"Popularność zespołu trochę nas przerosła"

Odkąd pojawiła się na polskiej scenie zawsze wzbudzała kontrowersje swoją bezpośredniością. Nikt jednak nie mógł zaprzeczyć temu, że nie ma dla niej konkurencji wśród przedstawicielek płci pięknej, jeśli chodzi o wykonawców rockowych. Dowodem tego wyróżnienia zdobywane przez zespół O.N.A. Agnieszka Chylińska stała się znakiem firmowym grupy, podobnie jak partie gitarowe Grzegorza Skawińskiego. Jest sporo prawdy w powiedzeniu, że zanim się kogoś oceni trzeba go najpierw poznać. Spotykając się z Agnieszką twarzą w twarz wielu adwersarzy mogłoby drastycznie zmienić swoje zdanie o wokalistce, słysząc jak chętnie i szczerze odpowiada, nawet na trudne pytania jej samej dotyczące. Z okazji premiery najnowszego dzieła grupy O.N.A. - "Mrok" - z obdarzoną niewątpliwą charyzmą piosenkarką spotkał się na bardzo miłej pogawędce Lesław Dutkowski.

article cover
INTERIA.PL

"Mrok" nagrywaliście trzy miesiące, najdłużej ze wszystkich swoich płyt. Czy był to dla was komfort, czy wręcz przeciwnie, bo chyba gdy materiał jest już gotowy i się go przesłuchuje po raz kolejny, wówczas chyba chętnie by się coś poprawiło. Czy tak było w waszym przypadku?

Małe sprostowanie - myśmy rzeczywiście siedzieli trzy miesiące nad repertuarem, tworzeniem utworów i nagrywaniem taśm demo, natomiast samo nagrywanie materiału w Warszawie zajęło nam dwa miesiące. Poruszyłeś fajny temat, zakodowanie się w tworzeniu muzyki. To jest cholernie trudna sprawa, bo na przykład Grzesiek jest taką osobą, która ciągnie w stronę takiego aptekarskiego czyszczenia wszystkiego milion tysięcy razy. W pewnym momencie jest tak, jakbyś był malarzem i miał powieszony wielki obraz, 10 metrów na 10 metrów. Przychodzisz każdego dnia i mówisz - Dzisiaj chyba zamaluję ten zielony fragment. To jest proces, który nigdy się nie kończy i był z tym problem. Myśmy w sumie w ciągu tych dwóch lat, kiedy świadomie zniknęliśmy z rynku, powiedzieli sobie, że nadeszła pora, aby sobie coś przemyśleć. Mieliśmy tyle materiału i tyle chęci wyrwania się do przodu, że nawet tydzień przed nagraniem demo potrzebowaliśmy trochę przystopować, wyluzować się. Za dużo było w nas informacji, twardy dysk już nam pękał (śmiech).

Przez te trzy miesiące bardzo dużo było rozmów. Głównym powodem, który sprawił, że zdecydowaliśmy się siedzieć dłużej nad tym wszystkim, była nasza poprzednia płyta "Pieprz". Była to płyta, głupio się do tego przyznać, powstała w dużej presji. Wiesz, jest zespół, jest Złota Płyta, kolejna nagroda i w pewnym momencie powiedzieliśmy sobie -No dobra, to teraz kolejna płyta i kolejna nagroda. Co się okazało? Okazało się, że ja teksty do "Pieprzu" napisałam z rozpędu, nawet nie zdążyłam się zastanowić nad tym, co to ma być. Nie było jakiejś koncepcji. Jak zwykle pojechaliśmy sobie na tydzień, zrobiliśmy numery, po tygodniu skończyliśmy, weszliśmy do studia na dwa miesiące i czekamy co dalej. Uciekła nam jednak rzecz, myślę że bardzo istotna, mianowicie pokora wobec tego, co robimy. Jeżeli znika pokora, to znika także sens tego, co robisz. W pewnym momencie straciłam sens tej całej roboty. Oczywiście nie wnikam w sprawy zewnętrzne, typu rynek. Jak się patrzy na nasz rynek, to się nie chce grać rocka, tylko grać gó**o albo w ogóle się zabić.

W pewnym momencie wszystkiego było za dużo, za gęsto i byle jak. Pewne rzeczy nie były przemyślane i to był taki zimny kubeł wody na nasze łby i szybka decyzja - Słuchajcie, znikamy, przemyślmy to. Dlatego ta płyta, tak uważam z perspektywy czasu i naszych wcześniejszych dokonań, jest najbardziej przemyślana, najbardziej przetrawiona, przećwiczona i przegrana. Mieliśmy mnóstwo prób, zanim podeszliśmy do nagrania demo, nie wspominając o wejściu do studia S-4.



To była naprawdę ciężka sprawa. Ciężko było się uporać z kryzysem zespołu - a trzeba się do tego przyznać, że mieliśmy go. Kiedy jest sukces, jest fajnie. Kiedy pojawia się pierwsza rysa, zaczyna się obwinianie - To chyba twoja wina - mówi gitarzysta do wokalistki, To przez ciebie nam nie idzie - mówi wokalistka do gitarzysty. Robi się jakiś beznadziejny syf w twoim najbliższym otoczeniu i to jest chore. Musieliśmy wyjść ze swojego syfu jako zespół i jestem dumna z tej kapeli, że to się udało. Frajerzy, mówiąc brzydko, rozstają się kiedy jest źle. A my zebraliśmy się do kupy, zaczęliśmy dużo gadać o tym, co straciliśmy, co nam gdzieś uciekło i w którą stronę pójść. I powiem ci, że decyzja była krótka - nagrać płytę nie oglądając się na to, co się dzieje w Polsce i nie myśleć o tym, co jest na pierwszych miejscach, jakie są trendy. Nic nas to nie obchodziło. Jedyne, co dopuszczaliśmy do siebie, to płyty zagraniczne, które jakoś tam do nas trafiały. Trudno jest uciekać od pytania o wzorce, czy inspiracje - istnieje cienka granica między zrzynaniem a inspiracją. Słuchając naszej nowej płyty można nas posądzać, że staramy się odzwierciedlić klimat, który nas zainteresował. Na przykład przychodziłam na próby i mówiłam, że chciałabym mieć coś, co ma taki klimat, jak płyta "Holy Wood" Mansona. Natomiast nie było tak, że Grzesiek siedział i rżnął riffy.

To był trudny okres dla nas wszystkich, dopadły nas jeszcze jakieś nasze osobiste doły, więc to nas jeszcze bardziej przytłoczyło. Ale powiem ci, że wyszłam z tego wszystkiego jakaś lepsza, nie tyle jako człowiek, co jako wokalistka zespołu. Potrzebowałam jednak tego, o czym już powiedziałam, takiego zimnego kubła - Nie jesteś mistrzem świata, więcej pokory. Za bardzo zaczęłam żyć tym wszystkim, co się działo wokół mnie, nawet nie boję się stwierdzić, że popularność zespołu trochę mnie przerosła. Przerosło mnie to, że gdzieś jestem zaczepiana na ulicy i rozliczana z Chylińskiej, kiedy nią nie jestem, kiedy jestem zwyczajną Agą, która poszła sobie kupić bułki albo masło. Marylin Manson nie ma z tym problemów. On mówi: Fuck off! i chowa się do swojego zamku i nikt go nie widzi, jak wychodzi w dżinsach z pieskiem. Mnie ludzie widzą w takim momencie. Obrazuje to na przykład taka historia - odebrałam kiedyś Fryderyka wraz z zespołem i z tym Fryderykiem w ręce wracam do bloku w Warszawie. Po prostu, trzymam w ręce Fryderyka, a tu jedzie ze mną sąsiad z 15. piętra, a tu sąsiadka z mlekiem z szóstego, gratulują mi. Ta metafizyka się w pewnym momencie kończy i zaczyna się nasze prozaiczne życie. Musiałam chyba wrócić na ziemię i przypomnieć sobie, że to nie Ameryka. Oczywiście moim wielkim marzeniem jest to, żebym miała takie możliwości, jak Michael Jackson. Facet miał w pewnym momencie odjazd na Cricoland i zwierzęta, i to wszystko ma, sobie sam zjeżdża tym rollercoasterem. Ja też bym tak chciała, w tym sensie, że chciałabym mieć wielkie zamczysko - chociaż pewnie umarłabym tam ze strachu - byle tylko nikt mnie nie oglądał, tej prywatnej Chylińskiej, żeby widział mnie niczym postać z kreskówki i nigdy nie widział na przykład zapłakanej na ławce



Najpiękniejsze są historie, kiedy stoję na przystanku, nie mam makijażu i ktoś mówi: Ty, to Chylińska?, a drugi odpowiada: E, taka beznadziejna dupa? Przecież Chylińska jest wyższa!. To jest niesamowite. Zataczając koło i wracając do twojego pytania - było to ciężkie, był taki moment, kiedy się zafafluniliśmy, jak ja to mówię, trochę się zakręciliśmy w tym sensie, że chcieliśmy tyle dodać, ale wreszcie finanse, terminy sprawiły, że musieliśmy się zatrzymać i wydać tę płytę.

I powiedzieć sobie dość

Tak, i powiedzieć sobie dość. (śmiech)

"Mrok" jest waszą piątą płytą. Po raz kolejny zaproponowaliście coś innego, może nie całkowicie, bo stylistyka rockowa jest nadal widoczna, natomiast liczne są smaczki, delikatne, elektroniczne klimaty, które odróżniają ten album od poprzednich. Czy to był świadomy zabieg, czy tak po prostu wyszło w studiu? Zamierzacie tą ścieżką podążać w przyszłości?

Przede wszystkim trochę się pozmieniało w szeregach zespołu. Wojtek [Horny, klawiszowiec - red.] bardziej się otworzył. Po prostu zaczął więcej mówić na próbach. Jest takim pozornie nieśmiałym człowiekiem i jakby zawsze więcej dawało się w zespole przestrzeni Grześkowi. Ale teraz nawet sam Grzesiek powiedział: Kurcze, Wojtek pokaż coś, zobacz jak gra Marylin Manson, Limp Bizkit, jak fajnie wykorzystywane są klawisze w Linkin Park, chociaż ci ostatni są zbyt melodyjni jak dla nas. Ale chodzi mi generalnie o rolę klawiszy. I powiem ci, że Wojtek przyszedł pewnego dnia z takim uśmiechem i jak zaczął nam zapuszczać rzeczy, które przygotował, to szczeny nam opadły i poszliśmy w to. Myślę, że jeśli chodzi o sprawę klawiszy, to był taki moment na "T.R.I.P.", kiedy Wojtek się odezwał, ale potem się schował na okres "Pieprzu" i znowu wystawił swój ryjek i swoje klawisze na płycie "Mrok".

U nas każdy jest silną osobowością i każdy z nas chce dać jak najwięcej od siebie. Wojtek z kolei był zawsze takim człowiekiem trochę w cieniu. Każdy z nas myślę musiał dojrzeć do tego, że jeżeli np. dobrze grasz na gitarze, nie musisz brandzlować gryfu. Jeżeli dostaje się tyle nagród co Grzesiek, to naprawdę nie trzeba na kolejnej płycie jechać Satrianim czy Vai'em.



Czy pójdziemy w tę stronę? Za każdym razem trudniej mi jest deklarować cokolwiek, co się wydarzy w przyszłości, ponieważ teraz jestem strasznie skupiona na tym, co właśnie zrobiliśmy. Jestem tak wyczerpana, że myśl o nowej płycie jest dla mnie tak bolesna, iż nie wiem zupełnie, w jaką stronę pójdziemy. Na pewno pójdziemy w stronę, która na tej płycie po raz pierwszy się pojawiła - aby ujednolicić repertuar. Nareszcie udało nam się coś takiego, że kiedy słuchasz naszej płyty, w każdym momencie jest pajęczyna, spójność. Nawet w utworze "Niekochana", który jest, nazwijmy to, najłagodniejszym z całej płyty, pomimo dosyć przerażającego czy wręcz dołującego tekstu, udało nam się zrobić taką rzecz, która nam zniszczyła trochę promocję "Pieprzu". Mianowicie wystawienie takiego utworu, jak "Ciągle ty" jako pilota płyty, która była dość brutalna i ostra, natychmiast spolaryzowało nam środowisko naszych fanów. Ci, którzy cenili nas za "Kiedy powiem sobie dość" i kupili płytę, powiedzieli: Co?! To jest rzeźnia! Ja chcę takie kawałki, jak 'Kiedy powiem...'. Z kolei ci, którzy cenili nas za ostre kawałki, typu "Rośnie we mnie gniew", stwierdzili: Kurcze, taki singel promuje płytę?! Ja tego nie kupię, to jest za łagodne.

Teraz doszliśmy do wniosku, mądrzejsi o to doświadczenie, że nawet jeśli pojawi się numer i człowiek myśli o jakiejś tam promocji, to jednak postanowiliśmy nie dać ani wytwórni, ani rozgłośniom radiowym, wyboru. Gdy patrzysz na naszą nową płytę, widzisz jedno - z czystym sumieniem jako radiowiec, czy prowadzący program w telewizji, możesz puścić tak naprawdę dwa utwory, bo tekst nie jest tak brutalny i może nie są one tak mocne. Mam na myśli utwory "Niekochana" i "Wszystko to co ja". Ale one w sobie są mroczne, nie odstają, nie przeciwstawiają się całej reszcie.

Byliśmy mądrzejsi i nie baliśmy się, że ktoś źle odbierze nasz image, naszą kreację artystyczną czy propozycję. Myślę, że jednak poszło to w dobrą stronę. Człowiek się jednak uczy przez całe życie. To jest główny wniosek z tej całej sytuacji.


Słuchałem płyty wielokrotnie, starając się możliwie najkrócej ją scharakteryzować. Doszedłem do wniosku, że jest to album niepokojąco-przejmujący. Zgadzasz się z taką oceną?

To największy komplement, jaki do tej pory usłyszałam o tej płycie. Nic dodać, nic ująć. Ja nie ukrywam, że oczekiwałam, bardzo chciałam usłyszeć takie słowa. Taki był w ogóle mój zamiar, żeby w ludziach obudzić takie stwierdzenia, że coś ich przejmuje, że coś ich zmroziło, że sprawiło, iż przez moment się zatrzymali i zastanowili nad czymś. Ja nie chcę też tego przeintelektualizować. Wydaję mi się, że naszą muzykę, naszą twórczość, adresujemy do ludzi myślących. To niekoniecznie są osoby pogujące i wydzierające się, choć do takich również ją adresujemy. Sama w ten sposób świetnie się bawiłam na koncercie Korna czy innych artystów. Cieszę się, że tak to odebrałeś i to jest chyba największy komplement, najfajniejsza rzecz, jaką można otrzymać w zamian za to, co się robiło przez dwa lata, za to, o czym się myślało. Chyba nam się udało. Jeśli twoja reakcja jest właśnie taka, to mogę przekazać kolegom, że jest dobrze, że to poszło w fajną drogę.

Płyta jest spójna nie tylko w sensie muzycznym i tekstowym. Do tego dochodzi jeszcze okładka, która jest jakby klamrą spinającą ten mroczny klimat - samotna wierzba na tle mrocznego nieba

Fajnie, że zespoliłeś te główne elementy - muzykę, teksty i okładkę. Dopiero teraz zauważa się te rzeczy w naszym przypadku. Dlatego, że - nieskromnie powiem - sami postanowiliśmy się zająć stroną artystyczną, także pod względem designu, wizerunku. Do tej pory nie mieliśmy szczęścia do okładek - robione były zazwyczaj w pośpiechu, ktoś przychodził i coś tam proponował. Tym razem było inaczej - jak to często w życiu czy w miłości bywa, rozglądaliśmy się za kimś, a ten ktoś był obok nas. Adama Radonia znam kupę lat, jest to przesympatyczny i bardzo zdolny facet, więc poprosiliśmy go, by zrobił nam okładkę. Osobiście wykonał zdjęcie tego umierającego drzewa, sam znalazł gdzieś to miejsce. Myśmy mu po prostu powiedzieli: Słuchaj, chcemy mieć jakiś zmierzch, bardzo niespokojne niebo i coś tam w tle, żeby była jakaś tam przestrzeń. I on to wymyślił, myśmy to autoryzowali i chyba warto było. Jednak pańskie oko konia tuczy i lepiej jest się koło takich spraw zakręcić.



Ja musiałam do wszystkiego dojrzeć - do pisania tekstów, nagrywania w studiu, śpiewania na scenie, a takie sprawy jak na przykład okładka były do tej pory mniej ważne. Zawsze wydawało mi się, że najważniejsze jest to, co napiszę i jak zaśpiewam. Natomiast cały zespół wraz ze mną dojrzał do tego, żeby jednak samemu się pofatygować i posiedzieć sobie z grafikiem komputerowym lub człowiekiem odpowiedzialnym za szatę graficzną, samemu wnikać w to, jak ma wyglądać koszulka zespołu, jak ma wyglądać koncert. I to się opłaca. Nie chcę nikogo obrażać, ani kopać po jajach, chociaż jest to momentami przyjemne (śmiech), ale np. okładka "Bzzzz" ma się nijak do reszty - jakieś moje wyblakłe zdjęcie, do tamtej muzyki. Człowiek, kurcze, ciągle się uczy i dojrzewa. Myślę, że jest lepiej.

Z każdą kolejną waszą płytą zauważam u Grzegorza tendencję do tego, aby jego gitara była bardziej instrumentem tworzącym klimat, a mniej instrumentem do popisów instrumentalnych...

Już trochę zaczepiłam ten temat. Po pierwsze, zespół O.N.A. nie jest zespołem ani wokalistki, ani gitarzysty, ani kogokolwiek innego. To jest nasze wspólne, demokratyczne dzieło, które powstaje na takiej zasadzie, że każdy ma prawo coś tam powiedzieć. Grzesiek miał wcześniej zespół Skawalker, który po Kombi był jakby ujściem dla jego maksymalnej żądzy grania, brandzlowania gryfu, jak ja brzydko to nazywam - on zresztą sam w ten sposób o tym mówi. To była fascynacja Satrianim i chęć udowodnienia, że umie grać na gitarze. Natomiast kiedy to już się stało, kiedy powstał zespół O.N.A., kiedy pojawiłam się ja, stwierdził bardzo mądrą rzecz - że trochę zmieniła się muzyka, główna idea wszystkich kapel rockowych. Zaczęto grać bardziej riffowo, a instrument zaczęto traktować jako narzędzie niekoniecznie widoczne na pierwszym planie.

Grzesiek na płycie "Mrok" pięknie się zgrywa, postawił na używanie tych wszystkich bajerów, które zniekształcały dźwięk gitary tak, że momentami nie wiesz, czy to gitara, czy klawisze, czy na przykład mój głos. Myślę, że Grzesiek - zresztą on sam o tym mówi - nie musi już napinać mięśni. Dostaje ciągle nagrody, więc jednak ludzie akceptują jego nowy wizerunek muzyczny. Jest moment na "Suce", kiedy odp*****la solówkę, ale to jest na zasadzie Nie zapomniałem, że umiem grać. Później już nie musi tego robić.


Mówiłaś wielokrotnie w wywiadach, że są w tobie dwie osobowości - z jednej strony wrażliwa, łagodna, krucha, i drapieżna, a z drugiej gwałtowna. Na płycie "Mrok" te dwie strony twojej osobowości widać chyba tak wyraźnie, jak na żadnym poprzednim albumie. W jednej linijce tekstu przewija się pragnienie miłości, zaś w następnej śmierć i samozniszczenie. Chyba nigdy wcześniej nie było czegoś takiego w historii tekstów O.N.A. Czy to konsekwencja twoich własnych doświadczeń?

Chyba jednak przemyśleń. Ja nauczyłam się jednego - że słuchacz, oczywiście nigdy w to nie wątpiłam, nie jest głupi. I słuchacz wyczuwa, kiedy pojawia się jakiś fałsz, czy próba ukrycia czegoś, a kiedy pojawia się prawda. Ja myślę, że nasz zespół zawdzięcza swoją popularność - oprócz tego, że chłopcy dobrze grają, a ja dobrze śpiewam - również temu, że nasz przekaz jest w miarę autentyczny. Może to się bierze stąd, że uważam, iż fan zespołu O.N.A. to człowiek mojego pokroju - wrażliwy, lekko zakręcony, ale bezpośredni i szczery, czasami może do bólu. Ale wali prosto z mostu i wiesz, że ci nie wbije noża w plecy, a jeśli cię nie lubi, powie ci wprost, że nie chce z tobą rozmawiać.

Myślę, że zrobiłam tutaj jedną rzecz - pozwoliłam wypowiedzieć się również Agnieszce, czyli tej dziewczynie, która gdzieś tam chowała się za Chylińską. Agnieszka zawdzięcza Chylińskiej, że złapała ją za łeb i przeciągnęła ją po tym wszystkim. Ale nie mogę zapominać o tym, że jest we mnie również Agnieszka, która jest słaba i ma jakieś swoje kompleksy, ma swoje problemy. Kiedy tak się działo w moim życiu, nie mogłam tego wyblurować i powiedzieć: Nie, nie. Ja mam taki miecz, że wszystkich pozabijam. Żaden miecz, nic z tych rzeczy.

Oczywiście wiadomo, że to jest jakaś kreacja - zresztą ja ciągle o tym mówię. Myślę, że polskie społeczeństwo ma problem z odbieraniem sztuki w ogóle, a szczególnie muzyki rockowej, ponieważ kreację artystyczną bierze zbyt bezpośrednio. W momencie, kiedy na przykład piszę, że Miłość torturą jest, katem stałam się ja, to nie znaczy, że chodzę z kapturem po domu i mam topór, tylko że używam takich, a nie innych środków stylistycznych. W ten sposób chcę pokazać miłość, którą sama przeżyłam, czy też przeżył ktoś inny... Jednak między kreacją a życiem prywatnym istnieje bardzo cienka i bardzo niebezpieczna granica. Trzeba bardzo na to uważać.



Natomiast na tej płycie myślę, że odzywa się i Agnieszka, która zapłakana mówi, że jest niekochana, i Chylińska. Powiem ci, że nawet sprawdzałam, na ile jest to autentyczne i szczypałam się w trakcie koncertu dla wielu tysięcy ludzi na Inwazji Mocy z H-Blockxx. Pamiętam, że się szczypałam i mówiłam: Hej Aga, jesteś tu? Czy ja udaję, czy jestem?. I byłam. I tak samo jest wówczas, gdy siedzę w kapciach wraz z Krisem [chłopak Agnieszki - red.] i oglądamy mecz piłki nożnej, w którym Manchester przej**uje, bo Barthez dał dupy, wtedy też jestem. Nie mogę opowiadać tylko o jednym wymiarze swojej osoby. Czuję, że jestem winna jakąś głębszą spowiedź. W ogóle to, co robię, traktuję trochę niefachowo i może jestem amatorką, ale to jest jakaś moja autoterapia. Ciągle robię porównania z tym przykładowym malarzem - może mieć on bardzo udane życie, żonę, dzieci, być bardzo miły, ale gdy ucałuje na pożegnanie żonę i otworzy drzwi pracowni, zaczyna malować zarżnięte zwierzęta, trupy i to, co jest apoteozą grozy i Apokalipsy. Ja myślę, że robię to samo. Opisuję swoje kompleksy, choroby, problemy w swój własny pajęczany sposób. Myślę, że branie tego bezpośrednio i później pociąganie mnie do odpowiedzialności za to, że ktoś źle zinterpretował sobie pewne rzeczy, jest bezpodstawne. Ja nie mogę się ograniczać w swojej propozycji artystycznej. Wydaje mi się, że na tym chyba polega demokracja w państwie, czy w ogóle w życiu. Jeśli nie chcesz oglądać Chylińskiej przełączasz kanał, a nie tłumisz jej usta.

Myślę, że wydarzenia z 11 września wydatnie pokazują, jak ludzie naiwnie uwierzyli w to, że na świecie będzie już dobrze, że Stany Zjednoczone są już tak silne, że zgwałcenie Manhattanu, zgwałcenie ich narodu, nie może mieć miejsca, bo przecież oni wydają tyle milionów na wywiad. A tu się okazuje, że Mr Bin Laden zachował się tak, jak się zachował.

Ja zawsze pokazywałam ten mrok. Ludzie mieli do mnie pretensje: Dlaczego nie piszesz o czymś dobrym?. Pokazywanie tylko kwiatków i słońca jest nieszczere. Bo nie ma tylko kwiatków i słońca. A ja świadomie wsadziłam się w szufladę z napisem "błoto i syf naszego życia", i powiem ci, że czuję się w tym świetnie.


Jeżeli jesteśmy przy dwóch osobach tkwiących w tobie. Chciałem zapytać o teledysk do "Niekochanej", w którym występujesz po raz pierwszy w sukni, co - przyznaję - było dla mnie szokiem, lecz również pojawiasz się w takim typowym dla ciebie stroju. Czy to jest właśnie owo odzwierciedlenie twoich dwóch osobowości?

Tak, to dokładnie to. Bingo. Myślę, że cały zamysł teledysku - nieskromnie nazwę się autorką pomysłu, nie scenariusza, lecz pomysłu - polegał na tym, że chciałam pokazać siebie i swoje alter ego. Chciałam pokazać siebie, tą Chylińską, którą wszyscy znają - obdziarganą, z mikrofonem, i chciałam pokazać jeszcze tą drugą. Oczywiście użyłam metafory, bo kobieta w krynolinie przedstawia dla mnie coś kruchego, takiego nierealnego.

Jako ta druga dziewczyna żyję w trochę nierealnym świecie. Na scenie robię wrażenie osoby bardzo pewnej siebie. I to jest prawda. Kiedy jestem na scenie, czuję się bardzo bezpiecznie i pewnie. Natomiast kiedy mam iść na pocztę i zapłacić rachunek, jest to tragedia. Nie wiem, gdzie pójść, nie wiem, gdzie się wypełnia. I to nie wynika z tego, że jestem taką gwiazdą, która coś tam robi, tylko mój ojciec tak mnie wychował. Nie mam do niego o to pretensji. Życzę wielu dzieciakom, żeby mieli takich rodziców. Mój ojciec trzymał mnie w takim szklanym kloszu, nie pokazywał mi tego brutalnego życia, nie tłumaczył złych aspektów, a jednocześnie podrzucał mi "Rozmowy z katem" albo biografię Hitlera. Ja zło bardziej znałam z książek.

Kiedy w końcu uwolniłam się i ten szklany klosz podniosłam, tak mnie napadło to zło, że myślę, iż odczuwam je jakoś mocniej niż dzieciaki, które od małego doświadczają zła na sobie. A propos teledysku - jasne, tutaj jest i Aga krucha, lekko zakręcona, nie potrafiąca zapłacić rachunku, i jest Chylińska.

Masz za sobą doświadczenia w pisaniu felietonów, wiem także, iż piszesz opowiadania, na razie do szuflady. Chciałem w tym miejscu przypomnieć twoją wypowiedź sprzed kilku lat, gdy pytana o marzenia odpowiedziałaś, że chciałabyś być mądrym i dobrym człowiekiem. Czy droga, którą chciałabyś obrać, aby osiągnąć ten cel, wiedzie na przykład przez połączenie muzyki i pisania? A może będzie to tylko muzyka, czy też odpowiedni ludzie, którymi będziesz się otaczać - sprawdzeni, na których możesz zawsze polegać?

To bardzo złożona sprawa, ponieważ będąc osobą, która ma strasznie rozdzielone swoje życie na Chylińską i Agnieszkę, muszę zaspokoić i jedną, i drugą. Niestety, one gdzieś tam są sobie przeciwstawne. Na przykład Agnieszka chce mieć dzieci, chce założyć rodzinę, chce być tą babcią, która będzie robiła zaje***te powidła, chce mieć pieska, kotka i tak dalej. Natomiast Chylińska absolutnie to neguje, mówi: Co, chcesz być wylęgarnią?! Daj spokój, ty masz źle skończyć. To ma być spektakularny koniec, ty masz się powiesić. Tutaj mam z tym problem. Nauczyłam się jednego - zaakceptować tę walkę między jedną a drugą. Na razie z tej walki wynika pozytywna sprawa, mianowicie piszę teksty i śpiewam w zespole. Jeszcze nikogo nie zabiłam, jeszcze nikogo myślę nie skrzywdziłam, więc myślę, że ujście dla Chylińskiej znajdę właśnie w sztuce. Może napiszę jakiś scenariusz do filmu, może wydam jakąś książkę.



Natomiast Agnieszka po prostu powinna izolować się od złych ludzi, toksycznych wampirów, psychicznych wysysaczy, powinna otaczać się fajnymi, ciepłymi postaciami, być dobra dla innych. Pięknie jest to pokazane w MTV, że agresja i miłość wracają do ciebie. To są proste zasady. Kiedy Chylińska będzie się spełniała w swoim zawodzie, to podejrzewam, że i Aga będzie trochę szczęśliwa, aczkolwiek mówię to trochę na wyrost, bo kiedy Agnieszka jest szczęśliwa, wówczas Chylińska jest załamana, gdyż nie ma o czym pisać. Kiedy z kolei Agnieszka leży na kacu i myśli o tym, żeby się zabić, to Chylińska klaszcze w ręce, podaje jej pióro do ręki i mówi: Pisz o tym, po prostu o tym pisz. Mam jednak nadzieję, że nie skończy się szafotem, tylko może szlafrokiem (śmiech). Mam nadzieję, że może jakoś mi się to ułoży. Myślę, że problemy nie kończą się w wieku 25 lat, myślę, że przed sobą mam jeszcze dużo bitew - mam nadzieję do wygrania. Może całą wojnę uda mi się wygrać.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas