"Nie mamy wygórowanych oczekiwań"
Zespół Old Time Radio powstał w 2001 roku w Trójmieście, z inicjatywy trojga ówczesnych studentów polonistyki: Tomasza Garstkowiaka (głos, gitara), Magdy Szkudlarek (głos, instrumenty klawiszowe) i Piotra Salewskiego (gitara basowa). Towarzyskie spotkania z czasem przerodziły się w regularne próby. Stworzony w ten sposób materiał, nagrany w domowych warunkach, zainteresował wytwórnię Sissy Records, która zdecydowała się wydać go na płycie. Dwa nagrania grupy, której muzyków inspirują nagrania takich artystów, jak The Smiths, Hood, Mojave 3 czy Low, pojawiły się na składance "Projekt SI 031", wydanej w 2003 roku. 8 marca ukazał się debiutancki album zespołu, zatytułowany po prostu "Old Time Radio", nagrany z pomocą Macieja Cieślaka, wokalisty formacji Ścianka. Wydanie płyty było okazją do rozmowy, jaką Krzysztof Czaja przeprowadził z Tomaszem Garstkowiakiem.
Wszyscy członkowie zespołu studiowali polonistykę. Byliście na tym samym roku?
Tak. Tak się złożyło, że wszyscy studiowaliśmy polonistykę i tam się poznaliśmy.
Zespół nazwaliście jednak po angielsku: Old Time Radio. Nie wstyd wam trochę?
Nie, zrobiliśmy to z premedytacją i nie mamy wyrzutów sumienia. (śmiech) Żartuję oczywiście. W naszym przypadku pokrywały się zainteresowania nie tylko literackie, ale też muzyczne. Konsekwencją tego był ten projekt - na początku głównie towarzyski i hobbystyczny, który z czasem przerodził się w coś więcej.
Skąd wzięliście pomysł na taką nazwę? Pytam dlatego, że gdy w internetowej wyszukiwarce wpisałem tę nazwę, wyświetliło mi się bardzo dużo adresów stron, głównie amerykańskich. Czy ta nazwa związana jest z jakąś konkretną rzeczą?
Nie. Ta nazwa po prostu ładnie koresponduje z naszą muzyką i brzmieniem, które udało się nam uzyskać. To tylko zgrabna sekwencja wyrazów, nie ma w tym żadnej filozofii.
Ciągle spotykacie się na herbacie i ciasteczkach u Piotra?
No tak, obowiązkowo! W ten sposób właśnie tworzymy, nagrywając muzykę we własnym domu.
Właśnie tak to ponoć się zaczęło, od spotkań czysto towarzyskich. W którym momencie stwierdziliście, że to już jest poważny zespół i granie jest ważniejsze od ciasteczek?
To stało się dość przypadkowo. Na zasadzie żartu postanowiliśmy wysłać nasz utwór U-zkowi, który jest szefem Sissy Records, bo wiedzieliśmy, że jest to rozsądny człowiek, którego zainteresowania muzyczne pokrywają się z naszymi. Nie mieliśmy kompletnie żadnych oczekiwań. To, że U-zek oddzwonił, spotkał się z nami i od razu przedstawił nam plany wydawnicze, było dla nas kompletnym zaskoczeniem. Od tego momentu trzeba było zacząć myśleć o tym poważniej.
Czyli impulsem do poważnego zajęcia się muzyką był dla was odzew ze strony Sissy Records.
Tak. W naszym przypadku wszystko dzieje się trochę na opak. Normalnie zespół gra sobie gdzieś tam w piwnicy, później przychodzą pierwsze koncerty, ewentualnie jakaś wytwórnia decyduje się wydać ten materiał. My najpierw otrzymaliśmy propozycję ze strony wytwórni, a dopiero potem zaczęliśmy grać koncerty.
Podobno ważną rolę odegrał też niemiecki zespół Tarwater, po koncercie którego, w marcu 2001 roku, postanowiliście zacząć wspólnie muzykować. Ale mieliście już chyba wówczas jakieś umiejętności instrumentalne?
Tak, oczywiście. Mieliśmy podstawowe umiejętności, którymi legitymujemy się też teraz. Nie ukrywam, że nie jesteśmy wykształconymi muzykami, nie znamy nut, mamy tylko pewne pomysły na granie. Taka sytuacja zresztą nam odpowiada, bo profesjonalna znajomość muzyki jednak w pewien sposób ogranicza. Oczywiście mieliśmy podstawową znajomość instrumentarium. Natomiast sam koncert Tarwater zrobił na nas bardzo duże wrażenie, bo usłyszeliśmy tam dużo dźwięków, które oczywiście znaliśmy z płyt, ale sam fakt, że koncert został potraktowany w tak minimalistyczny sposób, a jednocześnie tym dwóm muzykom udało się stworzyć tak niesamowity klimat, zachęcił nas do tego, aby również potraktować sprawę bardzo minimalnie.
Przeczytałem, że inspirujecie się takimi zespołami, jak The Smiths, Hood, Mojave 3 czy Low. Z wyjątkiem The Smiths to raczej nieznane w Polsce grupy. Jak udaje wam się docierać do tej muzyki?
Ja osobiście czytam prasę brytyjską, której poziom, bez urazy, jest nieporównywalnie wyższy niż w Polsce. Stamtąd czerpię informacje na temat rzeczy, które ewentualnie mogłyby mi się spodobać. A jeżeli chodzi o dostęp do samych płyty, to jest jakaś niezależna dystrybucja, można dotrzeć do wydawnictw wytwórni Domino czy Chemical Underground, które nas najbardziej interesują. Rzeczy, których nie można zdobyć w kraju, staramy się ściągać z zagranicy.
Nie żal ci trochę, że nie urodziłeś się np. w Wielkiej Brytanii lub Stanach? Po pierwsze chodzi o dostęp do tych rzeczy, których wspomniałeś, a po drugie, już z punktu widzenia muzyka, byłoby ci o wiele łatwiej przeżyć, grając taki rodzaj muzyki. Wystarczyłoby znaleźć grupkę oddanych fanów i można byłoby żyć z nimi w symbiozie.
Wiesz, my nie mamy jakichś wygórowanych oczekiwań. Nie planujemy, że będziemy żyć z muzyki. Każdy z nas ma pracę, do której idzie na osiem godzin, a granie traktujemy hobbystycznie. Słyszeliśmy już takie głosy, że z taką muzyką byłoby nam łatwiej na Zachodzie. To dla mnie dość zaskakujące, bo mam zbyt duży szacunek dla zachodniego rynku i nie śmiem nawet porównywać naszej muzyki z tym, co robi na przykład Hood czy Mogwai. To są dla mnie różnice klas. Być może to prawda, że na Zachodzi byłoby nam łatwiej, ale chyba jest już trochę za późno, aby żałować, że się tam nie urodziliśmy.
Wspomniałeś, że wszyscy w zespole macie pracę, z której żyjecie. Mógłbyś zdradzić, jaka to praca?
Piotr i Magda pracują w wydawnictwach, a ja sprzedaję płyty w sklepie. Praca jak praca. Chce się, aby jak najszybiej minęło te osiem godzin. Na szczęście udaje się to jakoś pogodzić z graniem.
Wasza debiutancka płyta jest mało komerycyjna. Nie kusiło was, aby wzorem niektórych artystów umieścić tam z premedytacją tzw. przebój, który mógłby podciągnąć sprzedaż?
Nie. Nam zależało przede wszystkim na spójnym klimacie całości. A przebój? Moim zdaniem każdy z tych dziesięciu utworów jest melodyjny i jest dobrą piosenką. Ale przy powstawaniu tej płyty na pewno nie było żadnych kompromisów, jest ona w pełni zgodna z naszym zamysłem, nie mieliśmy żadnych nacisków ze strony wytwórni Sissy Records.
Jesteście w trakcie wspólnej trasy koncertowej z Jackiem Lachowiczem [klawiszowiec zespołu Ścianka, na początku marca wydał solową płytę - red.]. Jak wam się gra razem?
Jeżeli chodzi o koncerty, jesteśmy debiutantami, bo zagraliśmy ich w karierze raptem pięć. Dopiero zdobywamy koncertowe doświadczenie. Poza tym gramy z pozycji supportu, a to dosyć niewdzięczna rola, bo ludzie przychodzą zobaczyć gwiazdę. Zdarza się publiczność świadoma, która przyszła posłuchać muzyki, ale zdarza się i taka, która w trakcie koncertu rozmawia i pije piwo - wtedy gra się znacznie gorzej. Jeżeli chodzi o współpracę z Jackiem Lachowiczem, to myślę, że za bardzo sobie nie przeszkadzamy. On ma duże doświadczenie koncertowe, więc często pomaga nam w różnych kwestiach technicznych.
Z tego, co powiedziałeś wynika, że granie traktujecie cały czas bardziej jako hobby, niż sposób na życie. Czy w związku z tym masz w ogóle jakąś wizję tego zespołu za pięć, dziesięć lat?
Nie, kompletnie o tym nie myślę. Podstawowy cel, tzn. wydanie płyty, już został osiągnięty. Co się z nią stanie, czy dotrze do ludzi i komuś się spodoba, znajdzie wielu nabywców, czy wyląduje za pół roku na półce z przecenami - nad tym się kompletnie nie zastanawiam. Staram się zachować dystans, nie mam wielkich oczekiwań i chyba taka sytuacja jest lepsza. Może będzie miłe zaskoczenie.
Dziękuję za rozmowę.