"Tacy już jesteśmy"

Zespół Reamonn założony został przez niemieckich muzyków, ale na jego czele stanął rodowity Irlandczyk Reamonn Garvey. Ich pierwsza piosenka "Supergirl" w 2000 roku szturmem zdobyła szczyty większości list przebojów w Europie, podobnie jak i singel "Josephine". Wydana wkrótce potem debiutancka płyta "Tuesday" szybko znikała ze sklepowych półek. Członkowie grupy Reamonn zdobyli zasłużoną dużą popularność, także w Polsce. W 2001 r. powrócili ze swym drugim albumem "Dream No. 7", aby udowodnić, że ich sukces nie był przypadkiem. Z Irlandczykiem Reamonnem Garveyem, frontmanem zespołu, o nowej płycie, współpracy z Xavierem Naidoo i akcjach charytatywnych, rozmawiał Konrad Sikora.

article cover
INTERIA.PL

Od momentu wydania albumu "Tuesday" minęło trochę czasu. Co porabialiście w tym okresie?

Nie mieliśmy łatwego życia. Prawie półtora roku zajęło nam koncertowanie, udzielanie wywiadów i robienie wszystkich rzeczy związanych z promocją albumu. Kiedy skończyło się to całe zamieszanie, wzięliśmy się za pracę nad kolejnym albumem. Nie chcieliśmy się śpieszyć, zależało nam na tym, aby mieć jak najwięcej materiału i spokojnie wybrać najlepsze utwory. Kiedy fani biorą do ręki naszą drugą płytę, nie powinni się wstydzić, że są naszymi fanami.

Kiedy teraz myślisz o waszym debiutanckim krążku, jakie masz odczucia?

Jestem z niego bardzo zadowolony. Każdy artysta przechodzi w trakcie swej kariery różne etapy i każda z poszczególnych płyt jest odzwierciedleniem tego, jak wtedy się czuł i kim wtedy był. Nie zapominam, że to nasza debiutancka płyta i dlatego pewnych błędów, oczywiście, nie można było uniknąć, ale co by nie mówić, jestem z niej zadowolony i mam wiele wspaniałych wspomnień z nią związanych. Całkiem inaczej patrzy się na swoje dzieło, kiedy ma się świadomość tego, że odniosło ono sukces. Wiemy, że "Dream No.7" powtórzy ten sukces, dlatego jesteśmy jeszcze bardziej zadowoleni.

Pracowaliście nad "Dream No.7" tym razem we Włoszech...

Tak, tam napisaliśmy większość materiału. Kiedy pojechaliśmy do Włoch, zupełnie nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Jednak kiedy spędziliśmy tam pierwszy tydzień, atmosfera zrobiła się tak dobra, że zdecydowaliśmy się zostać na dłużej. Swego czasu byłem we Włoszech wcześniej z innym zespołem, z którym pracowałem jako producent. Wiedziałem, że mają tam dobre studia nagrań i zdecydowaliśmy się nie tylko napisać nowy materiał, ale także go nagrać.

W przypadku poprzedniej płyty jej tytuł był wymyślony w ostatniej chwili, a jak było tym razem?

Ten tytuł ma być odzwierciedleniem naszych uczuć dotyczących tego, co wydarzyło się w naszym życiu w ciągu ostatnich kilku lat. Tytułowy numer "7" to numer naszego domu, w którym mieszkaliśmy, kiedy powstawał materiał na pierwszy album, gdzie spędziliśmy wiele czasu i przeżyliśmy wiele dobrego.


Co inspirowało was podczas prac nad płytą "Dream No. 7"?

Wpływ na to, co piszemy i co gramy, ma przede wszystkim to, jak w danym momencie się czujemy. Wcześniej myślałem, że to się nie liczy, ale kiedy nagrywaliśmy ten album, w jakiś sposób to się uwydatniło i stało się dla nas jasne. Życie niesie ze sobą tyle różnych rzeczy i każda z nich w jakiś sposób wpływa na to, jak się czujesz, a więc także na to, co piszesz i jak grasz.

Często kłócicie się podczas pracy w studio?

Nie można tego nazwać kłótniami, choć takie też się zdarzają. Czasami poróżnimy się o byle pierdoły, ale to nie są kłótnie. Nazwijmy to raczej "artystycznymi sprzeczkami".

Jaka jest twoim zdaniem największa różnic pomiędzy waszymi dwoma albumami?

Różnica tkwi przede wszystkim w naszym doświadczeniu. Zrobiliśmy ogromny krok naprzód, wiele się nauczyliśmy i to musiało się przełożyć na naszą muzykę. Nasze doświadczenie przejawia się w tym, jak gramy i jak ze sobą pracujemy. Potrafimy się lepiej skoncentrować i wykrzesać z siebie to, co w nas tkwi.

Wiele osób oczekuje od was, że będziecie nadal nagrywać piosenki w stylu "Supergirl" czy też "Josephine". Jak sobie z tym radzicie?

Wciąż jesteśmy bardzo młodym zespołem i w tym tkwi nasza przewaga. Młodemu zespołowi znacznie prościej pisze się nowe utwory niż grupie, która ma już na koncie kilkanaście albumów. Pisanie muzyki wciąż przysparza nam wiele radości. Nie możemy przekreślić sukcesu tych utworów i udawać, że nie sprawiło nam to przyjemności, ale nic nie zdarza się dwa razy. Dlatego zdecydowaliśmy się robić swoje i mamy nadzieję, że fanom przypadnie to do gustu.

Podobno właśnie ten drugi album świadczy o prawdziwej wartości zespołu...

Ta płyta na pewno bardzo dobre odzwierciedla to, czym i kim jesteśmy. Podobnie było w przypadku "Tuesday" i podobnie będzie w przypadku następnego albumu. Tacy już jesteśmy i taka jest nasza muzyka. Każdy zespół musi być rozpatrywany osobno, nie powinno się go porównywać do innych, bo to nie ma sensu. Każdego powinno się oceniać na podstawie tego, co sam zrobił i jeśli popatrzeć na to, czego dokonaliśmy, chyba mamy być z czego dumni. Tak bardzo się nie zmieniliśmy przez te trzy lata, ale na pewno jesteśmy dojrzalsi i bardziej świadomi tego, co robimy i tego, co chcemy robić.


Na "Dream No. 7" można zauważyć delikatną zmianę brzmienia Reamonn. Czy w przypadku kolejnego albumu znów dacie "mały krok w bok"?

Wiesz, niedawno rozmawialiśmy na temat następnego albumu i tego, kiedy powinniśmy zabrać się za pracę nad nim. Wygląda na to, że wydarzy się to jeszcze w przyszłym roku. Co do muzyki ciężko jest mi zgadywać, jak to wszystko się potoczy. Kto wie, może nagle dojdziemy do wniosku, że chcemy grać coś całkiem innego, że siedzi w nas jakaś inna muzyka? Nigdy nic nie wiadomo. Na razie mogę powiedzieć jedynie, że dobrze czujemy się w tym, co robimy i nie mamy zamiaru niczego drastycznie zmieniać. Drobnych zmian nie da się uniknąć, bo one wynikają z naszej natury i z tego, że upływa czas. A poza tym nie chcemy się zamykać na żadne nowości.

Czy właśnie dlatego zaprosiliście do studia Xaviera Naidoo?

Xavier to wspaniały człowiek. Miałem okazję poznać go już wcześniej i dlatego zaprosiłem go do studia. Jest niesamowitym muzykiem i obserwowanie, jak pracuje, może dać wiele pożytku i wiele nauczyć. Jeśli tylko będzie okazja, abyśmy mogli znów razem współpracować, na pewno będziemy chcieli to zrobić. Bardzo go szanujemy i podziwiamy. Odniesienie sukcesu to dobra sprawa. Można pozwolić sobie wówczas na zaproszenie do studia kogoś znanego.

Czy granie z grupą Reamonn jest spełnieniem twoich muzycznych ambicji?

Nie jestem żadnym wielkim artystą, ani kompozytorem. Chodzi mi tylko o to, by grać muzykę i chcę robić to jak najlepiej tylko potrafię. Pod tym względem bycie członkiem Reamonn najzupełniej mi wystarcza. Po prostu chcę grać i śpiewać. Tak naprawdę w Reamonn chodzi tylko o muzykę i dobrą zabawę. Ja nie potrzebuję w życiu niczego innego.

Na album "Dream No. 7" trafił cover utworu z repertuaru znanego austriackiego wokalisty Falco, który zginął tragicznie w wypadku. Dlaczego sięgnęliście po jego nagranie?

Swego czasu zaangażowaliśmy się w pewien projekt charytatywny, miała z tego wyjść płyta, a skończyło się na niczym. Mieliśmy ten utwór nagrany, więc zdecydowaliśmy się go wydać w Niemczech na singlu. Skoro nie mógł trafić na ten charytatywny album, umieściliśmy go na naszym. To bardzo dobra piosenka i sądzę, że udało nam się zrobić bardzo dobry cover. Wersja Falco jest perfekcyjna i nie da się zrobić lepszej. Nam chodziło tylko o to, aby zagrać ten utwór jak najlepiej tylko potrafimy. I chyba nie schrzaniliśmy tego. Udało nam się dodatkowo pomóc innym ludziom i sądzę, że będziemy się jeszcze angażować w tego typu przedsięwzięcia.


Lubicie akcje charytatywne?

Tak. Udział w takich akcjach jest dla nas bardzo ważny,. Wierzymy w to, że każdy na naszym miejscu tak by postępował. Tak się stało, że akurat my możemy pomóc innym, więc dlaczego mamy tego nie robić. Sytuacja mogła być inna, to przecież my moglibyśmy potrzebować wsparcia innych. Nie zapominamy o tym. Poza tym to naprawdę niezła frajda. Jeśli jest taka szansa, od razu z niej korzystamy. Ostatnio większość akcji koncentruje się na pomocy Amerykanom po tym, co ich dotknęło 11 września, ale nie wiem, czy zagralibyśmy na europejskim koncercie "współczucia dla USA", gdyby taki zorganizowano. Nas bardziej interesują bardziej przyziemne sprawy, a poza tym zawsze staramy się mieć kontrolę nad tym, jak wykorzystywane są pieniądze. Dlatego zdecydowaliśmy się założyć własną fundację i za jej pośrednictwem wspieramy potrzebujących. Amerykanie sami dadzą sobie radę, a tutaj wokół nas jest tyle osób, które potrzebują wsparcia, ale nie ma im kto pomóc. Zanim włączymy telewizor, aby słuchać o tragedii w USA, najpierw rozejrzyjmy się wokół naszego podwórka. Gdybyśmy otrzymali propozycję udziału w takim koncercie, na pewno nie odmówilibyśmy, ale priorytetem jest dla nas nasza własna fundacja.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas