Reklama

"Nie chcemy być zespołem retro"


Pomimo że to właśnie w brytyjskiej grupie The Yardbirds startowali do światowej kariery trzej fenomenalni gitarzyści - Eric Clapton, Jeff Beck i Jimmy Page, zawsze była ona traktowana po macoszemu. Jednak kiedy w 1995 roku świat obiegła wieść, iż zespół zamierza nagrać pierwszą po 35. latach przerwy płytę studyjną, zainteresowanie fanów rocka nieco wzrosło. Zwłaszcza gdy okazało się, że w nagraniach wezmą udział takie tuzy, jak Steve Vai, Joe Satriani, Brian May, Steve Lukather, Slash oraz Jeff Beck.

Cierpliwość fanów została nagrodzona dopiero po koniec marca 2003 roku. Wtedy właśnie na rynek trafiła płyta "Birdland". Na albumie znalazło się 15 kompozycji, spośród których osiem to nagrane na nowo starsze utwory, a siedem to nowe piosenki. Muzycy The Yardbirds do ewentualnego sukcesu komercyjnego podchodzą z właściwym doświadczonym artystom dystansem.

Reklama

Jim McCarty, perkusista The Yardbirds od samego początku istnienia zespołu, opowiedział Lesławowi Dutkowskiemu o albumie "Birdland", gościach, którzy na nim zagrali, a także wspomniał krótko Keitha Relfa, wokalistę The Yardbirds, zmarłego tragicznie w 1976 roku.


Twój przyjaciel z zespołu Chris Dreja powiedział niedawno: "Zrobiliśmy sobie długie wakacje". Co porabialiście w czasie tych bardzo długich wakacji?

Przede wszystkim Keith Relf i ja utworzyliśmy zespół Renaissance, który istniał przez pewien czas. Kiedy The Yardbirds się skończył, byliśmy nieco zszokowani i zestresowani. Musieliśmy się przez jakiś z czas leczyć z tego szoku. W tamtych czasach pieniądze zespół zarabiał głównie z tras koncertowych. Z płyt nie było tego za wiele. Wszystko kręciło się wokół najnowszego singla zespołu. Dlatego właśnie przeżywaliśmy tyle stresów. Potrzebowaliśmy długiej przerwy.

Renaissance istaniał jakiś czas, pojawiali się w nim różni muzycy. Jako że Keith, Chris i Paul Samwell-Smith byli głównymi kompozytorami piosenek w The Yardbirds, także ja postanowiłem nauczyć się grać na gitarze i klawiszach, aby stać się lepszym kompozytorem. I potem zajmowałem się głównie komponowaniem.

W latach 80., powstał Box Of Frogs, który był wyłącznie zespołem studyjnym. Poza tym byłem zaangażowany jeszcze w wiele różnych projektów. W 1993 roku nagrałem także mój solowy album "After The Dark". Potem ponownie spotkałem się z Topem Tophamem, oryginalnym gitarzystą The Yardbirds, a on zasugerował utworzenie zespołu bluesowego i tak się stało. W tym czasie poznaliśmy również Johna Idana, który obecnie śpiewa w The Yardbirds. On wprawdzie pochodzi z Detroit, ale wówczas zaczął grać w jednym z pubów w Londynie. To miejsce kojarzyło się z klubem "Crawdaddy". Wiesz, takie gorące miejsce, w którym jest niesamowicie duszno. (śmiech)

Od tego właściwie się zaczęło. Jeff Beck, Paul Samwell-Smith i Chris wpadali tam co jakiś czas, a Chris nawet jammował. Wtedy ja i Chris wpadliśmy na pomysł, aby reaktywować zespół.

The Yardbids odrodzili się w 1995 roku, a płyta "Birdland" została wydana niedawno. Czemu tak długo trzeba było na nią czekać?

Wydaje mi się, że na początku nie za bardzo jeszcze bylismy pewni, czy w ogóle nagrywać nową płytę. Zajęło nam trochę czasu, zanim z typowego zespołu retro, który gra swoje stare kawałki podczas różnych festiwali, staliśmy się grupą piszącą nowe piosenki. Nie chcieliśmy pozostać takim zespołem retro. Znów chcieliśmy być zespołem nowoczesnym. Zaczęliśmy więc od pisania nowych piosenek. Potem okazało się, że wcale nie jest tak łatwo dogadać się z wytwórniami płytowymi. Wielkie nie przejawiały zainteresowania i szybko okazało się, że wcale nie będzie nam łatwo podpisać dobry kontrakt płytowy. Na szczęście spotkaliśmy na swojej drodze Steve'a Vaia, który ma własną wytwórnię specjalizującą się w wydawaniu muzyki gitarowej. Doskonale się tam wpasowaliśmy. Później powstał pomysł, aby nagrać kilka naszych starych utworów z gościnnym udziałem paru znanych gitarzystów.

Jim, czy prawdą jest, że to Steve Vai nalegał, abyście nagrali na nowo stare kawałki oraz album "Birdland"? A może był to pomysł twój i Chrisa?

Właściwie to była kombinacja kilku czynników. (śmiech) My naprawdę chcieliśmy nagrać nową płytę. Wokół nas było sporo ludzi, którzy znów chcieli posłuchać czegoś nowego. Steve doskonale wiedział, o co chodzi, bo przecież sam jest doskonałym muzykiem. Pomysł nagrania starych piosenek z gośćmi wyszedł od niego. Dzięki temu udostępnił muzykę The Yardbids większej, znacznie młodszej publiczności.

Dobrym pomysłem było chyba sięgnięcie po Johnny'ego Rzeznika, który pochodzi z tej młodszej generacji muzyków, a na dodatek gra w bardzo popularnym zespole Goo Goo Dolls?

Z pewnością. Ale jak się okazało, on był od dawna fanem The Yardbirds, a nasze płyty, kiedy był młodszy, pożyczał od swojej starszej siostry.(śmiech)

Jim, tytuł "Birdland" przywodzi mi na myśl osobę Charliego Parkera i nowojorskie kluby jazzowe z dawnych lat. Jest tu jakiś związek?

Nie wydaje mi się. To słowo, jak się okazuje, nie jest oryginalne i dość jednoznacznie się kojarzy. W naszych założeniach Birdland to ma być takie miejsce, w którym spotykają się wszyscy muzycy i grają muzykę The Yardbirds. (śmiech) Tytuł może być nieco mylący, choć wydaje mi się, że muzyka jazzowa z tamtych czasów miała na nas pewien wpływ.

Na płycie jest siedem nowych piosenek, a reszta to wasze stare kompozycje nagrane na nowo. W moim odczuciu najsilniejszym punktem tej płyty jest to, że te stare kompozycje brzmią tak, jakby powstały w tym samym czasie, co nowe piosenki. Czy na czymś takim zależało wam podczas pracy w studiu, to znaczy, aby to wszystko brzmiało podobnie?

Właśnie nie. To stało się w taki miły, naturalny sposób. Te stare kawałki po prostu doskonale pasują do nowego materiału. Początkowo myśleliśmy tylko o kilku nowych piosenkach, ale to się oczywiście zmieniło, bo zaczęło nam bardziej zależeć na tym, aby zaprezentować możliwości nowego składu zespołu. Ken Allardyce, który produkował tę płytę, przyznał, że jest to bardzo mądre posunięcie, dzięki któremu może zastosować te wszystkie nowe technologie do tych starszych kompozycji.

Być może wiesz, że on jest wielkim fanem The Yardbirds. Był na naszym koncercie jako 14-latek, kiedy graliśmy przed The Beatles. Udało mu się zachować feeling tych utworów, co świadczy tylko o jego bardzo mądrym podejściu do tej płyty.

W kilku piosenkach, w szczególności "For Your Love", można mówić, że dano im drugie życie. Johnny Rzeznik zrobił to właśnie w tej piosence.

O tak. On zrobił coś w stylu własnej interpretacji tej piosenki. Wyczuwa się, że bardzo się w to zaangażował, co tylko pisze mu się na plus. Johnny nie starał się udawać Keitha. Zrobił to po swojemu.

Wspominałeś o Stevie Vai'u i gościach na płycie. Podejrzewam, że to, iż grają na niej np. Joe Satriani czy Slash, to właśnie zasługa Steve'a. Mnie jednak interesuje, jak to się stało, że na płycie gra Jeff Beck i to nie w starym kawałku, lecz w nowej kompozycji "My Blind Life"?

To właściwie jest coś, czego tak do końca nie przewidywaliśmy. Kilka lat temu nawiązaliśmy kontrakt z Jeffem. On wiedział, że szukamy kontraktu płytowego. Zaprosił nas do swojego domu, abyśmy nagrali w jego studiu kilka piosenek. Zainstalowaliśmy się tam na kilka dni, a on wszystko nam przygotował i wszystkiego doglądał. Naprawdę dobrze się tam bawiliśmy. Później powiedział, że chciałby zagrać w jednym z tych nowych kawałków i okazało się, że będzie nim właśnie "My Blind Life".

A próbowaliście może namówić Erica Claptona albo Jimmy'ego Page'a, aby zagrali na tej płycie?

W zasadzie nie, bo pomysł był taki, że goście zagrają tylko w starych piosenkach. Nie bardzo nam to pasowało, aby oni zagrali w starych kawałkach. Troszkę się nad tym zastanawialiśmy, ale niezbyt intensywnie. (śmiech)

Jimmy'emu Page'owi płyta "Birdland" bardzo się podoba. Nie wiesz przypadkiem, co sądzi o niej Eric Clapton?

Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. A skąd wiesz, że podoba się Jimmy'emu?

Bo znalazłem jego wypowiedź, w której powiedział: "Bardzo dobrze dbacie o legendę The Yardbids".

Wspaniale.

Sądzę, że po takiej opinii Jimmy'ego Page'a zespół prędko nie zniknie ze sceny?

(śmiech) Zapewne tak prędko nie znikniemy. On też pojawił się na jednym z koncertów zespołu. Przedł razem z Jeffem Beckiem. To zdarzyło się chyba jakieś pięć lat temu.

The Yardbids był trampoliną do kariery dla trzech absolutnie wyjątkowych gitarzystów. Dziś Jimmy, Eric i Jeff mają miejsce w każdej rockowej encyklopedii. Czy twoim zdaniem Gypie Mayo też stanie się równie wpływowym i sławnym gitarzystą, co ta wymieniona trójka?

Nie widzę powodów, dla których nie miałby się stać. On jest nieprzewidywalnym muzykiem, grającym bardzo spontanicznie. Nigdy nie gra tego samego więcej niż jeden raz.

Czy jego gra twoim zdaniem przypomina Erica, Jimmy'ego czy Jeffa?

Moim zdaniem najbardziej jest zbliżona do gry Jeffa. Jeff potrafi grać coś takiego, czego absolutnie nikt od niego nie oczekuje. Gypie jest podobnym gitarzystą. To, co on zrobił na przykład w piosence "Crying Out For Love", jest absolutnie wyjątkowe. Z tych choćby powodów nie widzę przeszkód, aby stał się równie szanowanym gitarzystą. Wszystko zależy jednak od tego, jak daleko sięgają jego ambicje.

Wspomniałeś przed chwilą Kena Allardyce'a. Czy łatwo jest pracować z kimś, kto uwielbia zespół? Czy ktoś taki potrafi zachować obiektywizm, a może jest to po prostu prawdziwy profesjonalista i nie ma to znaczenia?

Właśnie zamierzałem powiedzieć, że jest to prawdziwy profesjonalista. Dlatego też świetnie wywiązał się ze swojego zadania. Poza tym on nagrywa przecież z wieloma innymi zespołami i cieszy się wielkim szacunkiem.

Jak wspomniałeś, jest profesjonalistą, a że przy okazji jest też fanem, który wie, jak zespół brzmiał kiedyś, co pozwoliło mu dopasować na przykład brzmienie do starych kawałków. W tym sensie jego wkład jako fana jest nieoceniony. On zachowywał się niemal jak nieoficjalny członek zespołu, co dla nas samych było zaszczytem.

Wielu wykonawców przerabiało kompozycje The Yardbirds. Masz swoje ulubione przeróbki? Może "Shapes Of Things" w wykonaniu Nazareth albo Gary'ego Moore'a?

Te są niezłe.

Aerosmith i Motorhead nagrali "Train Kept A Rollin".

Tak, te też są w porządku.

Nawet Kim Wilde nagrała jedną waszą piosenkę - "Putty In Your Hands"?

Kim Wilde? O tym nie wiedziałem. David Bowie nagrał bardzo dobrą wersję "Shapes Of Things" na płycie "Pinups". Boney M. nagrało "Still I'm Sad", co może trudno jest sobie wyobrazić. Zabawne jest to, że kiedyś graliśmy w Niemczech na dość dużej imprezie razem z Boney M. i oba zespoły wykonały wówczas "Still I'm Sad". (śmiech) Obie wersje oczywiście totalnie się różniły.

"Stiil I'm Sad" nagrał też zespół Rainbow i to dwa razy. Na pierwszej płycie była wersja instrumentalna, a potem na album "Stranger In Us All" Ritchie Blackmore zarejestrował już wersję z wokalami.

Powiem ci, że sporo interesujących wersji tej piosenki powstało w Niemczech. Jedna na przykład taka chóralna, trochę w stylu new age, bardzo mi się podobała. Niestety, nie pamiętam, kto ją nagrał. Jest też wersja rapowa, która jest niesamowicie dziwaczna, bo wykonawca mocno pozmieniał słowa. Niestety, również zapomniałem, kto to nagrał, a szkoda. (śmiech) Jest też wersja tego kawałka nagrana przez orkiestrę wojskową w takim marszowym tempie. Również bardzo zabawna.

Jim, chciałem cię zapytać o jedno bardzo ważne wydarzenie z historii The Yardbirds. Jak doszło do tego, że zespół pojawił się w filmie "Powiększenie" Michelangelo Antonioniego?

Simon Bell, wówczas nasz menedżer, miał mnóstwo kontaktów w branży filmowej. Zawsze mu zależało, aby nasz zespół się pojawił w filmie i w końcu zjawił się z informacją, że Antonioni szuka muzyków, którzy by zagrali w jego filmie. Wydaje mi się, że twórca chciał początkowo mieć The Who, ale o ile się nie mylę, oni odmówili. Nie wiem dlaczego. Byli przecież sławni z żywiołowych koncertów i rozwalania gitar na scenie.

Może to trudne pytanie, ale czy uważasz, że The Yardbirds byli niedoceniani w latach 60. i nie osiągnęli tego, na co zasługiwali?

Grałem wczoraj koncert i ktoś po nim mnie zapytał, dlaczego The Yardbirds nie stali się tak wielcy, jak The Who czy The Rolling Stones. Graliśmy przecież przez jakiś czas w jednej lidze. Wydaje mi się, że są dwa powody. Po pierwsze, rozpadliśmy się w 1968 roku i przez długi czas nie działaliśmy. A tamte zespoły jednak działały. Poza tym, jak na tamte czasy, graliśmy dość eksperymentalną muzykę, a nie wydaje mi się, żeby chciały ją wspierać wytwórnie płytowe. Ta muzyka gładko przemieniła się w to, co grali Led Zeppelin, którzy czerpali na początku z naszych pomysłów.

Na początku nazywali się przecież New Yardbids.

No właśnie. To, co znalazło się na ich pierwszej płycie, było dość podobne do tego, co my wówczas graliśmy.

Chciałem cię jeszcze na zakończenie zapytać o wyjątkową piosenkę, która zamyka album "Birdland". Chodzi oczywiście o "An Original Man (A Song For Keith)", która dedykowana jest Keithowi Relfowi. Utwór wprawdzie napisał Chris Dreja, ale chciałem zapytać ciebie, jakie masz wspomnienia związane z Keithem?

Ta kompozycja to właściwie efekt współpracy kilku osób. Keith był bardzo interesującą osobą. Był moim bardzo dobrym przyjacielem i utrzymywaliśmy bliskie kontakty. Później razem założyliśmy zespół Renaissance, razem pisaliśmy piosenki. Rozmawialiśmy o wielu ważnych kwestiach dotyczących życia. Bardzo dobrze się rozumieliśmy i zapewne dlatego tak dobrze pisało nam się muzykę.

Niestety, równolegle była w nim też ta siła niszczycielska. Na domiar złego zdrowie fizyczne Keitha nie było zbyt dobre. Picie i zażywanie narkotyków na pewno mu nie pomagały, a on sam nie miał na tyle siły w sobie, aby się z tym uporać. Był jednak przede wszystkim bardzo utalentowanym człowiekiem i bardzo dobrym frontmanem. Na pewno wpłynął na kilka zespołów, które dziś istnieją.

Wiem, że macie zaplanowane koncerty w Ameryce. A jest szansa, że pojawicie się również na trasie po Europie i do tego gdzieś w pobliżu Polski?

To na pewno nie jest wykluczone. My bardzo byśmy tego chcieli, bo w latach 60. nie mieliśmy okazji zagrać w Europie Środkowej. Kiedyś z jednym z wcześniejszych wcieleń zespołu grałem na Węgrzech i Czechach, chyba również we wschodnich Niemczech. Mówiło się też wtedy o możliwości zagrania przez nas koncertu w Polsce, ale jakoś do tego nie doszło.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy