"Piosenki miłosne są bez sensu"
Zucchero to najpopularniejszy, obok Erosa Ramazzottiego, na świecie włoski wokalista. Na swym koncie ma już ogromną ilość przebojów, w tym słynny utwór "Senza Una Donna", zaśpiewany w duecie z Paule Youngiem. Po dwóch latach milczenia artysta powrócił jesienią 2001 roku z kolejnym albumem "Shake". Nagrywany był w trzech krajach: USA, Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Przy okazji wizyty Zucchero w Polsce, spotkał się z nim Konrad Sikora, by porozmawiać o jego współpracy z Johnem Lee Hookerem, pracy w słynnym studiu Petera Gabriela, Polsce, zespole złożonym z jego córek oraz remiksach.
Jeden z utworów na albumie "Shake" nagrałeś Johnem Lee Hookerem. To jego ostatnie nagranie, gdyż zmarł on w czerwcu. Jak doszło do waszej współpracy?
"I Lay Down" to pierwsza piosenka, jaką napisałem na tę płytę. Kiedy przygotowywałem się do jej nagrania, doszedłem do wniosku, że potrzebuję jakiegoś dobrego, archaicznego głosu, który w jakiś sposób bardzo dobrze uzupełni ten utwór. Głos Johna Lee Hookera wydawał się wprost idealny. Kiedy pojechałem pracować do San Francisco, zorientowałem się, gdzie można go znaleźć. Przy okazji poznałem tam Roya Rogersa, który wspaniale gra na gitarze techniką slide. Poprosiłem go więc, aby zagrał na płycie i przy okazji zaprezentował materiał Hookerowi, z którym dobrze się znał. Roy to zrobił i w efekcie tydzień później spotkałem się z Johnem z studiu.
Czy wtedy wiedziałeś już, iż to Hookerowi zadedykujesz album?
Wtedy jeszcze nie. Ale kiedy dwa miesiące później dowiedziałem się o jego śmierci, od razu podjąłem tę decyzję. Kiedy razem pracowaliśmy w studiu, wyglądało na to, że czuł się bardzo dobrze. Pracowaliśmy wiele godzin i nie było po nim widać żadnego zmęczenia. A tak naprawdę był już wtedy bardzo chory. Nawet sobie z niego trochę żartowałem, mówiąc, że jest już staruszkiem. Wiadomość o jego śmierci zaszokowała mnie i bardzo zasmuciła. Świat stracił kogoś wspaniałego.
Dlaczego pracowałeś właśnie w San Francisco?
Ponieważ tam mieszka na stałe większość muzyków, których zaprosiłem do współpracy. Łatwiej było mnie jednemu pojechać do Stanów, aniżeli ściągać całą gromadę muzyków do Włoch. To było najlogiczniejsze rozwiązanie. Nagrywałem też w Londynie, ponieważ uważam, że studio Petera Gabriela jest jednym z najlepszych w Europie.
Ta płyta wydaje się mieć bardziej rockowe brzmienie. Dlaczego tak się stało?
Nie wiem, czy tak jest do końca. Ja nie lubię stosowania żadnego rodzaju etykiet. Kiedy zaczynam pracować nad płytą, nie mam żadnych założeń, że ma brzmieć rockowo, bluesowo, czy też bardziej popowo. Staram się zawsze nagrać najlepszy album, jaki tylko w danej chwili mogę zrobić. Jego brzmienie jest wytyczną tego, co mnie interesuje w danej chwili. Nie mogę powiedzieć, czy to bardziej rockowe brzmienie to jednorazowa sprawa. Dla mnie jest to kolejny krok w rozwoju, wciąż idę swoją ścieżką, która prowadzi mnie w nieznane. Mieszanie stylów to pasjonująca rzecz, bo w każdym z gatunków zdarza się jakiś ciekawy element i ja staram się z tego korzystać. To jedyna dewiza, którą się kieruję. Nie ma nic gorszego niż powtarzanie się. Uwielbiam eksperymentować.
Jednak te eksperymenty brzmieniowe nie dotyczą całej płyty, ale tylko kilku utworów...
To także jest przemyślany element. To, że w kilku piosenkach słychać ostrzejsze gitary, nie oznacza, że mają one być obecne w każdym utworze. To samo jest z balladami. Dwie lub trzy są w porządku, ale płyta wypełniona nimi w całości wywoływałaby u ludzi odruchy wymiotne. Ten album to odzwierciedlenie mojej natury. Z jednej strony bywam bardzo agresywny, a z drugiej strony bardzo uczuciowy. Mam nadzieję, że na tej płycie to słychać. Kiedy nagrywam album, chcę na nim budować napięcie, tak aby pod koniec było największe i słuchacz mógł przeżyć coś w rodzaju orgazmu.
Jak podoba ci się w naszym kraju?
Jestem bardzo miło zaskoczony tym, co zobaczyłem po przejeździe. Kiedy byłem tu po raz pierwszy, pięć lat temu, miasto było takie szare i nieprzyjemne. Teraz jednak wyczuwam w nim pozytywne wibracje. Wiele się zmieniło i cieszę się, że znów tu jestem. Ludzie są weselsi i w ogóle jest jakoś tak przyjemnie. Miałem okazję przekonać się o tym przy okazji koncertu dla telewizji. Publiczność doskonale się bawiła, przez chwilę poczułem się jakbym był we Włoszech
Swoje piosenki śpiewasz także po angielsku. Czy masz z tym jakieś trudności?
Nie nie mam żadnych trudności, ale rzeczywiście muszę przyznać, że śpiewa się je inaczej. Kiedy śpiewam po włosku, nie muszę się nawet uczyć tekstów na pamięć, od razu mam je w głowie, tym bardziej, że przecież sam je piszę. Jednak na potrzeby rynków anglojęzycznych musiałem nagrać kilka kompozycji w tym języku. Gdybym tego nie zrobił, prawdopodobnie żadna ze stacji radiowych nie chciałaby prezentować moich utworów. Uważam, że to jest nie w porządku. Jednak tak na razie jest i muszę się do tego dostosować. Po angielsku staram się śpiewać przede wszystkim ballady. Ich teksty zazwyczaj są łatwiejsze do przetłumaczenia i łatwiej jest uchwycić ten sam nastrój.
Znów pracowałeś z Corrado Rusticim. Od lat stanowicie nierozłączną parę. Czy muzyka Zucchero zaistniałaby bez jego udziału?
Corrado to bardzo utalentowany muzyk i producent. Jednak nie on pisze piosenek. Ja je piszę. Doskonale się rozumiemy i on potrafi w jakiś sposób odzwierciedlić wszystko to, o co mi chodzi w muzyce. Nie próbowałem nigdy pracować bez niego, więc nie wiem, jaki byłby efekt.
Czy on mocno ingeruje w twoja muzykę?
Szczerze mówiąc to nie wiem.... ciężko powiedzieć.
Czy to prawda, że twoje córki mają własny zespół?
Tak, to prawda. To są bardzo utalentowane dziewczyny. Ja nie uczyłem ich niczego. Same do wszystkiego doszły. Nigdy nie prosiły mnie o pomoc. Zespół, jaki mają, służy im tylko zabawie. Obu moim córkom towarzyszą jeszcze trzej muzycy. Robią wiele hałasu w garażu, ale nie sądzę, że będą chciały kiedykolwiek wydać płytę. Traktują to wyłącznie jako zabawę.
Czy one słuchają twojej muzyki?
Czasami. Zawsze jako pierwsze oceniają moje nowe piosenki. Zazwyczaj im się nie podobają. Dlatego wracam do studia i wprowadzam poprawki. Kiedy w końcu im się spodobają, to wiem, że mogę daną piosenkę umieścić na płycie. One są bardzo osłuchane w muzyce i mogę polegać na ich opinii.
Z Włoch pochodzi wielu dobrych artystów. Z którym chciałbyś jeszcze zaśpiewać w duecie?
Z wszystkimi dobrymi już śpiewałem. Jednak jest jeszcze kilka osób, których bardziej należy traktować jako poetów. Poza tym jest jeszcze Vasco Rossi, to muzyk rockowy, który wydaje mi się być bardzo bliski pod względem osobowości. Dlatego praca z nim byłaby bardzo ciekawa. Jesteśmy przyjaciółmi, chociaż media od dawna sugerują, że ze sobą rywalizujemy. To nieprawda.
A co z Erosem Ramazzottim? Z nim też się przyjaźnisz? W tym przypadku media chyba też często piszą o rywalizacji.
Z Erosem również się przyjaźnię. Niedawno przysłał mi list z gratulacjami dla mojego nowego albumu. W tym przypadku media nie mają co spekulować. On jest sto razy przystojniejszy ode mnie i pod tym względem nie mam z nim szans. Rywalizować możemy jedynie na gruncie muzycznym. W sumie jednak zupełnie nie przejmuje się tym, co media o mnie wypisują. To ich problem.
Czy to prawda, że jedną z piosenek na tej płycie zadedykowałeś swojemu psu?
Tak. Niedawno zginął mi pies. To była moja wina, bo zostawiłem mu otwartą bramę i nagle wybiegł z terenu posiadłości - potem nie znalazł drogi do domu. Ta piosenka opowiada o tym, jak czujemy się tracąc kogoś bliskiego i że w dużej mierze to, czy ktoś od nas odejdzie, zależy od tego, jak sami się zachowujemy.
Lubisz piosenki miłosne?
Nie. Uważam, że piosenki miłosne są głupie. Tak głupie jak listy miłosne. Kiedy napiszesz taki list i przeczytasz go dwa tygodnie później, mówisz: Jaki ja jestem głupi. Aby sytuacja nie wyglądała podobnie w przypadku piosenki, musisz nadać jej głębsze znaczenie. Ja robię to poprzez dwuznaczność tekstów. Liczy się nie tylko to, co śpiewam, ale również to, co można wyczytać między wierszami.
Jak znajdujesz muzyków, z którymi nagrywasz?
To zazwyczaj są przypadkowe spotkania. Tak spotkałem Corrado i tak spotkałem jedną z moich wokalistek Sarah Eden Davis. Poznałem ją wracając z lotniska do domu. Spóźniłem się na samolot i wracając przez Covent Garden usłyszałem, jak śpiewała na ulicy dla pieniędzy. Poprosiłem ją, aby zaczęła ze mną pracować.
Jaki masz stosunek do DJ-ów i remiksów?
Niewiele wiem o tym świecie. To dla mnie bardzo obca sprawa. Ogólnie mogę jednak powiedzieć, że tego nie lubię. DJ-e zazwyczaj niszczą muzykę swymi remiksami. Samo dodawanie dyskotekowego rytmu jest bez sensu. Za to do ludzi takich jak Fatboy Slim, Paul Oakenfold, czy też Moby, mam duży szacunek, bo to, co robią. jest już sztuką.
Dziękuję za rozmowę.