"Szukam inspiracji wszędzie"
W Polsce zespołu O.N.A. nikomu przedstawiać nie trzeba. W 2002 roku zespół podjął jednak kolejne wyzwanie i zagrał koncert w Londynie, który w założeniach ma być częścią promocji na rynku zachodnim. Czy grupa odniesie również sukces poza Polską? Tego na razie nikt nie jest w stanie powiedzieć, ale z pewnością nie przyjdzie on łatwo. Do kariery na Zachodzie ze spokojem podchodzi Grzegorz Skawiński, główny kompozytor muzyki O.N.A ., który przed laty miał szansę zaistnieć jako gitarzysta w Ameryce. W przededniu jesiennej klubowej trasy koncertowej O.N.A. po Polsce, Lesław Dutkowski zapytał Grzegorza Skawińskiego o karierę na Zachodzie, granie solówek i pisanie ścieżek dźwiękowych do filmów.
Czy są już jakieś efekty waszej podróży do Anglii i koncertu w Londynie?
Trudno powiedzieć, co z tego wyniknie. Najprawdopodobniej cała sprawa rozegra się przy nagrywaniu naszej następnej płyty. Będziemy ją prawdopodobnie przygotowywać od razu dwujęzycznie. Nie jest wykluczone, że dostaniemy też jakiegoś producenta z Zachodu. Być może zmiksujemy ją na Zachodzie, by już jakoś bardziej odpowiadała standardom zachodnim. To tyle, co w tej chwili mogę powiedzieć. Wiem, że nasza firma [Sony - przyp. red.] już nad tym pracuje i do nich przed wszystkim należałoby zwrócić się z tym pytaniem. Na razie nie zjawił się wujek Sam z milionem dolarów, nie inwestuje w nas, w związku z tym będziemy to robić metodą małych kroków. Trzeba ich nękać, naciskać. Nie należy zapominać, że oni w Ameryce i na Zachodzie mają swoich artystów pod dostatkiem i to naprawdę nie najgorszych.
Powiedziałeś przed chwilą, że kolejna płyta O.N.A. być może zostałaby nagrana, zmiksowana i wyprodukowana na Zachodzie. Czy masz jakichś swoich faworytów wśród producentów?
Mnie by się marzyło, aby naszą płytę zmiksował na przykład Andy Wallace. To jest , który miksuje przez ostatnie lata wszystkie moje ulubione i topowe płyty. Mówię oczywiście o płytach typowo rockowych. Ostatnio robił Puddle Of Mud, Limp Bizkit czy Linkin Park. Chciałbym, abyśmy kiedyś zabrzmieli jak te właśnie kapele.
Czy wasza najnowsza trasa jest poświęcona promocji albumu "Mrok", czy będzie można już usłyszeć coś nowego?
Nowego materiału nie zagramy, bo niczego nowego jeszcze nie ma, w tym sensie, że moglibyśmy to zaprezentować. Natomiast będzie można za to usłyszeć coś innego. Program z trasy "Mrok" został bardzo poważnie zmodyfikowany. Oczywiście jest dużo utworów z "Mroku", bo wiadomo, że jest to nasze ostatnie dzieło. Natomiast przypominamy - tu chciałbym zachęcić wszystkich tych, którzy lubili stare O.N.A. - że wróciliśmy do takich utworów, jak "Drzwi" czy "Koła czasu". Pojawi się jeszcze parę różnych drobnych niespodzianek. Program jest dość zróżnicowany. Niektóre utwory wypadły, na to miejsce weszły inne. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu promować głównie "Mrok" i to jest chyba właściwie za nami. Trzeba zastanawiać się nad następną rzeczą i w związku z tym ta jesienna trasa będzie przebiegać pod hasłem "Przeboje zespołu O.N.A.".
A może nagracie wreszcie płytę koncertową?
Zastanawialiśmy się, czy jest to jakieś wyjście. Tylko tak szczerze mówiąc, płyty koncertowe wydaje się wówczas, gdy kompletnie nic nie dzieje w zespole. Nie wiem, być może coś takiego zrobimy. Natomiast zdajemy sobie sprawę, że chcąc zrobić taką płytę, później ją wypromować i sprzedać, trzeba troszeczkę czasu. Jeśli będziemy planowali nową studyjną płytę na jesień przyszłego roku, to raczej już nie damy rady zrobić płyty koncertowej. Niestety, nasz rynek nie jest specjalnie chłonny. Płyt za dużo się nie sprzedaje, szczególnie z jakąś bardziej ambitną muzyką. Może z jakimś miałkim popem to tak. Trzeba więc uważać, by za bardzo nie zasypywać ludzi nowymi propozycjami, by nie było ich za dużo. Chyba że będziemy w jakiś sposób zwlekać z wydanie następnej płyty, to wówczas na przeczekanie pojawi się jakiś album koncertowy. Na razie nie mamy jednak zamiaru wydawać go.
Na "Mroku" troszeczkę inaczej grałeś niż na wcześniejszych płytach, mniej było solówek, bardziej ilustrowałeś gitarą, niż pokazywałeś, co umiesz. Czy w tym kierunku również zamierzasz iść przy pisaniu materiału na kolejną płytę O.N.A.?
Trudno jest mi w tej chwili mówić dokładnie, w jakim kierunku pójdę, aczkolwiek sadzę, że na pewno będę chciał coś zmienić. Czy to będzie ten kierunek? Na pewno, jeśli nagramy płytę w najbliższym czasie, to będzie ona jakąś kontynuacją cięższych brzmień. Natomiast pojawią się solówki, myślę, że będzie ich więcej niż na płycie "Mrok". Teraz znowu mam jakąś taką fazę, że siedzę i dużo ćwiczę, dużo gram. Myślę, że znowu nauczyłem się paru rzeczy, które - jak przypuszczam - będę chciał pokazać. Myślę, że bez względu na wszystko, na modę na granie solówek czy też jej brak, będzie tego troszeczkę więcej niż na "Mroku".
Sam powiedziałeś kiedyś, że lubisz czerpać z nowinek, jak Miles Davis. Z jakich nowinek teraz czerpiesz?
Szukam swoich inspiracji wszędzie. Na płycie "Mrok" gitara była taka bardziej ilustrująca, mniej było grania improwizowanego, solowego. Natomiast teraz korcą mnie jakieś nowe brzmienia. Jestem w trakcie konstruowania nowego pedal-boardu, czyli takiej dechy z ogromną ilością różnych efektów do gitary. Myślę, że niektóre z nich będą miały premierę na naszym rynku. Długo ich szukałem w różnych małych firmach na Zachodzie i w Ameryce. Pracuję teraz nad jakimiś brzmieniowymi historiami. Myślę, że pod tym względem na płycie - i nawet już na trasie - będzie bardzo interesująco, bo zmieniłem ostatnio cały system dźwiękowy do gitary. Jestem w trakcie przechodzenia na korzystanie z innych urządzeń, z innych brzmień. Jestem przekonany, że będzie to słychać, iż ta gitara jest jakaś inna, ciekawsza. Chciałbym pokazać właśnie eksperymenty brzmieniowe, że coś takiego mnie interesuje. Znowu dużo gram i - jak już mówiłem - myślę, że na pewno gdzieś znajdzie to swoje odbicie. Zarówno na koncertach, jak i na płycie.
A byłeś na koncercie Steve'a Vaia w Warszawie?
Nie, nie wybrałem się. Muszę przyznać, że widziałem go kilka razy w akcji w różnych zestawach - z Lee Rothem, później dwa razy z Whitesnake, potem byłem na pierwszym koncercie w Polsce. Bardzo lubię tego gitarzystę, ale to nie jest mój idol, taki, że drgają mi wszystkie struny w sercu. (śmiech)
Kiedyś wymieniłeś Alana Holdswortha jako swoją wielką inspirację.
Na przykład. Aczkolwiek muszę przyznać szczerze, że tych inspiracji jest bardzo wiele. Ja naprawdę inspiruję się bardzo różnymi rzeczami. Czasem są to jakieś hiphopowe historie. Myślę, że w każdej muzyce, którą słychać wokół, w nowej i w starej, są jeszcze nie odkryte pokłady, sądzę, że można je znaleźć. Cały problem cały na tym, by jakoś je umiejętnie zastosować. Jestem zwolennikiem stosowania wchodzących elementów z umiarem, tak by nie burzyły na przykład stylu zespołu. Bardzo delikatne wprowadzanie powoduje to, że materiał brzmi świeżo i nowocześnie, a jednocześnie nie jest tylko wyznacznikiem nowych czasów. Trzeba uważać, żeby nie zatracić swojego stylu. To jest bardzo ważne. Mówię o komponowaniu i graniu. Jeśli jest moda na granie bez solówek, to się już w ogóle ich nie gra, bo to jest niby wiocha i tak dalej. Uważam, że wszystko jest dla ludzi. Jeśli jest obowiązujący trend, że się nie gra solówek, to uważam to za bzdurę. Można przecież zagrać interesujące rzeczy.
Jeśli już rozmawiamy o gitarze - przed laty sam miałeś szansę zaistnieć w Ameryce jako gitarzysta. Sam widziałem reklamówki z tobą w "Guitar Playerze". Nie udało ci się tam przebić. Czy nie masz w związku z tym na przykład jakiegoś urazu, bo O.N.A. też zmierza teraz ku promocji na rynku zachodnim?
Chciałbym od razu wyjaśnić, bo - jak to się mówi - strach ma wielkie oczy. Były jakieś próby porozumienia się z Mikem Varney'em [szef wytwórni Shrapnel Records, która wydała wiele płyt znanych gitarzystów - red.]. Nic z tego nie wyszło, z różnych przyczyn. W tym czasie, kiedy dostarczyłem mu demo, a było to przecież wiele lat temu, byliśmy innym krajem. Nie było tak, że można było mieć paszport w kieszeni i jechać gdzie się chce. Powiem krótko - musiałbym zostać w Ameryce, a nie chciałem. Żeby coś z tego wyszło, musiałbym zostać i pilnować swoich interesów. To są niewyobrażalne sprawy. Poza tym takie wytwórnie, jak Shrapnel, to są po prostu cienkie Bolki. Jeśli chodzi o kasę, nie jest tak, że ci ludzie na tym jakoś zarabiają. To są takie trochę niezależno-domowe wydawnictwa. Potem parę osób nagrywających dla nich, zrobiło kariery, zostało gwiazdami, ale to jest już coś zupełnie innego, ponieważ zaczęli nagrywać dla gigantów.
Jeśli chodzi o mnie i o Varney'a, sprawa jest prosta. Musiałbym zostać, a nie chciałem. Było też jeszcze wiele bardzo różnych spraw. Można by się na to rzucić, ale to jest zmiana trybu życia, wszystkiego. Nie wiem, może gdybym miał wtedy 25 lat, to bym się na to zdecydował. Teraz już nie. Nie dlatego, że nie mam ambicji. Uważam, że bardzo dobrze można też grać w Polsce. Cóż mi po tym uznaniu i zgiełku tam, skoro jest to tylko uznanie?
Mike'owi Chlasciakowi, gitarzyście zespołu Roba Halforda i Polakowi z pochodzenia, udało się.
Na szczęście się udało. To jest kwesta warunków. Ja tak bardzo tego nie potrzebowałem. Tak myślę. Gdybym naprawdę bardzo tego chciał i pożądał, żeby gdzieś tam się dostać, pewnie bym próbował. Wyszło tak jak wyszło. Miałem fajny zespół w Polsce, dobrze mi się zarabiało. Nie chciałem iść na "sznurkowanie", jak to mówię. (śmiech) Ludzie myślą, że Ameryka to Bóg wie co. Często jest to jakieś zawszone mieszkanko i bardzo ciężkie wiązanie końca z końcem, zanim się cokolwiek uda. A jak się nie uda, to co? Można odnieść wrażenie, że jestem jakimś tchórzem albo coś w tym rodzaju. Nie, nic z tych rzeczy. Gdyby istniał jakiś bardziej konkretny układ, że coś rzeczywiście z tego wyniknie, no to być może bym próbował. Wszystko było jednak dosyć enigmatyczne. Poza tym musiałbym mieć agenta albo menedżera, kogoś, kto by się zajmował tymi sprawami od strony prawnej.
Skomponowałeś ścieżkę dźwiękową do filmu "Ostatnia misja". Wiem, że wspominasz to jako ciężką pracę, dużo było tarć, różnych ustaleń. Czy pojawiały się kolejne propozycje i czy w ogóle rozważałeś zrobienie kolejnej muzyki do filmu?
Pojawiały się. Natomiast przyznam się szczerze, że to był mój debiut. Nie jestem kompozytorem muzyki filmowej. To jest bardzo specyficzna rzecz. Spierałem się i kłóciłem z reżyserem, a on w większości przypadków miał na pewno rację. W końcu pracuje w tej działce. Ja stwierdziłem, że nie jest to dla mnie fascynujący temat. Wydaje mi się, że trzeba mieć do tego specyficzną osobowość. Może to jest robota dla kogoś, kto siedzi w domu i smaruje jakieś partytury, czy tworzy muzykę na komputerach. Przyznam się szczerze, że jakoś mnie to nie wzięło, nie połknąłem bakcyla. Na początku się zapaliłem, a później stwierdziłem, że pisanie fragmentów, które trwają cztery sekundy, albo czegoś, co ma podprowadzać pod scenę, może i jest fajne, ale trzeba mieć inną naturę. Ja wolę żywe granie konkretnych kawałków. Muzyki do tego filmu narobiłem pełno. Na płycie oczywiście nie wszystko się zmieściło - została wykorzystana z tego jedna trzecia. Tak więc niekoniecznie chciałbym jeszcze to robić.
Czyli przede wszystkim jesteś rockmanem.
Rockowcem, popowcem, kimkolwiek. (śmiech) Nie chciałbym się klasyfikować w jakiś sposób. Jestem muzykiem czynnie grającym i to mnie najbardziej interesuje i fascynuje. Lubię grać koncerty, nagrywać płyty. Wolałbym takie doświadczenia, jak pisanie ścieżek dźwiękowych, zostawić innym, którzy mają predyspozycje w tym kierunku, mają mniej zajęć. Ja mam na przykład masę zajęć związanych z zespołem O.N.A., komponuję większość repertuaru i to mi wystarczy. Muszę w tej chwili myśleć o następnej płycie.
Dziękuję za rozmowę.