"Rano wyglądamy źle"
Angielska grupa Pitchshifter od wielu lat łączy ciężkie, metalowe granie, z elektroniką i industrialnymi eksperymentami. Niezależnie od tego, co jest w danej chwili na topie, niezależnie od wyników sprzedaży. Ich upór docenili niedawno szefowie wytwórni Sanctuary, którzy przygarnęli pod swoje skrzydła poszukujących wydawcy twórców "Industrial". "PSI" to prawdopodobnie najłatwiejszy w odbiorze materiał w dorobku Pitchshifter, co być może zawdzięczamy długim wojażom grupy po Ameryce. Tak czy owak nie jest to płyta, wobec której fan alternatywnego, ostrego grania, mógłby przejść obojętnie. Z wokalistą Pitchshifer, JS Claydenem, rozmawiał Jarosław Szubrycht.
Kilka miesięcy temu pojawiły się plotki, jakoby Pitchshifter zawiesił działalność. Co się z wami działo?
(śmiech) Aż tak źle nigdy nie było, ale rzeczywiście, mieliśmy ostatnio trochę kłopotów. Najpierw rozstaliśmy się z wytwórnią płytową, potem zakończyliśmy współpracę z dotychczasowym menedżerem. Udało nam się jednak zamknąć ten mroczny rozdział naszej biografii nagraniem nowej płyty. Dzisiaj w zespole panują stosunki lepsze niż kiedykolwiek wcześniej, trochę nas ta próba zahartowała.
Czy kontrakt z Mayan, pododdziałem Sanctuary Music Group, jest dla was zmianą na lepsze?
Materiał na nowy album skomponowaliśmy, zanim zaczęliśmy rozglądać się za nowym wydawcą. Potem przejrzeliśmy oferty i propozycja Sanctuary wydała nam się najciekawsza. To niezależna wytwórnia, ale o dystrybucji nie gorszej niż ta, którą mogą pochwalić się największe koncerny fonograficzne. Poza tym siedziba Sanctuary mieści się w Anglii, co nam ułatwi wiele spraw.
Jak mam rozumieć tytuł waszej nowej płyty - "PSI"?
To skrót od Pitch Shifter Industries, czyli nazwy firmy, w którą przerodził się nasz zespół. Od paru lat nie tylko gramy muzykę, ale również zajmujemy robieniem remiksów, prowadzimy imprezy klubowe jako DJ-e, projektujemy strony internetowe, koszulki oraz wiele innych rzeczy. Tytuł nowej płyty jest swojego rodzaju zsumowaniem wszystkiego, co zrobiliśmy do tej pory.
Okładka, której jesteś autorem, kojarzy mi się z bardzo gorącym i aktualnym problemem klonowania ludzi. Czy idę dobrym tropem?
(śmiech) Cieszy mnie fakt, że każdy widzi na okładce "PSI" coś innego. Właśnie to chciałem osiągnąć! Ty mówisz, że przyszło ci do głowy klonowanie, inni pytają czy chodzi o Pitchshifter hodujących w swoim laboratorium nowego wirusa, jeszcze inni wymyślili sobie, że przedstawiliśmy eksperymenty prowadzone przez tajne agencje rządowe na Obcych. Mnie chodziło natomiast bardziej o stworzenie odpowiedniego klimatu niż konkretny przekaz i to mi się akurat udało.
Wiesz, nie oglądam "Z archiwum X" zbyt często, więc nie wpadłbym nigdy, że może chodzić o krojenie Obcych...
(śmiech) Bo też wcale o to nie chodzi! Teksty Pitchshifter jak zawsze, tak i tym razem, w sposób sarkastyczny opisują świat, w którym żyjemy. Więcej jest tym razem tematów bardzo osobistych, które zdecydowałem się poruszyć, by oczyścić się z brudów, przez które musiałem w ostatnim czasie przebrnąć. Również dlatego, co jest dla tego zespołu pewnym novum, niektóre teksty mają przesłanie bardzo pozytywne - na przykład "Shutdown", "Super-clean" czy "Screenshot". Nawiasem mówiąc "Shutdown" to w pewnym sensie komentarz do naszego rozstania z MCA i wszystkich problemów związanych ze zmianą wydawcy i chodzi w nim o to, że nie tak łatwo nas udupić.
O czym jest zamykający album utwór "Shen-an-doah"? Tytuł brzmi pięknie.
Sam tekst nie jest niczym nadzwyczajnym, to kolejny przesycony czarnym humorem komentarz dotyczący kondycji współczesnego świata. Tylko tytuł jest czymś wyjątkowym i osobistym, bo Shen-an-doah to pewne miejsce w Ameryce, które uwielbiam i które ma dla mnie szczególne znaczenie.
Ameryka. Czy to właśnie liczne podróże po tym kontynencie, w tym udział w festiwalu Ozzfest u boku całej zgrai numetalowców, sprawiły, że wasz nowy album jest chyba najbardziej przebojową pozycją w dyskografii Pitchshifter? Rodzaj skoku na kasę?
Nagrywając "PSI" mieliśmy trzy ważne założenia do zrealizowania. Po pierwsze - więcej niż na "Deviant" ciężkiego gitarowego grania. Po drugie - więcej programowania. Po trzecie - więcej czystego śpiewania i melodyjnych partii wokalnych, bo ostatnio naprawdę nie miałem się przy czym wykazać i już zatęskniłem za prawdziwym śpiewaniem. W tym właśnie kierunku postanowiliśmy rozwinąć styl Pitchsifter i jeśli dzięki temu dotrzemy do szerszej publiczności, będę bardzo zadowolony. Jeżeli nic się nie zmieni, nie będę płakał, bo sam dobrze wiem, że ?PSI? to świetna płyta. Powiem ci przy tym, że Ozzfest to była niezła lekcja. W Anglii nawet debiutujące zespoły wychodzą na scenę zmanierowane i większość z nich ma o sobie stanowczo za wysokie mniemanie. W Ameryce nic nie ma za darmo. Ludzie płacą 10 dolców za bilet i masz zrobić na nich wrażenie. Kropka. Myślę, że to bardzo zdrowa postawa. Gówno mnie obchodzi, kim jesteś i skąd jesteś. Powal mnie na kolana! - oto motto amerykańskiej publiczności, która zmusza zespoły do grania najlepiej jak potrafią.
W Anglii nie opłaca się dobrze grać?
Wiesz, brytyjska publiczność jest dość specyficzna, ostro podzielona na fanów poszczególnych gatunków muzycznych. Poza tym w Anglii muzyczna prasa zbyt szybko ogłasza pojawienie się nowej mody i zbyt łatwo ją uśmierca, wychwalając pod niebiosa coś nowego. To wszystko zbyt szybko się zmienia, a ja nienawidzę, kiedy muzykę traktuje się niczym sezonową modę!
Może dlatego łatwiej z brytyjskiej prasy, z takiego na przykład "New Musical Express", dowiedzieć się, kto i co gra ostatnio w najbardziej obskurnych amerykańskich klubach, niż znaleźć choćby wzmiankę o Pitchshifter.
Obsesja brytyjskich mediów na punkcie Ameryki to nic nowego. Sprzedajemy w Wielkiej Brytanii bardzo dużo płyt, na nasze koncerty przychodzą tłumy fanów, ale nikt o nas nie pisze, bo nie jesteśmy ze Stanów. W sumie mam to gdzieś, przyzwyczaiłem się.
Pitchshifter to jeden z pierwszych zespołów łączących na taką skalę elektroniczne nowinki z ostrym, rockowym graniem. Minęło parę lat i do łask znów wraca prosty, tradycyjny rock w rodzaju Nickelback czy Creed. Co myślisz o tych zespołach?
Jeśli liczysz na jakieś złe słowo pod ich adresem, to się przeliczysz. To świetni kompozytorzy, którzy wybrali taką a nie inną estetykę i trzeba ich za to szanować. Myślę, że na muzycznej scenie jest miejsce dla każdego zespołu. W porównaniu z nami brzmią pewnie trochę archaicznie, ale to ich sprawa.
Wróćmy do "PSI". Dlaczego zdecydowaliście się nagrać nowy materiał w Stanach i powierzyć obowiązki producenta machine, znanemu m.in. z kręcenia gałkami przy płytach White Zombie?
Początkowo planowaliśmy zarejestrowanie albumu w Wielkiej Brytanii, ale w studiu, które sobie marzyliśmy, przedłużał się remont, a my nie chcieliśmy czekać w nieskończoność. Wtedy na horyzoncie pojawił się machine, który zaproponował nam skorzystanie z jego prywatnego studia w New Jersey. Nie mogliśmy lepiej wybrać. Brzmienie "PSI" bije na łeb wszystko, co do tej pory nagraliśmy! Machine to nie tylko geniusz i świr, który nie boi się eksperymentów, ale również najmilszy facet jakiego znam i osoba z którą współpraca jest wielką przyjemnością. Kiedy proponowaliśmy, że w tym miejscu zamieścimy dźwięk psiego gwizdka, a w innym spróbujemy nagrać dźwięk tłuczonego szkła, reagował z prawdziwym entuzjazmem. To bardzo elastyczny koleś, który przy tym potrafi zmusić zespół do jak najlepszego wykonania swoich utworów i czyni to w sposób absolutnie bezstresowy.
Na oficjalnej stronie internetowej Pitchshifter zamieściliście poszczególne ślady utworu "Shutdown" i zachęcacie fanów do zremiksowania tej kompozycji. Czego się spodziewasz?
W przeszłości ludzie przysyłali nam rewelacyjne remiksy utworów Pitchishifter, chociaż nie mieli dostępu do nagrań rozbitych na ścieżki poszczególnych instrumentów. Doszliśmy więc do wniosku, że tym razem warto dać im pole do popisu i sprawdzić, co są w stanie zrobić, kiedy dostaną wszystkie ślady w wyjściowej, nie obrobionej formie. Jestem przekonany, że wśród naszych fanów jest wielu utalentowanych młodych ludzi i mam nadzieję, że dzięki temu konkursowi komuś naprawdę dobremu uda się wypłynąć na szersze wody. Zaczniemy od tego, że najlepszy naszym zdaniem remiks "Shutdown" trafi na stronę B singla, przynajmniej na terenie Wielkiej Brytanii.
Pierwsze koncerty promujące "PSI" zagraliście u boku Bad Religion. O ile wiem, ten zestaw wzbudził niemało emocji zarówno w szeregach waszych fanów, jak i wśród wielbicieli Pitchshifter.
Nie ma nic nudniejszego od koncertu, na którym gra dziesięć zespołów numetalowych albo pięć kapel ska... My wolimy grać z Bad Religion niż z jakimkolwiek zespołem, który mógłby przypominać to, co robimy. Chociaż, prawdę mówiąc, trudno byłoby znaleźć zespół, do którego pasowalibyśmy stylistycznie. Nie miałbym jednak nic przeciwko trasie z Incubus, Taproot czy Deftones. Albo System Of A Down - ich nowa płyta jest doskonała!
Jak przedstawiają się najbliższe plany zespołu?
Teraz mamy sporo pracy przy promocji nowego albumu, ale na trasę ruszymy dopiero we wrześniu. Zamierzamy ją sfilmować, zarówno to, co dzieje się na scenie, jak i poza nią, z myślą o kasecie wideo i płycie DVD. Mam nadzieję, że powstanie ciekawy film dokumentalny, z którego wszyscy zapamiętają głównie to, że rano wyglądamy bardzo źle. (śmiech)
Dziękuję za rozmowę.