecydowaliśmy się na FinnVox. Jeszcze wcześniej były plany, by nagrywać płytę w Sztokholmie. Rozpoczęliśmy nawet sesję, ale bardzo szybko zorientowaliśmy się, że to nie jest to. Kiedy przebywasz w obcym kraju, w obcym mieście, nigdy się tak nie wyluzujesz i nigdy się tak nie skupisz, jak u siebie. FinnVox to bardzo dobre studio, a poza tym jest blisko naszego miejsca zamieszkania, więc mogliśmy spać w domach. Dzięki temu byliśmy chyba bardziej efektywni.

Zauważyłem, że ostatnimi czasy fińska scena rozwija się dwutorowo. Z jednej strony świat podbijają grupy powermetalowe, z drugiej triumfy święci cukierkowy gotyk w typie Him. No i jest jeszcze Amorphis, który trzyma się trochę na uboczu.

Nie czujemy się outsiderami. Podobnie jak my, większość fińskich grup robi swoje i nie ogląda się na innych. Wiem jednak, co masz na myśli... Jeżeli idziesz do sklepu muzycznego, to takie zespoły jak Stratovarius, Nightwish czy Sinergy możesz znaleźć na półce z power metalem, natomiast Amorphis musisz szukać po prostu pod “A”. Chociaż znamy ludzi z tych wszystkich zespołów i lubimy się, nigdy nie wpadliśmy na to, żeby próbować grać podobną muzykę.


Niedługo przed wejściem do studia zmieniliście basistę - Olli-Pekka Laine zastąpił Niclas Etelavuori. Co było tego powodem?

Oli sam odszedł, trudno mi powiedzieć dlaczego. Domyślaliśmy się jedynie, że powodem jego decyzji był brak zgody na taki a nie inny rozwój muzyki Amorphis. Wciąż jednak jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, często się widujemy. Prawdę mówiąc, nie zaskoczył nas tak bardzo mówiąc, że odchodzi, wiedzieliśmy że to tylko kwestia czasu. Był ważnym elementem zespołu i po jego odejściu przez moment zastanawialiśmy się, czy kontynuujemy działalność, czy przyszedł czas dać sobie spokój? Szybko doszliśmy do wniosku, że skoro wszyscy wciąż czujemy potrzebę grania tej muzyki, skoro wciąż nas to bawi, nie możemy tak po prostu odpuścić.

W tej sytuacji Niclas był bardzo oczywistym wyborem. Znamy się od początku istnienia Amorphis, graliśmy razem w różnych ubocznych projektach i wiedzieliśmy, że właśnie on najlepiej zastąpi Oli. Mieliśmy ten komfort, że od razu wpasował się w atmosferę zespołu, nie musieliśmy tracić czasu na wzajemne poznawanie się.

Wracając do “Am Universum”, bardzo zaintrygowała mnie okładka płyty. Co to jest?

Prawdę mówiąc, sam nie wiem, co przedstawia okładka. (śmiech) Ja widzę tam fragment kwiatu, widzę różne warstwy i zazębiające się powierzchnie, co dobrze oddaje ducha naszej muzyki. No cóż, zdecydowaliśmy się tym razem na obrazek bardziej abstrakcyjny niż zazwyczaj.

O ile wiem, bardziej abstrakcyjne są również teksty na “Am Universum”? Czyżbyście na dobre zrezygnowali z przekopywania fińskiej historii i mitologii w poszukiwaniu inspiracji?

Teraz nasze teksty to osobiste legendy Pasi’ego i tylko on jeden wie, o co może w nich chodzić. (śmiech) Pasi doszedł do Amorphis kiedy nagrywaliśmy “Elegy” i teksty na płytę były już właściwie gotowe. Nie miał wiele do powiedzenia na ten temat, ale już na “Tuonelę” napisał swoje teksty. Wydaje mi się, że to co pisze Pasi pod względem nastroju bardzo przypomina nasze wcześniejsze teksty, ale jednocześnie wypływa z niego samego, nie jest narzucone z zewnątrz.


A tytuł płyty? Ma jakieś specjalne znaczenie?

“Am Universum” nie znaczy nic, a zarazem może mieć wiele znaczeń. Kiedy zastanawialiśmy się nad tytułem nowej płyty, po uważnym przeczytaniu tekstów i wysłuchaniu muzyki, komuś do głowy przyszły po prostu takie słowa... Oczywiście “universum” właściwie w każdym języku znaczy wszechświat i myślę, że interpretując tytuł można pójść tym tropem.

Do utworu “Alone” zamierzacie nakręcić teledysk. Czy już wiadomo, jak będzie wyglądał?

Nie, dopiero pracujemy nad scenariuszem. Kilka dni temu spotkaliśmy się z reżyserem i na razie zdążyliśmy omówić tylko te rzeczy, których na pewno nie powinno być w tym klipie. Na pewno nie będzie w nim szybkich samochodów i roznegliżowanych kobiet, nie zobaczycie też muzyków Amorphis przebranych w średniowieczne stroje albo udających kurczaki. (śmiech) Kiedy już odrzucimy wszystko to, czego nie chcemy widzieć w naszym teledysku, zobaczymy co nam zostanie.

Pamiętasz wasz koncert na Mystic Festival w Krakowie? Występ Amorphis bardzo wyróżniał się z blackmetalowej nawałnicy, która królowała wtedy na scenie. Jak wspominasz ten dzień?

Podobało mi się, chociaż wszyscy czuliśmy, że trochę do tego towarzystwa nie pasujemy. Dlatego zaskoczeniem było dla nas bardzo ciepłe przyjęcie publiczności. Zachwycony byłem natomiast samym Krakowem. Razem z moją dziewczyną spędziłem w tym mieście jeszcze ponad tydzień po koncercie, więc miałem szansę dobrze je zwiedzić. Żałuję tylko, że nie mieliśmy przewodnika, przez co każdego wieczoru lądowaliśmy w tej samej knajpie. (śmiech) Cieszę się również, że mogłem zobaczyć obóz Oświęcimiu. Byłem w wielkim szoku, ale uważam, że każdy, kto ma okazję, powinien to zobaczyć.

Dziękuję za wywiad.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas