Reklama

"Wciąż szukamy własnego stylu"


Polski Totem to bez wątpienia jedna z nielicznych w naszym kraju metalowych grup, w której szeregach odnaleźć możemy kobietę, i to stojącą za mikrofonem. Pomyli się jednak ten kto sądzi, że ta sześcioosobowa formacja z Bukowna jest kolejnym nijakim tworem muzyki dla kobiet, odgrzewanym kotletem spod znaku przebrzmiałego gotyckiego quasi-metalu, czy dźwiękową wycieczką w rejony muzycznej łagodności.

Drugi album zespołu, "Day Before The End", wydany pod koniec sierpnia 2005 roku z logiem Empire Records, choć ukazuje Totem jako grupę wciąż szukającą swojej drogi, nie pozostawia wątpliwości, że muzyczny kręgosłup ich twórczości nadal stoi thrashmetalową agresją, wzbogaconą odrobiną deathmetalowej brutalności i ubarwiającą całość gitarową melodyką.

Reklama

Już w kilka dni po premierze nowej płyty, na pytania Bartosza Donarskiego zgodzili się odpowiedzieć: wokalistka Weronika alias "Wera" i gitarzysta Dzierżu. Muzycy opowiedzieli m.in. o specyfice swojego zespołu, własnych muzycznych fascynacjach i nowych szansach związanych z pierwszym oficjalnym wydawnictwem.

"Day Before The End" przed chwilą wylądował na sklepowych półkach. To z pewnością bardzo przyjemne uczucie.

Wera: Jak najbardziej! Wiesz, to jest chyba najbardziej wyczekiwany moment w historii każdej kapeli, kiedy mogą chwycić w rękę własny materiał przyodziany w książeczki, nadruki i wszystkie te duperelki. Do tego widnieje na niej ten właśnie znaczek wytwórni, oficjalny. To daje naprawdę mnóstwo motywacji do dalszego działania, tworzenia i kombinowania z muzyką.

Album powstawał jednak niemal dwa lata. Dlaczego trwało to tak długo?

Wera: Myślę, że decydujący wpływ miał tu nasz stosunek do samego grania, jak i to, że każdy uczył się w innym mieście. Wspólne granie było dla nas przede wszystkim czystą przyjemnością, na którą, niestety, mogliśmy przeznaczyć określoną ilość czasu, i dlatego też na próbach spotykaliśmy się co dwa-trzy tygodnie, głównie w celach towarzyskich, przy okazji umilając sobie czas grając to i owo (śmiech).

W międzyczasie udało nam się zagrać kilka koncertów, wliczając w to mini-trasę koncertową "Thrash The South Tour", wspólnie z Horrorscope, Whorehouse i Atrophia Red Sun.

I tak gdzieś pomiędzy tym wszystkim powstał "Day Before The End," przy nagrywaniu którego również nie spieszyliśmy się zbytnio (śmiech).

Totem pochodzi z Bukowna, małej miejscowości, która nie jest raczej centrum kultury i sztuki. Jak podejrzewam, fakt ten raczej nie ułatwiał wam startu na pożądaną skalę. Co właściwie pchnęło was do grania?

Wera: To, co pociąga większość młodych ludzi do założenia bandu. Jak masz 15 lat, to raczej nie zastanawiasz się nad tym, ile twój zespół zarobi pieniędzy, czy ilu ludzi przyjdzie na twój koncert. Wtedy najważniejsza jest muzyka i dlatego to robisz. Tak też było w naszym przypadku.

Z biegiem czasu jednak wymagania rosną i stawiasz przed sobą nowe cele i wtedy dopiero okazuje się czy zespół jest na tyle silny, aby się przebić, czy nie. Sam fakt, że pochodzimy z Bukowna nie ma dla nas większego znaczenia i raczej nie odczuliśmy do tej pory jakiejkolwiek ujmy z tego powodu. Ogólnie bardzo lubimy naszą wioskę (śmiech).

Zanim na scenie pojawiła się nazwa Totem, graliście m.in. przeróbki Sepultury i Slayera. Do dziś thrash metal wydaje się być jednym z najważniejszych wyznaczników waszej muzyki. Nie wiem czy się zgodzisz, ale te pierwotne fascynacje, ten pierwszy, nierzadko przypadkowy kontakt z danym gatunkiem muzyki metalowej, najczęściej pozostaje w nas na zawsze. I tak jest chyba również w waszym przypadku.

Dzierżu: Trudno jest całkowicie odciąć się od muzyki, jakiej się słucha, to ona przecież daje niejednokrotnie inspiracje do tworzenia własnego materiału. Dobrze jest znane powiedzenie, "czym skorupka za młodu nasiąknie...".

W naszym wypadku mamy sześcioosobowy skład, każdy z nas ma swoich idoli i ulubionych wykonawców i część elementów muzycznych przenosi na grunt Totem. Tego raczej nie da się uniknąć, podświadomie przenosimy motywy, które gdzieś tam kiedyś wpadły nam w ucho. Tak naprawdę w dzisiejszych czasach trudno jest stworzyć coś nowego i świeżego, tak aby uniknąć porównań do innych zespołów, szczególnie w Polsce, gdzie publiczność jest dość krytyczna i wymagająca.

Nowa płyta jest w zasadzie drugą pełnowymiarową pozycją w dorobku waszej grupy. "Intro", pierwszy album Totem, nie dotarł jednak do szerokiego grona odbiorców. Jak można to wytłumaczyć?

Dzierżu: "Intro" to była nasza pierwsza przygoda z nagrywaniem płyty. W obecnym składzie graliśmy wtedy niespełna pół roku i album ten był raczej eksperymentem z naszej strony. Nigdy wcześniej nie nagrywaliśmy nic w studiu i traktowaliśmy ten krążek bardziej jako nagrany dla własnej przyjemności niż w celach wydawniczych.

Poza tym materiał, jaki znalazł się na płycie nie był do końca przemyślany aranżacyjnie, a także nagrywaliśmy go w dużym pośpiechu, ponieważ chcieliśmy koniecznie zakończyć nagrywanie przed początkiem października. Brzmienie tego krążka też nie jest zbyt rewelacyjne, choć nie ukrywam pojawiło się kilka pozytywnych recenzji tej płytki i do tej pory przyjemnie jest wrzucić ją od czasu do czasu do odtwarzacza.

Było to maksimum naszych możliwości w tamtym okresie i po nagraniu płyty byliśmy z niej zadowoleni. Czas jednak weryfikuje wszystko i teraz trochę inaczej na to wszystko patrzymy.

Czy muzykę zawartą na "Day Before The End" można by określić bardziej kontynuacją wcześniejszego materiału, czy też próbą pójścia w innym kierunku, punktem zwrotnym?

Dzierżu: Na pewno widać na niej duże naleciałości z "Intro". Wydaje mi się jednak, że jest to nowe oblicze Totem, które zdecydowanie bardziej nam odpowiada. Patrząc jednak z perspektywy czasu na "Day Before..." bardzo dużo wynieśliśmy z tej produkcji, co może być dla nas punktem zwrotnym. Wiemy, jakie popełniliśmy błędy i czego mamy się wystrzegać, więc mam nadzieję, że ta płyta to tylko przedsmak tego, na co nas stać.

Choć "Day Before The End" jest płytą solidną i zręcznie wyprodukowaną, odnoszę wrażenie, że wciąż jeszcze poszukujecie najodpowiedniejszej dla siebie formuły. Zgodzisz się z tym? Wynika to może również z tego, że nowy album nie w swej formie jednowymiarowy, co akurat trzeba pochwalić.

Wera: Zdecydowanie masz rację, cały czas szukamy własnego stylu. Niestety doprowadzić zespół do momentu, w którym słuchacz jest w stanie rozpoznać go po kilku dźwiękach jest szalenie trudno.

To, że płyta "Day Before..." nie jest płytą do końca spójna, wytłumaczyć można długim okresem powstawania samych kompozycji. Często pomiędzy jednym kawałkiem a drugim mijały miesiące i to chyba wszystko tłumaczy. Mam nadzieję, że następna nasza pozycja będzie bardziej jednorodna, nie tracąc przy tym oryginalności i tego wszystkiego, z czym kojarzony jest zespół Totem.

Do zliczenia metalowych wokalistek na polskiej scenie spokojnie wystarczą palce jednej ręki. Nie mam tu oczywiście na myśli nurtu gotyckiego, który ma niewiele wspólnego z prawidłami metalowej bezkompromisowości i braku pozy. Kobieta w metalu to mimo wszystko wciąż egzotyka w obszarze zdominowanym przez samców. Nie sądzisz jednak, że agresywna ekspresja jest z natury obca płci pięknej?

Wera: Płeć piękna, jak sama nazwa wskazuje ma być piękna (śmiech). Grając jednak koncerty metalowe możesz być pewien, że popsujesz sobie fryzurę, a nadmiar makijażu spłynie w połowie koncertu, co nie przysparza urody wykonawczyni (śmiech).

Tak na serio, to faktycznie masz rację. Mało nas, nie wiem, z czego tak naprawdę to wynika. Być może strach przed porażką, ośmieszeniem, może brak delikatności w tym zawodzie i ta lekka chrypka, która mimo wszytko zostaje po koncercie.

W większości zespołów metalowych przeważa płeć męska i często jest też tak, że nie chcą brać "bab" do zespołów, ponieważ metalowa brać musi być bezwzględna i złowieszcza, a kobieta w zespole może osłabić ten wizerunek.

Jak już wspomniałam, polska publiczność jest dość wymagająca i jeśli wizerunkiem zespołu nie wpasowujesz się w pewne szablony, to nowatorstwo może spotkać się z negatywnymi opiniami.

Patrząc na wasze zdjęcia, wydajecie się być - bez urazy - całkiem normalni. Nie pozujecie, nie kreujecie wokół siebie sztucznego wizerunku. W obecnych czasach, autentyzm to coraz częściej zapominana zaleta, ginąca w morzu metalowego marketingu. Nie sądzisz jednak, że ludzie zaczynają już powoli tęsknić za naturalnością?

Wera: W dzisiejszych czasach stawia się na tzw. image zespołu. Jeśli kapela ma na to dobry pomysł i potrafi to wykorzystać, to czemu nie. Trzeba to tylko robić z głową. Muzyka metalowa jest dość specyficznym gatunkiem muzycznym, ponieważ wiele w niej patosu, wściekłości i chaosu, a większość kapel chce podkreślić to swoim wyglądem. To swego rodzaju teatr na scenie. Jednak poza nią mamy do czynienia z normalnymi ludźmi. Szkoda tylko, że widać to dopiero poza sceną.

Na płycie znalazł się też enigmatycznie zatytułowany utwór "The Race (P.O.C.B.F.E.O.O.M.)". O co tu chodzi?

Wera: (śmiech) To jest skrót nazwy kawałka, kiedy jeszcze nie miał swojego oficjalnego tytułu. Jeśli chcesz wiedzieć, co oznacza, zapraszamy na koncert. Zawsze zapowiadany jest w swojej pierwotnej wersji.

Jak znaleźliście się w Empire Records?

Dzierżu: W sumie to wszystko zaczęło się, kiedy Weronika grała trasę wspierając swym gardłem Sceptic. Wtedy to chyba po raz pierwszy Mariusz [Kmiołek, szef wytwórni - przyp. red.] zetknął się z nazwą Totem.

Potem nasz przyjaciel Tomek Zalewski zaczął koncertować z Decapitated, jako ich akustyk. I tak krok po kroczku zbliżaliśmy się do Empire. Pewnego dnia po prostu Mariusz przysłał nam maila, że słyszał od Tomka o nowej płycie i chciałby jej posłuchać.

Oczywiście po nagraniu płyty nie siedzieliśmy z założonymi rękami. Dostaliśmy kilka propozycji wydania, jednak Empire to najlepsza firma - zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszą płytę - która złożyła nam propozycję.

Totem stanowi sześciu ludzi. To chyba trochę dużo. Ciężko jest ujarzmić tę zgraję?

Wera: Nawet nie wiesz, jak trudno! Każdy ma inny charakter, innych idoli i inny rozmiar buta. Jeden chce to, drugi tamto. Sama się dziwię jak nam się udaje ciągnąć ten wózek. Ponadto połowa kapeli udziela się w innych zespołach, co również często prowadzi do zgrzytów pomiędzy nami, ale jak do tej pory trwamy i nic nie wskazuje na to, że ma się coś zmienić.

Nie tak dawno, na jednym z koncertów, sfilmowaliście wideoklip. Jak wyszło?

Wera: W sumie jeszcze nie wyszło, czekamy cały czas na rezultat. Całość materiału została już nagrana, cześć podczas koncertu w baszcie, co miało miejsce dość dawno temu, bo w maju a cześć nagrywaliśmy w miejscu gdzie się próbujemy. Długo to trwa, ale mamy nadzieję, że efekt będzie wart czekania.

Jaki będzie wasz kolejny krok?

Wera: Przez najbliższy czas będziemy regularnie opijać płytę, spróbujemy zagrać kilka koncertów i powoli zbierać pomysły na następny album.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy