Satellite: Sala prób jest w mojej głowie
Pod koniec stycznia 2005 roku ukazała się druga płyta firmowana nazwą Satellite, zatytułowana "Evening Games". Za jej powstanie odpowiadał Wojciech Szadkowski, perkusista, kompozytor i autor tekstów. Fani progrockowych dźwięków dobrze znają go z gry w nieistniejącym już zespole Collage. Założony w 2002 roku Satellite to autorski projekt Szadkowskiego. W rozmowie z Michałem Boroniem muzyk w długiej rozmowie wyczerpująco opowiedział o różnicach dzielących Collage i Satellite, o marzeniach z dzieciństwa, które wpłynęły na powstanie "Evening Games", współpracy ze słynnym grafikiem Markiem Wilkinsonem, a także o psie Huckleberry'm.
Nie tak miałem zaczynać tę rozmowę... Kilka dni temu został zamordowany Zdzisław Beksiński, autor m.in. obrazu, który znalazł się na okładce płyty "Moonshine" zespołu Collage, a także ojciec twojego przyjaciela, nieżyjącego Tomka Beksińskiego... Byłeś przyjacielem rodziny. Czy uważasz, że w tym przypadku można mówić o jakimś fatum? Wierzysz w takie rzeczy?
Nie jestem w stanie zrozumieć tego, co się stało. Jestem w stanie zrozumieć to, co się stało z Tomkiem, natomiast nie jestem w stanie zrozumieć tego, co się stało z tatą Tomka. To zbrodnia. Chyba nie można nic więcej powiedzieć na ten temat. Nie mam zamiaru nawet tego komentować. Nie mieści mi się to w głowie.
Już o tym pewnie wielokrotnie mówiłeś, ale jak byś opisał różnice między Collage a Satellite? Przecież to są prawie ci sami muzycy, niewiele różniąca się stylistyka, podobny klimat nagrań.
Różnica jest podstawowa. Po pierwsze, Satellite jest moim projektem. I to w dodatku studyjnym. Charakter pracy nad materiałem jest różny, bo to są moje pomysły, moje aranżacje. Nie ma też prób, bo sala prób jest w mojej głowie. Nie ma pracy zespołowej nad materiałem. Coś takiego nie istnieje w przypadku Satellite. To jest pierwsza zasadnicza różnica.
Osoby występujące w Satelite - moi przyjaciele, oczywiście - mają funkcje bardziej muzyka sesyjnego, nie jest to czynne branie udziału w kreacji. To jest bardzo poważna różnica, która powinna wszelkie możliwe porównania odciąć.
Natomiast wiadomo, że podobieństwa stylistyczne będą, bo oba zespoły łączy moja osoba.
W Collage robiłem bardzo wiele rzeczy - muzykę, większość tekstów, pomysły aranżacyjne i koncepcyjne - w związku z tym człowiek nie ucieknie od samego siebie, cokolwiek by nie robił. Siłą rzeczy jest to więc kontynuacja mojej drogi. W pewnym momencie była ona połączona z drogą Collage, ale teraz to jest moja droga. Można by odwrócić tę sytuację i zapytać, ile Satellite jest w Collage, a nie, ile Collage jest w Satellite? To o to chodzi, że jest to moja osoba i jakaś tam koncepcja, moja natura, stylistyka, melodyka i trudno od tego uciec. Zresztą ja nie zamierzam tego robić.
Nie nawiązuję świadomie do Collage. Mój proces pisania piosenek jest taki, jak u większości muzyków, którzy nie mają za sobą żadnych szkół, nie są edukowani muzycznie, nie znają nut, nie wiedzą, jakich akordów używają, czyli bardzo intuicyjny. Ja gram na gitarze, mając pewne rzeczy ułożone, które słyszę w głowie. Potem dokładam tylko poszczególne części na zasadzie improwizacji, łącząc je ze sobą całkiem intuicyjnie. To jest kwestia tylko mojego wyczucia, melodyki i tak dalej.. Nie jest to żadne planowane działania, czy nawiązania.
Te różnice o których mówiłeś, na pewno są dla ciebie ważne, ale wydaje mi się, że większość słuchaczy i tak traktuje Satelite jako kontynuację Collage.
Ale mnie to w ogóle nie interesuje. Nie obchodzi mnie w ogóle, co ludzie sobie pomyślą o tym, co robię - w trakcie tworzenia muzyki. Nie ma ani jednej, maluteńkiej, sekundowej myśli na temat "A co ludzie powiedzą, jak zrobię to, czy owo". W tym momencie robię muzykę dla siebie i jestem jedynym kryterium jej oceny. W momencie, kiedy skończę robić dany materiał i oddaję go do tłoczenia i firma go wydaje, to oczywiście wtedy przychodzi taka refleksja "Ciekawe, czy ludziom się będzie się to podobało, czy to zaakceptują". Ale to przychodzi dopiero w tym momencie.
Nieważne jest więc, czy ludzie będą kojarzyć Satellite z Collage, czy nie. Myślę, że to bardzo przeszkadza w słuchaniu. Wydaje mi się, że najlepiej jest po prostu posłuchać muzyki. I albo się ona podoba, albo nie. Jak ktoś musi koniecznie to do czegoś porównywać, to niech porównuje. Nie mam na to żadnego wpływu, kiedy album się ukazuje. Nie mam wpływu na to, jak ludzie będą interpretowali tą muzykę. Aczkolwiek interpretacja tych tekstów jest dość ograniczona, bo pierwszy raz w życiu w moich utworach teksty są bardzo konkretne, traktujące o sprawach bezpośrednio. Nie są neutralne.
Kończąc temat Collage powiedz mi, czy coś wyszło z planów zagrania kilku koncertów pod tym szyldem?
Nie i nie sądzę, by coś udało się zrobić.
Czyli ten temat odstawiłeś?
Dla mnie jest on już zamknięty. On nie był dla mnie jeszcze zamknięty jakieś dwa miesiące temu. Zacząłem się zastanawiać nad tym, co zdarzyło się w moim życiu i stwierdziłem, że Satellite jest dla mnie ważniejszym zespołem. A ponieważ żaden z nas nie był w stanie się jakoś porozumieć do takiego stopnia, żeby móc razem w jednym czasie i jednym miejscu tworzyć muzykę, to każde inne działanie byłoby oszustwem. Czego ja unikam, bo szczerość jest podstawą wypowiedzi. W związku z tym dajemy sobie spokój.
A co takiego się zmieniło w ciągu tych dwóch miesięcy?
Moje podejście. Moje refleksje nad zespołem Collage i nad tym, co jest dla mnie ważne w danym momencie w życiu. Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że mogę się bez Collage obyć doskonale. Robię to, co chcę robić, wypowiadam się w muzyce Satellite w sposób maksymalny. Mam jeszcze kilka innych projektów w zanadrzu, więc nie widzę żadnej potrzeby, bo ja gram z potrzeby serca. Bez tego nie mogę żyć i znalazłem sposób, by się wypowiadać. Stworzyłem Satellite i on mi zupełnie wystarcza.
Co mi z tego Collage w tej chwili? Nic. Oczywiście, wszyscy powiedzą, że to jest legenda, wielki zespół... Macie rację, oczywiście tak jest. Ale ja patrzę ze swojego punktu widzenia, a nie ludzi. I jest mi to w żaden sposób niepotrzebne do szczęścia w tej chwili. Artysta wypowiada się przy pomocy jakiś środków. Takim środkiem dla mnie jest Satellite i zespół Peter Pan, który tworzę. Mam już bardzo dużo pomysłów dla tego nowego projektu. To będzie takie bardziej szalone - krótsze utwory, no nie wiem nawet jak to powiedzieć. Będzie na pewno inaczej.
W takim razie powiedz, czy coś się zmieniło od pierwszej płyty. Czy planujesz granie na koncertach z Satellite, czy nadal upierasz się, że to tylko projekt studyjny?
Po pierwsze zmienił się skład, o tyle, że zredukowałem ilość muzyków. Druga płyta zawsze jest trudniejsza od pierwszej, bo trzeba przeskoczyć pierwszą, w jakiś tam podświadomy sposób udowodnić fanom. Oczywiście unikam tego typu myślenia, ale ono gdzieś tam zawsze jest w podświadomości. Druga płyta tak naprawdę pokazuje, czy zespół jest w stanie coś w ogóle zrobić. Starałem się nadać Satellite jeszcze bardziej sprecyzowany kształt, formę.
Postanowiłem zredukować ilość muzyków, by Satellite było jeszcze bardziej wyraźnym zespołem, by miało jeszcze bardziej charakterystyczny, własny rys. Żeby to nie było czterech gitarzystów, pięciu basistów i sześćdziesięciu perkusistów (śmiech). To mają być konkretne osoby, które będą się w jakiś sposób wypowiadać na tej płycie i będą charakterystyczne. Co też nastąpiło.
Druga podstawowa różnica to są teksty. Jak już mówiłem, teksty są zupełnie inne niż na poprzednich płytach i po raz pierwszy stanowią one 50 procent całości płyty. Bez zrozumienia tekstów nie da się odebrać tej płyty w 100 procentach, ponieważ one dyktują muzyce pewne ruchy. Teksty są bardzo osobiste, ale zarazem nie są eskapistyczne. Nie są unikające, ani neutralne. Są to teksty o konkretnych ludziach, zdarzeniach, o tym, co się dzieje teraz.
A trzecia różnica, to będę się starał, żeby Satellite był zespołem koncertowym.
Czy będą z tobą grali muzycy, którzy wspierali cię w studiu?
Bardzo bym chciał, żeby to był skład z tej płyty, czyli Sarhan na gitarach, Krzysio Palczewski na klawiszach, Robert Amirian - wokal, Przemek Zawadzki - bas i ja. Pewnie mi się to jednak nie uda do końca tego zrealizować. Przemek współpracuje teraz z Mirkiem Gilem [gitarzystą Collage - przyp. red.] przy jego płycie, ja też miałem tam nagrywać całą partię bębnów, ale chyba jednak tak nie będzie. Więc tutaj jest już jeden znak zapytania.
Tak naprawdę to nie wiem, jak to będzie i czy uda mi się ten skład utrzymać. Będzie to trudne, bo każdy z tych ludzi ma swój własny świat, swoje własne pomysły i nie poświęcają się w 100 procentach Satellite. Oni są z doskoku, przeze mnie wykorzystywani. Ale są to moi przyjaciele, więc się na to zgadzają. Podoba im się to, akceptują to, że mają właściwie podane wszystko na talerzu, bo taki jest układ. W innym przypadku te płyty nie mogłyby powstać.
W tej chwili podpisuję kontrakt na Rosfest, jeden z dwóch największych festiwali progresywnych w Stanach Zjednoczonych, i w przyszłym roku Satellite będzie tam headlinerem, czyli główną gwiazdą. W tym roku, jeśli dobrze pamiętam, jest nią Arena. I to ma mnie zmobilizować, żeby rzeczywiście utrzymać się w tym postanowieniu. Jest na to szansa, bo - brzydko mówiąc - ciśnienie na Satellite jest olbrzymie, w Europie i nie tylko.
Wtedy trasa zaczęłaby się luty-marzec w przyszłym roku. Może pod koniec tego roku dojdzie do rejestracji DVD. Zależy to od tego, czy ten skład wyrazi zgodę i będziemy w stanie do tego czasu przygotować materiał, bo żadne z nas nie umie go grać w żaden sposób. Ja może tak, bo jestem tego sprawcą, ale koledzy usłyszeli płytę dopiero po tym, jak się ukazała.
Mówiłeś o tych konkretnych tekstach, dotyczących faktycznych zdarzeń. "Beautiful World" zadedykowałeś dzieciom z Biesłanu.
Jest to utwór opowiadający właśnie o tym wydarzeniu, które zmieniło mi cały pogląd na płytę, zmieniło ją całkowicie. Napisałem teksty jeszcze raz. To był przełom w myśleniu o tekstach, bo zawsze traktowałem je w sposób drugorzędny. Owszem, w jakiś sposób były one doceniane przez ludzi, bardzo się podobały, natomiast według mnie dotyczyły bardzo mocno wnętrza człowieka i stawiały na dowolność interpretacji.
Z kolei na "Evening Games" teksty są jak cios w nos. Jest to koncept-album o tym, co się dzieje z naszymi marzeniami. Tekst do tytułowego nagrania jest kluczem do zrozumienia całości płyty. To bardzo gorzki tekst o tym, jak te nasze marzenia, te role z dzieciństwa, które sobie przypisujemy w zabawach, mają przełożenie na nasze późniejsze życie, po wielu, wielu latach. Czy jesteśmy w stanie to zrealizować, czy nie. A jeżeli zrealizujemy, to czy rzeczywiście jest to szczęście.
Tekst do "Beautiful World" rzeczywiście opowiada o tej tragedii i tutaj nie ma żadnej dowolności interpretacji. Reszta tekstów komentuje ten tekst pierwszy, "Evening Games". Np. w utworze "Rush" jest opowieść o człowieku, który choć dość zabiegany, stara się jakąś tam karierę zrobić na pewnym stanowisku. Jest sfrustrowany tym, że nie ma czasu dla dzieci. Łapie pewne informacje w biegu, z gazet, i wydaje mu się, że jest to wiedza absolutna, jaką posiadł. Ale z drugiej strony gdzieś tam podświadomie ten nowoczesny styl życia go frustruje i złagodzeniem tej frustracji są coraz mocniejsze doznania, jakie sobie dozuje.
Jest to płyta do posłuchania, ale także do poczytania. Zalecam znajomość tekstów, bo to spotęguje wrażenie słuchania tej płyty. Mówię o pierwszych ośmiu utworach, bo wersja digipack zawiera dwa dodatkowe utwory, które nie są związane z całością. Dla mnie płyta kończy się na utworze ósmym. Wytwórnia płytowa prosiła mnie, żeby zrobić wersję dla fanów, ekskluzywną czy kolekcjonerską. Ponieważ Tomek Dziubiński, szef firmy, wie, że ja nie mam kłopotów z komponowaniem materiału, i zwykle zostaje mi trochę pomysłów, dlatego te dwa utwory bez problemu mogły się pojawić na płycie.
Traktujesz je jako swego rodzaju "doklejenie" do płyty?
To nie ma związku merytorycznie z płytą. Jest to poza albumem. Są to dwa utwory, przyjemne w słuchaniu, które wydaje mi się stylistycznie nie odbiegają od całości. Natomiast są dodatkiem.
Wracając jeszcze do tekstów. Jak to było - zobaczyłeś w telewizji zdjęcia z Biesłanu i doszedłeś do wniosku, że trzeba o tym napisać?
To nie była telewizja, a internet. Ale nie stwierdziłem, że trzeba o tym napisać, po prostu wyszło to samo z siebie. Od czasu kiedy mam dzieci, to jestem na tym punkcie przewrażliwiony w sposób straszliwy, ponieważ jestem tzw. ojcem kochającym. To oznacza, że jak przychodzę do domu, to zajmuję się dziećmi w 100 procentach. Dopóki ich nie uśpię, to zajmuję się nimi i nie ma dla mnie innego zajęcia. W związku z tym nie byłem w stanie psychicznie zareagować na to inaczej. Coś we mnie pękło i pewnego wieczora nagle napisałem tekst, prawie nie zdając sobie z tego sprawy.
Po prostu zacząłem go pisać i to do melodii, której miało nie być na płycie. Przypomniałem sobie o utworze, którego tak za bardzo to nawet nie lubiłem. I nagle napisał się tekst do tej melodii. To było zresztą dokładnie w rocznicę zamachu bombowego na World Trade Center. Taki troszkę nieszczęśliwy zbieg okoliczności. W tym momencie zadzwoniłem do kolegów i powiedziałem im, że będzie tekst o tym wydarzeniem i chciałbym, żeby również zareagowali na to bardzo mocno. Tak też się stało.
Robert w czasie śpiewania tego tekstu płakał. Tym bardziej, że przypadkowo spotkał gdzieś kobietę z dzieckiem, która była w tej szkole i to przeżyła. Rozmawiał z nią i w związku z tym przeżywał ten tekst jeszcze mocniej. Tak więc to nie było w żaden sposób planowane.
Ta płyta miała być troszeczkę inna tekstowo, ale stało się tak jak się stało. Myślę, że następne płyty już nie będą takie obojętne jak poprzednie. Będą raczej szły w kierunku, który został tu zapoczątkowany. Bo po tym wydarzeniu jestem już zupełnie innym człowiekiem.
Rock progresywny raczej nie kojarzy się z muzyką zaangażowaną w problemy współczesnego świata, jak choćby punk rock, czy ostatnio hip hop?
Rzeczywiście, tak to jest. Dwa zespoły, które sobie kojarzę, które pisały teksty zupełnie inne, to Jethro Tull, który zawsze był publicystyczny, z zaangażowanymi społecznie tekstami (choć oczywiście nie wszystkimi) i potem Marillion. Ich teksty raczej nie mają wiele wspólnego z takimi psychodeliczno-baśniowymi wizjami, tylko mówią o bardzo konkretnych rzeczach - o codziennych problemach ludzi.
Takie teksty bardzo lubiłem, natomiast zupełnie nieświadomie, bez żadnego planu, teraz do tego grona dołączam. To znaczy ja się nie stawiam, żeby mnie ktoś źle nie zrozumiał, w jednym rzędzie z tymi wielkimi twórcami. To są wielkie nazwiska, a ja jestem tylko Wojtkiem Szadkowskim. Natomiast chodzi mi o to, że zacząłem bardzo mocno reagować na to, co się dzieje dookoła.
Nie wiem czy się zgodzisz, ale jak dla mnie nowa płyta, mimo odwołań do tragicznych wydarzeń, niesie sporo optymizmu.
Może ostatni utwór, może też refren "Love Is Around You" i może "Never, never". W innych przypadkach tekstowo są to sprawy dosyć wyważone. Jestem optymistą z założenia, i lubię iść do przodu i cieszyć się życiem. Życie byłoby nudne, gdyby nie było żadnych problemów i tak to ma być. Natomiast są oczywiście rzeczy smutne, smutniejsze, tragiczne i wesołe, ale po to się żyje, żeby iść do przodu. Ja staram się intensywnie przeżyć życie, mogę na pewne rzeczy zwracać uwagę, mogę też i chcę dawać ludziom radość. Mam do tego talent, czy dar od Boga, w zależności od tego, w co kto wierzy.
Artyści muszą to dawać ludziom, bo bez tego nie mogą funkcjonować. Samo to, że ludzie dostają płytę, która ich wzrusza, porusza, ubarwia ich życie emocjonalnie, daje im wentyl bezpieczeństwa, cokolwiek, jest optymistyczne. To jest siła muzyki, że zespół Collage, a potem Satellite, mają wpływ na życie ludzi. W różnych listach, mailach ludzie wielokrotnie dziękowali nam za uratowanie życia. Do mnie pisali, że wysłuchanie konkretnej piosenki, albumu, czy tekstu sprawiło, że nie popełnili samobójstwa, albo nie zrobili jakiejś innej bardzo złej rzeczy. To jest cudowne, świadczy o tym, że działa zasada "szczerość za szczerość". Ludzie czują szczerość w tym, co słyszą.
Tak naprawdę to nie chcę komentować tekstów, ani przekonywać, o czym jest ta płyta i co z tego powinno wynikać, czy dawać jakieś rady. W momencie kiedy płyta wychodzi na świat, nie mam nic do powiedzenia, jestem już pozbawiony głosu. Ludzie, którzy ją słuchają, wyobrażają sobie pewne rzeczy, prowokuje ich do pewnych przeżyć, wyrażenia pewnych emocji. Ludzie, którzy w pewnym momencie podobnie odczuwają, sięgną po tę płytę i ona do nich trafi. Inni być może też ją polubią, ale z innych powodów. Mają inne przeżycia, ale znajdą pewną cząstkę w tej muzyce.
Nie będę ich przekonywał, że to ma być inaczej. Jest dokładnie tak, jak oni słyszą. Nie mam tu nic do gadania. Jeśli płyta trafia do nich z jakiegokolwiek powodu - to w porządku.
Wydaje mi się, że drugim takim motywem przewodnim, powtarzającym się na płycie, obok tych marzeń, jest dzieciństwo.
Tak. Ta płyta ma początek w marzeniach z dzieciństwa, w takim postrzeganiu świata, że jesteś dzieckiem i wyobrażasz sobie pewne rzeczy. Twoje zabawy polegają na wcielaniu się w pewne role - jesteś Zorro, kosmonautą, bandziorem, albo rycerzem.. To zawsze na tym polega, że chcesz być kimś, starasz się być kimś. To jest tylko punkt wyjścia, bo potem staram się pokazać co się dzieje z tymi marzeniami. Gdzie one są, czy są? Czy dalej je realizujemy? Czy jesteśmy im wierni? W jaki sposób one się deformują, jak na przykład zabawa w wojnę. Jakie to ma później odniesienie do terroryzmu i tak dalej. Gdzieś to ma swoje podłoże w tych naszych zabawach, w przenośni oczywiście. Dzieciństwo jest punktem wyjścia, ta wrażliwość, uczuciowość, przeplata się przez całą płytę.
A kim chciał być mały Wojtek Szadkowski?
Na pewno Zorro, bo pamiętam, że kradłem babci fartuch i zakładałem jako pelerynę. Wtedy nie było zbyt wielu fajnych rzeczy w telewizji. Pamiętam telewizyjny program "Zwierzyniec", gdzie było 10 minut z psem Huckleberry, ale nim nie chciałem być (śmiech).
Zorro to był ktoś, kto mnie bardzo inspirował. Pewnie gdybym zobaczył wtedy Spider-Mana, to pewnie chciałbym nim być, ale wtedy nie wiedziałem, kto to jest. Zawsze chciałem też być świętym Mikołajem i do dzisiaj chcę nim być, chociaż coraz mniejsze szanse na to widzę. Ale gdzieś tam to jest, że staram się dawać ludziom to, co mogę. Oczywiście, jak każde dziecko, chciałem być kimś wyjątkowym.
A teraz, jak patrzysz z perspektywy kilkunastu lat w przeszłość, to możesz powiedzieć, że marzenia ci się spełniły?
Tak. Ja w życiu robię to, co chcę. Nigdy nie robiłem czegoś wbrew sobie. Zawsze starałem się tak pokierować, żeby unikać sytuacji, kiedy się będę męczył w jakiejś roli. Ważną kwestią jest szybkie uświadomienie sobie, kim są ludzie, a nie kim chcą być. Rodzisz się w jakimś stopniu predestynowany do pewnych rzeczy i od tego nie uciekniesz. Jeżeli uciekasz, to będziesz się męczył w życiu. Mnie udało się nie uciec od tego i w miarę wcześnie uświadomić sobie, kim jestem.
Pytanie "Kim chcę być?" jest błędnie postawione. "Kim jestem?" - to jest poprawnie. Dopiero kiedy człowiek sobie uświadomi, kim jest, może zadać sobie pytanie, kim chce być w związku z tym. To już jest kwestia wyboru pewnej formy wypowiedzi - czy chce być księgowym, bo tak się realizuje najfajniej, czy chce być podróżnikiem.
Oczywiście to "chcenie" to nie wszystko, bo dojście do tego jest bardzo trudne i, niestety, bardzo często się nie udaje. I o tym też jest ta płyta.
Natomiast ja jestem bardzo szczęśliwy, bo mogę tworzyć muzykę - i już. A będąc małym chłopcem nie zdawałem sobie sprawy, że największym szczęściem są dzieci. Teraz wiem, że to jest najważniejsze w życiu. Na drugim miejscu jest muzyka, choć bardzo późno zacząłem grać (w liceum), a nigdy nie przypuszczałem, że mogę grać.
Na pierwszej płycie znalazła się okładka autorstwa Marka Wilkinsona. Z tego, co słyszałem, to do ponownej współpracy z nim przy "Evening Games", nie doszło z powodów niezależnych od ciebie?
Nie, gdyż właśnie całkowicie zależnych ode mnie. Ja chciałem mieć zupełnie coś innego na drugiej płycie. Uwielbiam Marka Wilkinsona, szczególnie za okładkę pierwszej płyty Marillion i nie przypuszczałem, że będę mógł z nim współpracować. Mój webmaster napisał do niego, że szukam jakiejś okładki na płytę, a ponieważ jemu podobała się muzyka Collage, to sprawa była ułatwiona. Później zacząłem z nim korespondować i zgodził się zrobić mi okładkę.
W zasadzie to ja ją wymyśliłem, była tylko kwestia wytłumaczenia mu, o co mi chodzi. Tak samo zresztą Mark pracuje z Fishem. Fish opisuje mu dokładnie, co chce mieć, a Mark przesyła mu jakieś próbki i w miarę dogadywania się, ten obraz na płytę powstaje.
Tak samo było w przypadku Satellite. Jego pomysłem jest jednorożec. Ja akurat uważałem, że to już pewna przesada, że tego będzie za dużo na okładce. Ale Mark bardzo chciał go tam umieścić, więc się tam znalazł.
Natomiast przy drugiej płycie, na początku prac, jeszcze myślałem, że Wilkinson będzie mógł to zrobić. Jednak w momencie, kiedy uświadomiłem sobie, o czym ta płyta będzie, to zdałem sobie sprawę, że on by to zrobił "za ładnie". Więc rzuciłem się w Sieć i spędziłem w niej mnóstwo godzin, zanim znalazłem odpowiedni obrazek, który jest wiernym odzwierciedleniem tego, co ja rozumiem pod pojęciem "Evening Games".
Co ważne, jest zrobiony w grafice 3D, sztucznie. W dodatku jest raczej nieudolny. To jedna z pierwszych prac Deanny Hancock, która potem robiła o wiele lepsze, bardziej sprawne technicznie. Ja chciałem mieć właśnie taki. W środku są jeszcze zdjęcia blokowisk i mnóstwo ludzi mnie pyta, dlaczego coś takiego dałem. Żeby to zrozumieć trzeba poczytać teksty i wtedy się wszystko wyjaśni. Bo to są teksty właśnie o tych blokach.
Jest szansa na dalszą współpracę z Wilkinsonem?
Chciałbym, aby zrobił okładkę do projektu Peter Pan i niebawem będę do niego mailował w tej sprawie. Ale nie wiem jeszcze, jaka będzie następna płyta Satellite. Jeżeli taka, że Wilkinson będzie mógł zrobić do niej okładkę, to pewnie po niego sięgnę, bo uwielbiam jego prace, jego charakterystyczny styl. Bardzo mi on odpowiada, ale wszystko podporządkowuję muzyce.
Dlatego przy "Evening Games" takie wilkinsonowe podejście by nie pasowało. On by z tej płyty zrobił okładkę Marillion, a tego bardzo chciałem uniknąć, bo to nie jest płyta marillionowska.
Dziękuję za rozmowę.