"Rock nigdy nie umrze!"

Trans-Siberian Orchestra trudno nazwać zespołem, a już na pewno nie jest to zespół zwyczajny. Za tą nazwą kryje się producent i multiinstrumentalista Paul O'Neill, znany ze współpracy z heavymetalową formacją Savatage, jego współpracownik, nowojorski kompozytor Robert Kinkel i Jon Oliva, lider rzeczonego Savatage. Oraz cała masa gości, którzy pomagają im nagrywać piękne koncepcyjne albumy, łączące muzykę poważną z popem, soul z hard rockiem i właściwie wszystkie inne gatunki muzyczne, które można sobie wyobrazić. Fundament muzyki Trans-Siberian Orchestra to jednak wciąż czysty gitarowy rock, ten sam, który znamy z najwspanialszych płyt Deep Purple, Led Zeppelin czy Queen. Z okazji europejskiej premiery albumu "Beethoven's Last Night" monologu Paula O'Neila wysłuchał Jarosław Szubrycht.

article cover
INTERIA.PL

Witaj Paul, powiedz mi...

Do jakiego miasta się dodzwoniłem?

Do Krakowa.

Super, uwielbiam Kraków! Byłem w tym pięknym mieście dwa razy. Zresztą w ogóle kocham Polskę i mam nadzieję, że teraz, po upadku komunizmu, łatwiej dotrzeć do was z muzyką niż kiedyś. Pamiętam, jak w latach 70. i 80. próbowałem, by trasy koncertowe zespołów, którymi się opiekowałem, objęły również Polskę, ale wasze władze piętrzyły problemy nie do przejścia. Zawsze uważałem komunizm za wielkie zło. Dzięki Polakom ten system upadł i stało się to niemal całkowicie bez przelewu krwi. To niewiarygodne! Wiesz, zawsze żal mi było tego wspaniałego narodu, jakim są Polacy, bo wasz kraj leży w najgorszym możliwym miejscu Europy. Jak nie napada na was akurat Rosja, to najeżdżają was Niemcy, jak Niemcy akurat zajmują się czymś innym, to atakują was Szwedzi. Ale sobie sąsiadów wybraliście! (śmiech) Mimo to zawsze, kiedy jestem w Polsce, nie mogę się nadziwić waszej uprzejmości i gościnności. Uwielbiam wasz kraj również dlatego, że spotkały się w nim różne kultury i tradycje. W polskim mieście prawosławna cerkiew może sąsiadować z budynkami zaprojektowanymi w stylu włoskim czy francuskim i nikogo to nie dziwi. Kocham Polskę!

Imponujące. Wielu twoich rodaków z trudem potrafi wskazać na mapie, gdzie nasz kraj w ogóle się znajduje.

Moją wielką fascynacją jest historia Europy, a nie sposób poznawać dziejów Starego Kontynentu bez znajomości historii Polski. Zachwyca mnie w was to, że potrafiliście przetrwać najgorsze koleje losu i za każdym razem wasz kraj rozkwitał na nowo. Kiedy podróżowałem po krajach komunistycznych w latach 80., zrozumiałem ogrom zniszczeń, dokonanych przez ten ustrój. W rosyjskich hotelach, poza Moskwą i Petersburgiem, ciężko było o ciepłą wodę, a jedzenie, jeśli już udawało się je zdobyć, było ohydne. W Polsce nie było dużo lepiej, więc tempo, w jakim wasz kraj rozwinął się po odzyskaniu wolności w 1989 roku, jest po prostu szokujące. Jesteście przykładem dla takich państw, jak Czechy, Węgry, wschodnich niemieckich landów czy wszystkich krajów byłego Związku Radzieckiego.


Szkoda tylko, że pierwsza europejska trasa Trans-Siberian Orchestra ominie Polskę.

Wszystko przez to, że cała dotychczasowa kariera Trans-Siberian Orchestra jest postawiona na głowie. Przeważnie jest tak, że nowy zespół w Stanach zaczyna od grania koncertów dla kilkunastu osób w najpodlejszych klubach, potem gra w trochę lepszych miejscach, za parę lat jest już w stanie wypełnić spore sale widowiskowe, a jak ma dużo szczęścia w końcu trafia na stadiony. Tymczasem koncertowanie z Trans-Siberian Orchestra rozpoczęliśmy od razu od największych sal i stadionów. Przyjęcie naszej muzyki w Ameryce zaskoczyło nas do tego stopnia, że zanim się obejrzeliśmy, minęło parę lat, a my nie postawiliśmy nawet stopy w Europie. W końcu doszliśmy do wniosku, że tak nie może być, tym bardziej, że nasza muzyka jest tak bardzo europejska, jak tylko można to sobie wyobrazić. Beethoven, Mozart, Händel - przecież to ich twórczością się inspirujemy. Niestety, Trans-Siberian Orchestra to nie zwykły zespół rockowy, z dwoma gitarzystami, basistą, perkusistą i klawiszowcem. W nagrywaniu płyty bierze udział 120 muzyków, którzy pracują bez wytchnienia przez pół roku! Wyobraź więc sobie, jak trudnym organizacyjnie przedsięwzięciem i jak kosztowną imprezą jest trasa Trans-Siberian Orchestra...

Kiedy po raz pierwszy ruszaliśmy na tournee, wzięliśmy ze sobą liczącą 60 osób orkiestrę, cały skład rockowy i wszystkich wokalistów. Niestety, bilet na koncert musiał kosztować ok. 250 dolarów, a to suma na którą nie wszyscy mogli sobie pozwolić. Okroiliśmy więc orkiestrę do 12 osób, a cała reszta idzie z klawisza. Mimo to na scenie jest co najmniej 26 osób - bo kapela rockowa i wokaliści muszą być w komplecie. Do tego trzeba doliczyć najlepszy sprzęt, jaki jest na rynku i światła, a musisz wiedzieć, że robi nam je ten sam człowiek, który dba o oprawę koncertów Kiss. Teraz za wejściówkę na występ Trans-Siberian Orchestra trzeba zapłacić od 20 do 50 dolarów i to jest cena, z którą możemy pojawić się również w Europie. Najwspanialsze jest to, że na koncertach widzę zarówno nastoletnie dzieciaki w koszulkach Pantery, ich rodziców w koszulkach Aerosmith i Eltona Johna oraz ich dziadków, w koszulkach The Beatles lub eleganckich garniturach. (śmiech) Kiedy graliśmy w Baltimore, na widowni siedziała tamtejsza orkiestra symfoniczna w komplecie, kiedy graliśmy w Cleveland, przyszli nas zobaczyć goście z Judas Priest, w Detroit pojawił się Kid Rock z całym swoim zespołem, a w Kalifornii ludzie z Metalliki. Muzyka potrafi przełamać wszystkie bariery - wiekowe, rasowe, narodowe. Na tym polega jej magia!


Jak doszło do założenia Trans-Siberian Orchestra?

Od 19. roku życia pracuję w muzycznym biznesie. Zacząłem od założenia firmy menedżerskiej, która reprezentowała Aerosmith, The Scorpions, AC/DC, Teda Nugenta i Def Leppard, i tam nauczyłem się wszystkiego o rock'n'rollu. Potem zostałem producentem i miałem szczęście pracować z wieloma wspaniałymi artystami. Niestety, niemal po każdej sesji nagraniowej zostawał pewien niedosyt, bo mieliśmy pomysł na fajną piosenkę, ale wokalista nie potrafił jej zaśpiewać, albo gitarzysta nie umiał zagrać. Wtedy pomyślałem, że chciałbym kiedyś założyć zespół, którego nic nie będzie ograniczać...

Każdy by tak chciał, ale nie każdego stać.

Na szczęście koncern Atlantic, który wydaje płyty Trans-Siberian Orchestra w Stanach Zjednoczonych, okazał nam dużo wsparcia. Koszt nagrania każdej naszej płyty to ok. milion dolarów, ale udało mi się przekonać ich, żeby zainwestowali w ten projekt. Przed nagraniem pierwszego albumu usłyszałem co prawda: Paul, jesteśmy przekonani, że zwariowałeś..., ale forsę wyłożyli. Minęło parę miesięcy i okazało się, że debiutancka płyta TSO odniosła wielki sukces. Wtedy wezwali mnie na rozmowę i powiedzieli, że mogę robić, co chcę. (śmiech)

Wątpię czy byłoby to możliwe, gdybyś był nowy w branży.

Nie ma się co oszukiwać. Gdybym był debiutantem, nie pozwoliliby mi nawet spróbować. Trans-Siberian Orchestra łamie zbyt wiele zasad, które oni uważają za święte i nienaruszalne. Bóg jednak był dla nas łaskawy i udało się... Wiesz, czasem myślę sobie, że musiało nam się udać, bo to najbardziej szczera muzyka, na jaką nas stać. Nie goniliśmy żadnej mody, nie śledziliśmy muzycznego rynku. Gralibyśmy to samo, nawet za darmo, nawet gdybyśmy musieli mieć normalną pracę i osiem godzin dziennie zarabiać na życie. Jeśli zakłada zespół dla pieniędzy, nie wróżę mu wielkiej przyszłości. My mieliśmy pieniądze gdzieś, więc same przyszły.

Czy sukces komercyjny tej muzyki, bądź co bądź nie najłatwiejszej w odbiorze, zaskoczył was?

Mnie nie. Trans-Siberian Orchestra to moje dziecko i od początku w nie wierzyłem. Powiem ci za to, że najbardziej niesamowite jest nawet nie to, że każda nasza płyta pokryła się już w Stanach platyną, ale że dzisiaj wszystkie sprzedają się nie gorzej niż w dniu premiery. To muzyka, która nie starzeje się po dwóch miesiącach, która jest odporna na mody i pory roku. Z reklamą czy nie, ze wsparciem ze strony radiostacji czy bez niego - ludzie wciąż kupują nasze płyty! A ludzie z Atlantic zacierają ręce, bo dawno już odzyskali swoje pieniądze i teraz po prostu zarabiają.


Co jeszcze różni Trans-Siberian Orchestra od innych zespołów?

Trans-Siberian Orchestra to nowy gatunek zespołu muzycznego, nie ograniczony żadnymi sztucznymi barierami, których pełen jest współczesny rynek muzyczny. Grupa reggae nie może dzisiaj nagrać płyty bluesowej, zespół bluesowy nie nagra płyty hardrockowej, grupa hardrockowa nie jest w stanie wydać albumu z muzyką gospel, a formacja jazzowa nie porwie się na muzykę klasyczną. Dlaczego tak jest? Przecież ludzie nie lubią monotonii, ale różnorodność i zmiany! Dlatego Trans-Siberian Orchestra jest zespołem, który w jednym utworze potrafi połączyć fragment symfoniczny, klasyczną kompozycję chóralną, rocka i heavy metal. Następny utwór na płycie to tylko skrzypce i cichy fortepian gdzieś tle, a zaraz po nim następuje utwór niemal soulowy. W Trans-Siberian Orchestra nie ma stałego składu i nie ma ograniczeń co do muzyki, którą wykonujemy. Zajrzymy pod każdy kamień, skusimy się na każdy eksperyment, jeśli tylko miałoby to wzbogacić nasze brzmienie.

Skoro nie ma stałego składu, powiedz mi, jak dobieracie muzyków przed trasą lub sesją nagraniową?

Jedyne kryterium to ich umiejętności. Od niedawna gra z nami na klawiszach wspaniała dziewczyna z Korei Południowej. Wniosła do zespołu nie tylko przygotowanie klasyczne, które ma każdy absolwent szkoły muzycznej, ale również niesamowite orientalne smaczki, które wplata tu i ówdzie. Kiedy potrzebujemy ostrego i ciężkiego brzmienia gitary, dzwonimy po Ala Pitrelli, bo mało kto potrafiłby to zagrać lepiej niż człowiek, który doświadczenie zdobywał z Alice Cooperem i Savatage, a teraz gra w Megadeth. Gdy potrzebujemy śpiewaczki z zacięciem teatralnym, zapraszamy do współpracy Jody Ashworth, która śpiewa na Broadway'u. Jesteśmy w bardzo szczęśliwej sytuacji, że możemy współpracować z tak utalentowanymi ludźmi... Tuż przed sesją nagraniową "Beethoven's Last Night" zobaczyłem na jednej z prób niesamowity obrazek. Liczący jakieś 65 lat wiolonczelista z nowojorskiej filharmonii rozgrzewał się, grając coś Rachmaninowa. Zwrócił na to uwagę basista, 19-letni dzieciak. Ale to fajne! - krzyknął i zaczął również grać. Wiolonczeliście spodobało się to, co gra chłopak, rzucił Rachmaninowa i zaczął coś z nim improwizować. Po minucie dołączył do nich jeden wokalista, potem drugi... I muzyka zaczęła żyć, mienić się kolorami, lśnić! Tego nie można sobie wyobrazić, to trzeba odczuć. Najbardziej zachwycające jest to, jak młodzi muzycy ochoczo korzystają z doświadczenia starszych kolegów, którzy z kolei zarażają się od młodych entuzjazmem. Po 30 latach traktowania muzyki jak zwykłej pracy, nagle przypominają sobie, jak to było, kiedy zaczynali grać na swoich instrumentach.


A wokaliści? Jak dobieracie wokalistów?

Najlepsze utwory powstają w dwóch etapach. Oczywiście, trzeba je skomponować i napisać tekst, ale to nie wszystko. Równie ważne jest znalezienie odpowiedniego wokalisty. Na pewno znasz "The Wall" Pink Floyd, płytę wspaniale zaśpiewaną przez Rogera Watersa... Znasz też "Still Loving You" i "Wind Of Change" Scorpions, piękne ballady doskonale zaśpiewane przez Klausa Meine... No to teraz spróbuj sobie wyobrazić Klausa, który śpiewa w "The Wall" i Watersa wykonującego "Still Loving You". To nie ma prawda zadziałać! Dlatego kiedy do roli Teresy na "Beethoven's Last Night" szukaliśmy wokalistki z wielką skalą, która potrafi zaśpiewać zarówno operowo, jak i rockowo, nie spoczęliśmy, dopóki nie znaleźliśmy Patti Russo, która na co dzień śpiewa z Meat Loafem. Dobranie właściwego wokalisty do piosenki to klucz do sukcesu! W przeciwnym razie dochodzi się do sytuacji, którą można porównać do malarza, twierdzącego, że namaluje piękny obraz, ale nie będzie używał koloru niebieskiego i czerwonego. My chcemy używać wszystkich kolorów.

Skąd pomysł na nagrywanie płyt koncepcyjnych?

Kiedy najlepszą nawet kompozycję, opatrzoną wspaniałym tekstem, umieszczasz w jakimś kontekście, w środku większej opowieści, nabiera ona dodatkowej wartości. "I Don't Know How To Love Him" z musicalu "Jesus Christ Superstar" to po prostu piękna piosenka miłosna, ale kiedy wiesz, że śpiewa ją Maria Magdalena w odniesieniu do Jezusa, wszystko od razu nabiera nowego znaczenia. My próbujemy osiągnąć ten sam efekt. Na naszej pierwszej płycie, zatytułowanej "Christmas Eve And Other Stories", znalazł się utwór "Sarajevo 12/24". To skromna, instrumentalna miniaturka, na którą pewnie mało kto zwróciłby uwagę. Ale kiedy przeczytasz teksty i zrozumiesz, że chodzi o wiolonczelistę, który gra samotnie na środku ziemi niczyjej, oddzielającej w zniszczonym Sarajewie pozycje zwaśnionych stron, od razu inaczej odbierasz ten utwór. Staramy się zaangażować słuchacza w odbiór płyty nie tylko za pomocą dźwięków, ale również poprzez odpowiednie teksty i historie, które przemawiają nie tylko do głowy, ale i do serca. Marzymy o tym, by na tę półtorej godziny przenieść was do innego świata i mamy wiele szczęścia, bo póki co, udaje nam się tego dokonywać.


Uważasz się bardziej za producenta, kompozytora, czy może muzyka?

Przede wszystkim za kompozytora. Owszem, potrafię grać na kilku instrumentach, na płytach TSO czasem gram na gitarze, ale daleko mi do perfekcji. Za najwspanialszą rzecz w rodzaju ludzkim uważam to, że każdy z nas jest dobry w czymś innym. Wiesz, jestem niezłym gitarzystą, ale daleko mi do Ala Pitrelli'ego czy Alexa Skolnicka. Potrafię skomponować dobrą solówkę, ale oni zagrają ją sto razy lepiej. Mam chyba niezły głos, potrafię śpiewać czysto, ale przy umiejętnościach Jona Olivy czy Patti Russo jestem bardzo malutki. Myślę, że każdy powinien pielęgnować swój talent, bez względu na to, jakiej dziedziny życia on dotyczy. Uwielbiam piękne drewniane meble w starym stylu, ale nie potrafię wbić gwoździa w deskę, bez zepsucia i gwoździa, i deski. Dlatego komponuję piosenki, które spodobają się stolarzowi, a on mi za nie zapłaci, robiąc meble. Największym moim osiągnięciem z zakresu mechaniki jest zatankowanie na samoobsługowej stacji benzynowej. Ale mam kumpli, którzy po dwóch sekundach słuchania silnika mojego samochodu twierdzą, że piąty tłok najwyraźniej się obluzował. Na tej podstawie zbudowana jest ludzkość, wszystkie nasze największe osiągnięcia. Każdy z nas jest dobry z czegoś innego, ale jeśli zdecydujemy się współdziałać, będziemy mogli zrobić wszystko.

Dlaczego bohaterem trzeciej płyty Trans-Siberian Orchestra uczyniłeś Ludwiga van Beethovena, a nie na przykład Mozarta. Czy los Wolfganga Amadeusza nie był bardziej tragiczny?

Uwielbiam i Mozarta, i Beethovena! Uważam ich za największych kompozytorów w historii ludzkości i nie jestem w stanie rozstrzygnąć, kto był lepszy. Ale fakt, że pod koniec życia Beethoven pisał tak cudowną muzykę będąc głuchym jak pień, po prostu mnie rozwalił! To tak, jakbym nagle się dowiedział, że Michał Anioł był ślepy... Aż trudno mi uwierzyć, jak bardzo Beethoven musiał cierpieć. Wiedział, że skomponował muzykę doskonałą, która przetrwa stulecia i da radość milionom ludzi, ale sam nie mógł usłyszeć ani nuty. Kiedy do tego wszystkiego przeczytałem, że w noc jego śmierci nad miastem przetoczyła się jedna z największych burz z piorunami w historii Europy, wiedziałem o czym będzie nasza następna płyta. Myślę, że z historii Beethovena wypływa dla nas wszystkich pewna ważna nauka. Każdy z nas przeżywa jakieś trudne chwile, każdemu z nas czasem wydaje się, że cały świat jest przeciwko nam, ale pomyślcie, jakie kłopoty miał ten facet. Był kompozytorem, który stracił słuch, ale nie poddał się, walczył dalej! Wiedział, że nigdy już nie będzie miał okazji, by cieszyć się swoją muzyką, ale nie przestał jej tworzyć, bo wiedział, że będą mogli słuchać jej inni ludzie. I chociaż moja wersja tej historii jest dość mroczna, zakończyłem ją happy endem. Zbyt wiele smutnych zakończeń mamy w gazetach. (śmiech)


Czy myślisz, że dzięki tej płycie młodzi ludzie zainteresują się muzyką Beethovena?

W Stanach już tak się stało, więc nie wiem, dlaczego w Europie miałoby być inaczej? Jestem jednak pewien, że i ci, którzy doskonale znają jego twórczość, znajdą na naszej płycie coś dla siebie. W końcu nie ograniczamy się do grania utworów Beethovena, ale traktujemy je tylko jako punkt wyjścia dla własnych kompozycji.

Myślę sobie, że film nakręcony na podstawie "Beethoven's Last Night" mógłby być czymś naprawdę wyjątkowym. Nie kręcicie się przypadkiem w pobliżu jakiegoś studia filmowego?

Prawdę mówiąc, rozmowy w tej sprawie są już bardzo zaawansowane. Pierwszym krokiem było zrobienie filmu telewizyjnego "Ghosts Of Christmas Eve", opartego na płycie "Christmas Eve And Other Stories", który ukazał się właśnie na DVD. Teraz negocjujemy warunki przeniesienia "Beethoven's Last Night" na Broadway oraz szczegóły pełnometrażowej adaptacji filmowej. Takie rzeczy jednak bardzo długo trwają, zwłaszcza kiedy chce się zrobić coś naprawdę dobrego. A ja marzę o tym, żeby nasz film był równie piękny i wspaniały jak "Amadeusz" Formana!

Gdyby to od ciebie zależało, komu powierzyłbyś reżyserię filmowej adaptacji "Beethoven's Last Night"?

Cieszyłbym się, gdyby zrobił to któryś z moich ulubionych reżyserów - Tim Burton, Ridley Scott lub Francis Ford Coppola. Do tej historii najlepszy byłby pewnie Tim Burton, bo dobrze się sprawdza w takich mrocznych historyjkach. Ale Scott ma przecież na koncie "Obcego" i "Blade Runnera", a Coppola "Draculę"... Jestem pewien, że każdy z nich zrobiłby z tej historii wspaniały film.

Masz już jakieś pomysły na tematykę kolejnych płyt Trans-Siberian Orchestra?

Prawdę mówiąc napisałem już teksty na kilka następnych płyt. Jedna z nich opowiadać będzie o cesarzu Chin, inna o premierze Japonii, żyjącym w latach 20. naszego stulecia, a jeszcze jedna o Peryklesie, twórcy potęgi starożytnych Aten. Oby tylko udało mi się nagrać te wszystkie płyty przed śmiercią! (śmiech) Poza tym napisałem również kilka książek i mam nadzieję, że niedługo zostaną wydane.


Przyznam ci się, że byłem bardzo zaskoczony, kiedy znalazłem utwór Trans-Siberian Orchestra na ścieżce dźwiękowej filmu "Grinch - świąt nie będzie".

Ja do tej pory dziwię się, że w ogóle do tego doszło. (śmiech) Pewnego dnia zadzwonił do mnie ktoś z wytwórni filmowej i zapytał, czy nie chcielibyśmy skomponować dwóch piosenek z myślą o filmie "Grinch - świąt nie będzie". Już miałem odmówić, ale całej rozmowie przysłuchiwała się moja trzyletnia córeczka. Gdyby ktoś proponował mi miejsce Lennona w The Beatles, nie zwróciłaby uwagi, ale kiedy usłyszała, że mówimy o "Grinchu", zaczęła mnie ciągnąć na ramię i wrzeszczeć: Tata Grinch! Tata Grinch! Wtedy zrozumiałem, że powinienem to zrobić tylko po to, by sprawić przyjemność własnej córce. Czy może być lepszy powód? Doszło więc do tego, że nagraliśmy dwie piosenki na ścieżkę dźwiękową "Grinch - świąt nie będzie". Nieoczekiwanie film stał się wielkim hitem i zbiliśmy na tym kupę kasy. Przyszedłem więc pewnego dnia do córki i powiedziałem: Mała, w jeden dzień zarobiłaś na college i studia!

Większość amerykańskich muzyków rockowych, z którymi miałem ostatnio okazję rozmawiać, twierdzi, że rock się skończył, że nikt już nie chce słuchać takiej muzyki. Są znudzeni, zawiedzeni... Brakuje im twojego entuzjazmu.

Rock nigdy nie umrze! Gdybym dostawał 10 centów za każdym razem, kiedy ktoś na świecie mówi, że rock umarł, byłbym multimilionerem. Tymczasem rock ma w sobie taką siłę, że zawsze wróci. Rock jest wieczny! Czy zdajesz sobie sprawę, że w latach 20. i 30., kiedy cały świat oszalał na punkcie jazzu, wielu znawców twierdziło, że muzyka poważna umarła i za kilka lat nikt nie będzie o niej pamiętał? To, co mówią krytycy, w ogóle mnie nie interesuje. Znam dwóch krytyków, których słucham uważnie. Pierwszy z nich, to publiczność, która kupuje płyty, a drugi, najpotężniejszy i ostateczny - to czas. Zwróć uwagę na to, że Mozart za życia nie spotkał się ze zrozumieniem, dzieł Bacha przed jego śmiercią również nikt nie docenił. A przecież ich muzyka przetrwała stulecia i nie straciła nic ze swojej wspaniałości! Wiesz, mam w domu recenzję, którą pieczołowicie przechowuję i którą czytam sobie raz na jakiś czas. Recenzent napisał w niej, że oceniane przez niego dzieło to kompletny śmieć i jego autorowi powinno się zabronić komponowania muzyki co najmniej 30 lat wcześniej. I nie jest to opinia o mojej płycie. To recenzja pierwszego w historii wykonania IX Symfonii Ludwiga van Beethovena...


Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas