Reklama

"Nieustannie poszukujemy nowych rozwiązań"

Początek 2005 roku otworzył przed amerykańskim kwintetem All Shall Perish drzwi na świat. Wreszcie, po blisko trzech latach od powstania debiutanckiego albumu "Hate.Malice.Revenge", muzycy ze słonecznej Kalifornii mogą cieszyć się z możliwości docierania ze swoją intensywną muzyką, już nie tylko do fanów w USA i Japonii, gdzie początkowo dostępna była ich pierwsza płyta. Dzięki umowie zawartej z renomowaną wytwórnią Nuclear Blast, już dziś możemy zapoznać się z wybuchową mieszanką deathmetalowego ciężaru, przeplatanego melodyjnymi gitarami i hardcore'ową ekspresją rodem z NYC. Na ostrzu tych dwóch stylistyk pochodzący z Oakland All Shall Perish stara się budować muzykę wymykającą się jednoznacznemu przyporządkowaniu. Muzykę pełną energii, doskonale zagraną i nie gorzej wyprodukowaną. Kilka dni po światowej premierze "Hate.Malice.Revenge", która odbyła się 14 stycznia 2005 roku, z basistą grupy Mikem rozmawiał Bartosz Donarski.

Na początku stycznia podpisaliście kontrakt z Nuclear Blast Records, czego dowodem jest niedawno wydany album "Hate.Malice.Revenge". Ta płyta jednak miała już swoją premierę dość dawno temu, bo w roku 2003. Czy mógłbyś to wyjaśnić?

Racja. Pierwotnie album ten został wydany już dość dawno temu przez japońską wytwórnię Amputated Vein. Niestety, tego typu układy nie sprawdzają się na dłuższą metę. Japoński wydawca po prostu nie był w stanie zapewnić nam właściwej dystrybucji tutaj w Stanach, nie mówiąc już o zupełnym braku obecności "Hate.Malice.Revenge" na rynkach europejskich.

Reklama

W końcu jednak udało nam się nawiązać współpracę z Nuclear Blast Records, którzy zgodzili się na ponowne wydanie tej płyty już na całym świecie. To dla nas wielka sprawa i nadal jesteśmy w niemałym szoku, że udało nam się to osiągnąć. Ta firma posiada o wiele lepszą dystrybucję, a my sami jesteśmy już znacznie lepszym zespołem niż to było jeszcze kilka lat temu. Wszyscy zgodziliśmy się, co do tego, że ten debiutancki album jest na tyle dobry i warto dać mu jeszcze jedną szansę, aby usłyszało go znacznie więcej ludzi, a nie tylko kilka tysięcy, jak to miało miejsce wcześniej.

Ciekawi mnie, jak to możliwe, że amerykańska kapela podpisała papierki z japońską wytwórnia? To dość osobliwa sytuacja.

Wiesz, w tamtym czasie graliśmy razem zaledwie od kilku miesięcy. Mieliśmy zrobionych tylko kilka utworów, które postanowiliśmy w pewnym momencie nagrać na trzyutworowy materiał demo. Tak też się stało. Wstawiliśmy je później do

internetu, żeby ludzi mogli tego posłuchać. W taki też sposób skontaktował się z nami człowiek z Japonii prowadzący Amputated Vein Records. Od razu zaproponował nam wydanie całego albumu, na co się z ochotą zgodziliśmy. I tak ten album pojawił się początkowo się na rynku. Muszę przyznać, że dość szybko to wszystko się działo.

All Shall Perish powstał w roku 2001. Czy na przestrzeni tych kilku lat wasz styl grania ulegał znaczącym przemianom?

Jak dla mnie nasza muzyka nie ulegała zbyt wielkim zmianom. Inna sprawa, że każdy członek All Shall Perish grał wcześniej w innych zespołach. Ben (Orum, gitara) udzielał się niegdyś w Antagony, Matt, nasz perkusista, grał poprzednio w zespole End Of All, a Caysen (Russo, gitara) wraz z Craigem byli swego czasu w Hacksaw To The Throat. Z kolei ja zajmowałem się zupełnie inną muzyką, nie mającą nic wspólnego z tym, co tworzymy obecnie. Pewnego dnia wszyscy spotkaliśmy się i tak powstał All Shall Perish.

Znaleźliście już swój styl, czy może nadal poszukujecie złotego środka?

To jest właśnie to. Jestem przekonany, co do tego, że znaleźliśmy już własny styl i będziemy się tego trzymać w przyszłości. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że obrany przez nas kierunek będzie kontynuowany. W poprzednich zespołach nie wiedzieliśmy za bardzo na co się zdecydować. Obecnie wszystko jest jasne. Pozostaje jedynie dobrze pojęty rozwój.

Muzyka zawarta na waszej debiutanckiej płycie okazuje się być trudnym orzechem do zgryzienia przez większość recenzentów. Nawet jeśli spotykamy się tu z dużą dawką brutalności, to trudno byłoby odmówić temu albumowi różnorodności, wynikającej choćby z faktu grania przez was melodyjnych riffów i częstych zmian tempa. Ta muzyka skutecznie opiera się jednoznacznej kategoryzacji.

O tak! Zdecydowanie trudno nas jednoznacznie sklasyfikować. W tym, co gramy można doszukać się wielu różnych elementów, stylów, wpływów. Nie można nazwać nas ani typowym zespołem uprawiającym brutalny death metal, ani np. grupą hardcore'ową, gdyż za dużo w naszej muzyce metalowego podejścia. Nie ograniczamy się twórczo i praktycznie jesteśmy otwarci na wszystko, co może nas w tym temacie zainteresować.

Najlepsze określenie, z jakim do tej pory się spotkaliśmy to death / core. Myślę, że całkiem dobrze odzwierciedla to, co robimy. Inna sprawa, że ludzie nazywają nas bardzo różnie. Niektórzy wolą przypinać nam łatkę zespołu deathmetalowego, inni hardcore'owego, jeszcze inni wymyślają coś zupełnie abstrakcyjnego. Z pewnością nie jesteśmy częścią tradycyjnego death metalu w stylu Deicide, Cannibal Corpse czy Vader. Z drugiej strony, nie gramy też jak Hatebreed i inne grupy kojarzone bardziej z muzyką hardcore'ową.

Zatem, jakie audytorium najbardziej wam pasuje?

Z mojego osobistego punktu widzenia, bardzo lubię grać dla fanów hardcore'a. To szalone audytorium, bez przerwy w ruchu, kopiące się, gdzie popadnie. Podoba mi się, gdy patrzę, jak ci ludzie reagują na muzykę. To bardzo spontaniczne. Na nasze koncerty przychodzi też sporo dzieciaków słuchających death metalu. Oni oczywiście też bardzo zainteresowani są muzyką, ale nie wydają się być aż tak w to zaangażowani, jak fani hardcore'a. Fajnie jest też oglądać obie te grupy walczące między sobą pod sceną (śmiech). Wiadomo, że te dwie subkultury nie zachowują się tak samo. Hardcore'owcy skaczą i biegają, podczas gdy deathmetalowcy machają nieustannie głowami.

Przez niektórych postrzegani jesteście, jako zespół grający brutalny death metal. To spore nieporozumienie.

Tak naprawdę to gramy całkowicie odmiennie od sporej części innych brutalnych zespołów. Kiedy tworzymy muzykę nasza uwaga nie jest skoncentrowana tylko na jednej kwestii: szybkości, brutalności czy np. ciężarze. Cały czas zmieniamy naszą optykę, chwytamy się różnych rodzajów muzyki. Ten proces cały czas ulega przemianom. To nie jest coś w stylu np. Deicide, gdzie w kółko proponuje ci się dokładnie to samo. Nienawidzę w ten sposób grać. My podchodzimy do tego zupełnie inaczej. Nieustannie poszukujemy nowych rozwiązań, a jednocześnie wciąż mocno trzymamy się tego, co wypracowaliśmy do tej pory. I pewnie to czyni nas innymi.

Nigdzie nie mogłem znaleźć informacji na temat produkcji "Hate.Malice.Revenge". Gdzie właściwie nagrywaliście?

Jest jeden gość w Oakland, u którego wynajmujemy salę prób, i to właśnie w jego studiu nagrywaliśmy płytę. Teraz Zack Ohren staje się coraz bardziej popularny. Przeniósł miejsce nagrań do zupełnie nowego budynku - również w Oakland - i zaczyna działać na znacznie większą skalę. Studio "Castle Ultimate" to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogły nam się przytrafić. To prawdopodobnie najlepszy inżynier dźwięku, z jakim kiedykolwiek mieliśmy styczność. Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś był niezadowolony z jego pracy.

My nagrywaliśmy jeszcze w starym miejscu. Dziś jest to już studiu na zupełnie innym poziomie. Zresztą, u niego swoje płyty rejestruje masa zespołów z całkowicie różnych rodzajów muzyki, a to bardzo dobrze wpływa na rozwój jego, już i tak dużych, umiejętności.

Sporym zaskoczeniem była dla mnie wiadomość o tym, że All Shall Perish pojawił się niedawno na ścieżce dźwiękowej do filmu "Alone In The Dark", będącego kolejną próbą przeniesienia na duży ekran, niegdyś popularnej gry komputerowej o tym samym tytule. Jak do tego doszło?

Gdy podpisywaliśmy kontrakt z Nuclear Blast, wytwórnia postanowiła promować nas, gdzie tylko się da. Poinformowali nas, że przygotowywana jest właśnie ścieżka dźwiękowa do "Alone In The Dark" i tak po prostu załatwili nam w niej udział. Na soundtracku pojawił otwierający nasz album utwór "Deconstruction". Nie bardzo wiem, czy ten kawałek faktycznie pojawi się w filmie, ale na pewno został umieszczony na płycie CD, będącej oryginalną ścieżką dźwiękową do tego obrazu.

Wiem, że pracujecie już nad nowym krążkiem, którego premierę planuje się na początek 2006 roku. Jakie kształty przybiera nowy materiał?

Po nowej płycie można oczekiwać mniej więcej tego samego, co na debiucie. Album będzie z pewnością bardziej skomplikowany. Ciężkie partie będą jeszcze cięższe. Znów pojawi się też sporo melodii, z których na pewno nie będziemy chcieli zrezygnować. Chcemy, aby całość była bardziej dopracowana, a wszystkie elementy dokładnie ze sobą przemieszane, tak, aby stanowiły solidny monolit. Przygotowywany materiał będzie na pewno lepszy od poprzednika.

20 stycznia graliście w San Francisco m.in. z bardzo popularnym obecnie Diecast. Jak było?

To był niezły dopalacz! Co prawda All Shall Perish otwierał cały koncert i sala nie była wówczas jeszcze całkowicie wypełniona, ale w sumie przyszło przynajmniej kilkaset osób. Gdy graliśmy zrobiło się całkiem gorąco. Był spory ruch, ludzie biegali, bez przerwy wskakiwali na siebie, pod sceną powstał też duży młyn. To było całkowicie niewiarygodne. Zresztą bardzo nas to zaskoczyło. Graliśmy już w tym miejscu wcześniej [klub "The Pound" - przyp. red.], ale czegoś takiego jeszcze nie doświadczyliśmy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy