"Nie czujemy się staro"

article cover
INTERIA.PL


Niemiecki Grave Digger, żywa legenda europejskiej sceny metalowej, już od prawie 25 lat dostarcza radości fanom klasycznego heavy metalu. Biorąc pod uwagę niebywałą energię drzemiącą w ich kolejnych albumach, trudno uwierzyć, że już niebawem mnie ćwierć wieku od chwili, gdy wokalista i lider Chris Boltendahl, wraz z grupą przyjaciół, zakładali ten zespół. Dziś z oryginalnego składu pozostał tylko Chris, ale przecież to właśnie dzięki niemu, jego pomysłowości i ogromowi pracy, nazwa Grave Digger znaczy dziś bardzo wiele.

Już 17 stycznia 2005 roku swą premierę będzie miał jedenasty studyjny krążek Niemców. Płyta zatytułowany "The Last Supper" nie będzie jednak, jak to często bywało, albumem koncepcyjnym, a bardzo trafną próbą zmierzenia się z ponadczasową tematyka religii i wiary. Co więcej, zespół przygotował materiał nieco inny, w swym wyrazie bardziej tradycyjny, miejscami wręcz rockowy i jak zwykle niezmiernie porywający.

Z Bartoszem Donarskim, po raz kolejny dla INTERIA.PL, rozmawiał sympatyczny i co chwila wybuchający śmiechem perkusista Stefan Arnold.

Jak dziś, po upływie kilku tygodni od chwili nagrania "The Last Supper", oceniasz ten album? Pierwsze wrażenie pozostaje z tobą do końca, czy też może jest to proces wieloetapowy?

To się czasami zmienia, ale z tego albumu jestem całkowicie zadowolony (śmiech). Wszystkie utwory są doskonałe, perkusja chodzi idealnie, każdy element jest dopasowany do całości, a muzycznie wróciliśmy trochę do własnych korzeni. Płyta jest fantastyczna. Mamy już spory odzew ze strony magazynów i wszyscy wydają się lubić ten materiał. Nie dostaliśmy jeszcze słabej recenzji. Po prostu wszyscy świętują pojawienie się tego albumu.

Na "The Last Supper" przeważają średnie tempa, a nie szalone galopady, jak to często bywało na wcześniejszych albumach Grave Digger. Wydaje mi się nawet, że cała płyta brzmi bardziej rockowo niż typowo power / heavymetalowo. To może niekiedy dziwić.

Po tak bombastycznym albumie, jakim był "Rheingold", z całą tą orkiestracją i chórami, tym razem chcieliśmy spróbować czegoś innego. Z drugiej strony, to wciąż jest przecież Grave Digger. Powróciliśmy do naszych muzycznych korzeni. Riffy są bardzo proste i łatwe w odbiorze, co może się kojarzyć z naszymi pierwszymi albumami, jak "Heavy Metal Breakdown" czy "Witch Hunter". Można nawet powiedzieć, że poniekąd skopiowaliśmy naszych idoli, takich jak Ozzy Osbourne, AC/DC, Metallica, Black Sabbath. Te wszystkie wpływy słuchać na nowej płycie. Podczas prac nad tym albumem, te nazwy były dla nas bardzo inspirujące.

Nie sądzisz, że nowa płyta jest raczej łatwa w odbiorze?

Tak i nie. Kiedy pierwszy raz słuchałem tego albumu to wydawało mi się, że jest na nim tyle różnych rzeczy, że nie da się go tak od razu ogarnąć. Osobiście uważam, że nie różni się aż tak bardzo od "Rheingold". Co rusz odkrywa się coś nowego i to sprawia, że te dwie płyty mają ze sobą wiele wspólnego. Zgadzam się, że ta muzyka jest łatwiejsza do słuchania, ale jednocześnie ma w sobie sporo różnych elementów, które wymagają czasu, aby je wychwycić.

Podobnie, jak to było z "Rheingold", tak i rym razem postanowiliście nagrywać w studiu "Principal". Wygląda na to, że czujecie się tam bardzo komfortowo.

Tak. Studio jest blisko, na północy Niemiec i nie ma w jego pobliżu żadnych dyskotek, klubów, pubów, niczego. Są tylko krowy, konie i... studio. Dzięki temu można się całkowicie skoncentrować na pracy, a to bardzo pomaga. O wiele trudniej jest nagrywać album np. w Berlinie, gdzie dobra zabawa czai się na każdym rogu (śmiech). Ciężko się wówczas skupić na wyznaczonym zadaniu. Dlatego atmosfera w tym studiu jest po prostu cudowna.


Grave Digger znany jest z potężnych koncept-albumów, których teksty można zgłębiać długimi godzinami. Z "The Last Supper" jest jednak nieco inaczej.

To zdecydowanie nie jest album koncepcyjny. Owszem, poruszamy tu pewien temat, ale nie ma ścisłych powiązań między utworami. Płyta dotyka tematów religii, wiary, chrześcijaństwa. Wszystko przedstawione jest jednak nieco inaczej. Np. utwór "Black Widows" opowiada o czeczeńskiej kobiecie-terrorystce, obrazując ich sposób pojmowania wiary. To właśnie wiara i religia są przedmiotem tej płyty, ale nie jest to całościowy koncept. Na tej płycie dotykamy wielu kwestii z różnych okresów historii, od czasów narodzin chrześcijaństwa, aż do spraw bardzo aktualnych.

Tymi tekstami nie chcecie chyba nikogo do niczego namawiać, nawracać czy podburzać?

Oj nie, nic z tych rzeczy. Z tego względu dziwią mnie głosy kilku mądrych Amerykanów, którym bardzo nie spodoba się okładka "The Last Supper". Cóż jest w tym obrazie aż tak skandalicznego? Jezus siedzący sam przy stole, pozostawiony przez swoich uczniów i czekający na śmierć? Nie ma w tym nic szokującego, czy satanistycznego (śmiech). Podobne obrazy wiszą w muzeach na całym świecie i jakoś nikt tego nie neguje. W naszej okładce szokujące jest chyba tylko to, że artysta, który są namalował zrobił to tak perfekcyjnie. Wygląda to bardzo realistycznie.

W roku 2005 będziecie obchodzić 25. rocznicę powstania Grave Digger. Zapewne nie obędzie się bez urodzinowych koncertów. Przygotowujecie coś szczególnego?

Na pewno zagramy kilka urodzinowych koncertów, z których nagramy DVD i album live. Niestety, w tej chwili nie możemy jeszcze dokładnie powiedzieć kiedy i gdzie będzie to miało miejsce, gdyż obecnie zajmujemy się innymi sprawami. Poza tym chyba błędem byłoby mówienie o tym teraz, bo przecież coś może nie pójść tak, jak należy i później ludzie zaczną mówić, że gadamy bzdury. Pewne jest tylko to, że nagramy ten materiał na koncertową płytę DVD i CD.

No i oczywiście na sto procent odbędą się wspomniane rocznicowe koncerty. Gdzie i kiedy, jeszcze nie wiemy. Będzie to coś specjalnego dla fanów Grave Digger. Zagramy sporo starych i bardzo starych utworów. Postaramy się zadowolić wszystkich naszych zwolenników.

Jak to jest być na scenie, grać w zespole przez ćwierć wieku? Jest na to jakaś recepta?

Możesz mi nie wierzyć, ale każdy zagrany koncert jest dla nas wielką przyjemnością i zaszczytem. Wiesz, prawie dla każdego granie w zespole i na scenie jest spełnieniem chłopięcych marzeń. My mamy tę możliwość i dlatego nigdy nie będziemy tym znudzeni.

I z pewnością nie czujecie się staro?

Nie, nie czujemy się staro. Jesteśmy starzy (śmiech).


W którym z krajów przyjmowani jesteście najgoręcej? Którzy fani mają największego fioła na punkcie Grave Digger?

To bardzo trudno jednoznacznie ocenić. Prawdę mówiąc mamy mnóstwo fanów praktycznie na całym świecie. Granie dla nich to największa przyjemność. Gdy jesteśmy na scenie oni dają z siebie to, co najlepsze. Choć jest jeden kraj, Brazylia, gdzie mamy bardzo uprzywilejowaną pozycję. To co wyrabiają brazylijscy fani podczas naszych koncertów jest niewiarygodne. To samo zresztą jest w przypadku choćby Helloween czy Blind Guardian. Każdy z nich powie ci, że południowoamerykańskie audytorium, szczególnie zaś w Brazylii, jest jedyne w swoim rodzaju. Ich reakcje przekraczają wszelkie normy (śmiech).

Inaczej gra się również w Japonii. Między utworami fani cały czas wrzeszczą, ale nie bardzo kwapią się do ruchu czy machania głową. Gdy gramy po prostu słuchają, delektują się muzyką. To wygląda trochę dziwacznie. Patrzysz na tłum, a tu nikt się nie rusza. Dopiero, gdy skończymy grać, wszyscy dostają świra.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas