"The Ramones wiecznie żywi"
The Ramones to niewątpliwie jeden z najbardziej wpływowych zespołów w historii rock 'n' rolla. Jego muzyczne korzenie tkwiły głęboko w nowojorskim undergroundzie. Wkrótce po wydaniu w 1976 roku debiutanckiej płyty, zatytułowanej po prostu "The Ramones", muzycy grupy pojechali po raz pierwszy na koncerty do Zjednoczonego Królestwa, gdzie skutecznie udało im się zaszczepić tysiącom młodych i sfrustrowanych nastolatków nowy styl życia i muzyki, a także dać początek ruchowi punk.
Na wydanym w 2003 roku albumie "We're A Happy Family - A Tribute To The Ramones", hołd The Ramones oddają najbardziej liczący się muzycy rockowi początku XXI wieku. Ich lista jest naprawdę imponująca, a obejmuje m.in. takich wykonawców, jak: Red Hot Chili Peppers, Metallica, U2, Kiss, Marilyn Manson, Garbage, Rancid, The Offspring, Tom Waits, czy Eddie Vader, wokalista Pearl Jam. Pomysłodawcą projektu i producentem albumu jest Rob Zombie. Opiekę artystyczną i duchową sprawował jeden z muzyków legendarnej kapeli, gitarzysta Johnny Ramone.
Z okazji premiery tego wydawnictwa, o The Ramones oraz albumie nagranym im w hołdzie, opowiadają Kirk Hammet (Metallica), Dexter Holland (The Offspring), Rob Zombie, Pete Yorn i sam Johnny Ramone.
No i jak ci się podoba album?
Johnny Ramone, założyciel The Ramones i współproducent "We're A Happy Family": To naprawdę wielka płyta. Już sam fakt, że w jej nagrywaniu wzięły udział tak znane zespoły i artyści, jest dla nas ogromnym zaszczytem. Słychać tu chyba wszystkie najlepsze zespoły, jakie obecnie działają na rynku. Wszystkim zależało, by się na niej znaleźć. To ciekawe, ale gramy od ponad 20 lat i nigdy jakoś nikomu specjalnie na nas nie zależało. Dopiero w ciągu ostatnich lat udało nam się zagrać koncerty z takimi gwiazdami, jak White Zombie, Pearl Jam czy Soundgarden. Nagle okazało się, że jednak kogoś obchodzimy. Może to śmieszne, że wcześniej tego nie zauważyliśmy, ale tak naprawdę było! To cudowne widzieć, jak teraz wszystkie te zespoły wykonują kawałki z naszego repertuaru.
Kiedy powstał pomysł nagrania tej płyty, pierwszymi artystami, jacy wyrazili zgodę wzięcia w nim udziału, byli Eddie Vader, Rob Zombie, Red Hot Chilli Peppers i Marilyn Manson. Dopiero po nich zaczęli pojawiać się kolejni: Green Day i The Offspring. Niektóre nazwiska wskazała nam wytwórnia płytowa - tak było choćby w przypadku Garbage. Skład zmieniał się do samego końca - jako ostatni dołączyli chyba Kiss, Pete Yorn i Rooney.
To wielki zaszczyt, kiedy największe sławy chcą ci złożyć hołd.
Johnny Ramone: To miłe z ich strony, że chcieli to zrobić. Zanim zaczęliśmy rozmowy nie przypuszczałem, że którykolwiek z nich się zgodzi. Aż tu nagle, jeden po drugim zaczęli mówić: "Zgoda, nie ma sprawy! "
Jaki wpływ The Ramones wywarli na współczesną muzykę rockową?
Kirk Hammett, gitarzysta zespołu Metallica: Wydaje mi się, że współczesna kultura dopiero teraz zaczyna zdawać sobie sprawę, o co chodziło z The Ramones. Mimo że zespół ten nigdy nie grał skomplikowanej muzy, swoje czasy wyprzedzał o lata świetlne... W radiu słyszę obecnie takie zespoły, jak choćby Blink 182 i myślę, że gdyby The Ramones wydali swój pierwszy album właśnie teraz, byliby największym zespołem na tej planecie! Niestety, nie mieli takiego szczęścia - w tamtych czasach byli innowatorami, niektóre rzeczy robili jako pierwsi na świecie i ludzie potrzebowali jakieś 25 lat, by pojąć to, co robili...
Uważam że Joey pisał świetne teksty. Miał też świetne wyczucie do melodii, która zawsze potrafiła pochłonąć cię bez reszty. Tak naprawdę pisali bardzo popowe kawałki! Joey sam mi mówił, że kiedyś chcieli być jak The Bay City Rollers. To najlepszy tekst, jaki słyszałem w życiu...
Dexter Holland, wokalista grupy The Offspring: The Ramones byli oddechem świeżego powietrza w czasach potwornego smrodu. The Ramones to najlepszy zespół w historii. Byli iskrą, która zapoczątkowała prawdziwą rewolucję w muzyce. Nie zacząłbym grać w zespole gdyby nie oni, to pewnie...
W młodości słuchałem dużo muzyki, ale większość z tego, co było wówczas popularne - Kansas, Genesis czy rock progresywny - była dla mnie czymś nie do słuchania. To właśnie The Ramones zmienili całą sytuację - dzięki nim muzyka znowu zaczęła być przyjemnością. Wychodzili na scenę, grali i wszyscy się świetnie bawili, bo dla wielu ludzi nareszcie było to coś bardziej przystępnego.
Rozmawiałem ostatnio z moim przyjacielem Jello Brafrą z Dead Kennedys i opowiedział mi, że widział ich podczas pierwszej trasy koncertowej, gdzieś w latach 1975-76, kiedy przejeżdżali całą Amerykę wzdłuż i wszerz, występując tylko w małych, lokalnych barach. Wszędzie, gdzie tylko grali, wywierali na publiczności takie wrażenie, że miesiąc po koncercie w każdym z tych miejsc było kilka zespołów grających podobną muzykę. To tylko dowód na to, jak bardzo inspirowali ludzi - dzięki nim wielu uwierzyło, że też mogą założyć własne kapele, grać muzykę i jeszcze nieźle się przy tym bawić.
Teraz rozumiecie dlaczego The Ramones zapoczątkowali to wszystko: nie chodzi tu o wpływ mediów czy wielką promocję. Zaczęli od korzeni, od wyzwalania w ludziach inspiracji. I za to są dzisiaj tak bardzo cenieni.
Jedną z dość przykrych rzeczy, jeżeli chodzi o The Ramones, było to, że w czasach swojej działalności nigdy nie odnieśli takiego sukcesu, na jaki zasługiwali. Zawsze spychało się ich niejako na margines. Mieli na swoim koncie naprawdę świetne kawałki, jak choćby "We Want the Airwaves" czy "Pet Semetary", ale świat wyraźnie nie był jeszcze na nich gotowy. Wyprzedali swój czas. Współczesna kultura i fakt, że każdy dzisiaj ma w sobie trochę z punka powoduje, że dzisiaj byliby przyjmowani znacznie lepiej. Jestem o tym przekonany.
Rob Zombie, współproducent "We're A Happy Family":The Ramones są dla mnie tym, co zostałoby po ugotowaniu wszystkich elementów, jakie tworzą muzykę rockową. To same podstawy i nic więcej - gitary, skórzane kurtki, dżinsy, żadnych zbędnych dodatków. Można ich ustawić w dowolnym miejscu i wszędzie będą brzmieć w ten sam sposób.
Pete Yorn, artysta i kompozytor: Kiedy się pojawili, ludzie zaczęli mówić, że zapoczątkowali zupełnie nową scenę, nowy rodzaj muzyki. Do tego zawsze trzymali się swojego wizerunku, co czyniło z nich jeszcze bardziej cenionych artystów. Ale najważniejsza była muzyka, jaką grali - prosta, fajna, reprezentująca młodość, z czym identyfikowali się fani The Ramones.
Kirk, The Ramones mieli wielki wpływ na twoją edukację muzyczną?
Kirk Hammett:Otworzyli przede mną wiele perspektyw, o istnieniu których w młodości nie zdawałem sobie nawet sprawy. Nie wyglądałem przecież jak Robert Plant czy Jimi Hendrix, nie byłem taki "cool" jak Joe Perry i nie grałem na gitarze tak jak Van Halen - byłem tylko młodym, początkującym muzykiem. Pewnie, że chciałem być taki jak moi idole, ale fizycznie i psychicznie nic mnie z nimi nie łączyło i zdawałem sobie z tego sprawę! Po głowie chodziło mi tylko jedno pytanie - czy ta osobowość i ten "wygląd", jaki sobą reprezentuję, jest tym, czego według obowiązujących standardów wymaga się od muzyka. The Ramones pojawili się i natychmiast obalili wszystkie te standardy. Nagle w modzie zaczęło być po prostu "bycie sobą" a to już kompletnie zmieniało postać rzeczy. Dało mi wiarę w siebie, zaufanie co do swoich możliwości.
A jaki wpływ wywarł Johnny Ramone na twórczość Metalliki?
Kirk Hammett: Johnny grał na gitarze w iście... monumentalny sposób. Gdyby nie on, to wątpię, by w latach 80. Metallica brzmiała jak Metallica.
A jak doszło do waszej współpracy przy "We're A Happy Family"
Kirk Hammett:Kocham ich muzykę, kocham wszystko, co sobą reprezentowali. Chciałem zaangażować się w ten projekt właśnie po to, żeby pokazać, jak bardzo ważny był to dla nas zespół. Chciałem oddać im pewną przysługę za wszystko, co od nich otrzymałem...
Dexter Holland z grupy The Offspring: Postanowiliśmy nagrać cover "I Wanna Be Sedated" - jednego z moich ulubionych i chyba najbardziej znanych utworów The Ramones.
W zespole każdy lubi ten utwór na tyle, ze kiedy poproszono nas o wybranie sobie któregoś kawałka, był to wybór niemal oczywisty. Nagrywając go, w dużym stopniu trzymaliśmy się oryginału, nie staraliśmy się zrobić z tego czegoś innego
Pete Yorn, artysta i kompozytor: To prawdziwy dreszcz emocji, być zaangażowanym w projekt, w który zaangażowanych jest tak wielu wspaniałych artystów: Tom Waits, U2, The Pretenders, Rancid i inni. Poza tym mogłem wreszcie poznać Johnny'ego i Lindę. Na początku bałem się trochę, co wyjdzie z tak wspaniałego kawałka. jak "I Wanna Be Your Boyfriend" - wydawał mi się tak idealny, że nie widziałem potrzeby go zmieniać. Ale kiedy go nagrywałem, bardzo dobrze się przy tym bawiłem. Fajnie jest wziąć na warsztat klasyczny utwór i zrobić go od początku po swojemu. Nawet jeżeli moja wersja może się wydać komuś bardzo uboga.
Oczywiście, że zaszczytem jest sama możliwość uczestnictwa w tym projekcie. Swój utwór nagrywałem w studio w Venice, w Kalifornii i wyprodukował go mieszkający na co dzień w Nowym Jorku Don Fleming, który jest wielkim fanem The Ramones. Wszystko trwało dzień, może dwa. Jestem bardzo zadowolony z efektu. I mam nadzieję, że ta płyta sprzeda się w kilkumilionowym nakładzie!
Rob, kim byli muzycy The Ramones?
Rob Zombie: Byli bardzo zabawni, bo łączyli w sobie pewną sprzeczność - byli dokładnie tacy, jak można ich sobie wyobrażać, a jednocześnie kompletnie się od siebie różnili. Ale to dzięki takiemu połączeniu różnych indywidualności to, co robili, było autentyczne. Nikt, kto ich spotkał, nie miał najmniejszych wątpliwości, że są jak najbardziej prawdziwi w tym, co robią. To bardzo inteligentni goście.
Dlaczego muzyka The Ramones jest ciągle aktualna?
Rob Zombie: Wydaje mi się, że każda muzyka rockowa, niezależnie czy wykonuje ją Elvis czy The Beatles, jest aktualna tylko dzięki swoim kompozycjom. Nieraz dodatkowo ulepsza ją świetna produkcja, ale podstawą jest sama piosenka. Tylko to się liczy. Jeżeli przez dwie i pół minuty swojego trwania potrafi zwrócić i zatrzymać twoją uwagę, to nigdy nie powiesz, że to jakieś gówno z lat 80. Podstawą jest prostota. To ona czyni utwór ponadczasowym. The Ramones nigdy nie pasowali do swoich czasów, dlatego również okazali się ponadczasowi.
Teraz jednak The Ramones wyszli z cienia.
Rob Zombie: To ciekawe, ale chyba każdy wie, kim są The Ramones. Nigdy nie spotkałem kogoś, komu ta nazwa nic by nie mówiła. Ich kawałki są ciągle obecne w naszym życiu - rzadko zdarzają się imprezy sportowe, na których nie słychać chociażby "Blitzkrieg Bop" w ich wykonaniu...
Rob, jak doszło do tego, że zostałeś współproducentem tej płyty?
Rob Zombie: Zostałem producentem tej płyty dzięki przyjaźni z Johnny'm, która liczy sobie już ponad 8 lat. Poznaliśmy się kiedyś na trasie i od tej pory utrzymujemy ze sobą bliski kontakt. Kiedy narodził się pomysł nagrania tej płyty, Johnny po prostu przyszedł do mnie i zaproponował mi przy niej współpracę.
A jak w ogóle doszło do powstania tego albumu?
Rob Zombie: Ideą tego albumu jest złożenie hołdu The Ramones, który powinien zdarzyć się już dawno temu. Dlatego zależało nam na nagraniu jak najlepszego albumu. Wprowadzenie do Rock'n'Rollowego Salonu Sławy to jedno, ale taka płyta też im się wreszcie należała.
Zestaw artystów, którzy zdecydowali się wziąć udział w tym przedsięwzięciu, jest wręcz powalający.
Rob Zombie: Ta płyta najlepiej pokazuje, jak wielki wpływ miała muzyka The Ramones. Słychać na niej ludzi z zupełnie odległych czasami półek muzycznych. Jeżeli na jednej płycie obok Kiss śpiewa też Tom Waits, to najlepiej oddaje to wielkość zasług The Ramones.
Niesamowita jest też oprawa płyty, książeczka to istny majstersztyk.
Rob Zombie: Znajdziecie w niej ponad 24 strony zdjęć, których nikt nigdy wcześniej nie widział. Wyjęliśmy je z archiwum, w którym przeleżały jakieś 25-30 lat! Tak więc warto mieć tę płytę choćby dla samej książeczki...
A jak doszło do tego, że wstęp do albumu napisał sam Stephen King?
Rob Zombie: Kiedy do płyty dołączyły takie gwiazdy, jak U2 czy Metallica, powstał problem, jak najlepiej można by ją podsumować. Kto może napisać taki wstęp, który zwróciłby jeszcze kogokolwiek uwagę. I wówczas przyszedł nam do głowy Stephen King, który jest fanem The Ramones jeszcze od czasów "Pet Semetary". Skontaktowaliśmy się z nim i bardzo chętnie napisał ten wstęp.
Dziękuję za rozmowę.