Reklama

"Nie boimy się ryzykować"


Portugalska grupa Moonspell cieszy się niesłabnącą sympatią polskich fanów, chociaż nigdy nie miała w zwyczaju schlebiać gustom publiczności. Droga, którą obrał zespół Fernando Ribeiro, najwyraźniej jest właściwa, skoro Moonspell ze swoją mroczną muzyką dociera do coraz większej publiczności. Wydany w 2001 roku album "Darkness And Hope" przez jednych był uwielbiany, przez innych z kolei znienawidzony za zbyt łagodne brzmienie. Nowa płyta Portugalczyków, "The Antidote", ukazała się jesienią 2003 roku i chyba miała za zadanie przypomnieć tym, którzy na Moonspell postawili już krzyżyk, że jest na to stanowczo za wcześnie. Materiał nagrano w fińskim studiu Finnvox w Helsinkach. Za konsoletą siedział Hiili Hiilesmaa. Partie basu nagrał z Moonspell Niclas Etelävuori z grupy Amorphis, jako że z zespołem wcześniej rozstał się basista Sergio Crestana.

Reklama

Lesław Dutkowski zapytał Fernando Ribeiro, który niezmiennie jest znakomitym i bardzo ciekawym rozmówcą, między innymi o zmianę w składzie Moonspell, o nową płytę i możliwość napisania książki .


Zacznę od pytania dotyczącego składu Moonspell. Ogłoszono, że Aires Pereira zastąpi Sergio Crestanę. Czy podjąłeś już decyzję, czy będzie on stałym członkiem Moonspell?

Nie i takiej decyzji na pewno szybko nie podejmiemy. Ja, Ricardo, Pedro i Mike czujemy się ze sobą doskonale. Nasza czwórka jest bardzo zjednoczona już od czasów płyty "Wolfheart". Ricardo dołączył zaraz po tym, jak nagraliśmy tę płytę. Wydaje mi się, że dla nas samych i dla Airesa nie byłoby w porządku, gdybyśmy już teraz uczynili go stałym członkiem zespołu. Nie jesteśmy na to przygotowani i on z pewnością też jeszcze nie jest. Poczekamy z decyzją. Mamy szczęście, że znaleźliśmy na koncerty kogoś takiego jak Aires, bo to świetny gość, świetny basista. Póki co czujemy się dobrze jako kwartet.

Graliście już z nim jakieś koncerty?

Tak i to nawet całkiem sporo. Mamy już za sobą występy na kilku festiwalach w Europie oraz parę koncertów w Portugalii. Aires całkiem nieźle się wpasował. Poza tym jego umiejętności muzyczne są wysokie. Tak wysokie jak u Sergio, a może nawet troszkę większe. Oprócz tego on lubi rock i heavy metal, czyli jest człowiekiem, jaki był nam potrzebny.

Czy odejście Sergio miało coś wspólnego z kierunkiem, w którym zmierzała muzyka Moonspell, czy były ku temu zupełnie inne powody?

Naprawdę było wiele powodów. Przede wszystkim rozeszliśmy się jako przyjaciele. Oczywiście niezgodność co do muzyki była też jednym z powodów. Sergio fascynowały inne rzeczy. Nie chciał grać bardzo ostro. Wolał chyba bardziej melodyjną muzykę, której my z kolei nie chcieliśmy umieszczać na "The Antidote". Podstawowa kwestia była jednak taka, że już nie mówiliśmy tym samym językiem.

Została więc podjęta decyzja, że najlepszym rozwiązaniem dla obu stron będzie rozstanie się. Nie byliśmy już częścią tej samej przyszłości. Życzę Sergio wszystkiego najlepszego, ale dla Moonspell konieczne było nasze rozstanie się. Wydaje mi się, że zrobiliśmy znacznie mocniejszy album od poprzedniego i jesteśmy też teraz znacznie lepszym zespołem. Wcale nie było mi łatwo rozstawać się z Sergio, lecz czasami trzeba mieć odwagę, by podjąć tego rodzaju decyzję.

Przejdźmy do płyty. Pierwszy pochodzący z niej singel, "Everything Invaded", trafił na trzecie miejsce portugalskiej listy przebojów. Czy to największy sukces Moonspell w jego ojczyźnie?

Sam byłem tym zszokowany. Wydaliśmy singla wcześniej, bo wiedzieliśmy, iż na album trzeba będzie trochę poczekać, a zależało nam na tym, by ludzie mieli przedsmak tego, co dostaną. Jednak wcale nie przykładaliśmy się do jego promocji. A tu okazało się, że wylądował on tak wysoko w zestawieniu singli. Kiedy się o tym dowiedziałem, byłem bardzo zaskoczony i zszokowany, bo nieczęsto zdarza się, że trafiamy na listy, a co dopiero mówić o takim miejscu. Wcześniej zdarzało nam się chyba z albumem znaleźć na dziesiątym miejscu.

To na pewno jest dobrze. Świadczy o tym, że Moonspell cieszy się uznaniem. Nie ma jednak mowy, aby mi padło na mózg z tego powodu. Z poprzednimi płytami było sporo pracy, podobnie z "The Antidote". Traktuję to jako kolejny krok w karierze zespołu. Na pewno nie mam obsesji z powodu tego sukcesu. (śmiech)

Jeśli mam być z tobą szczery, to "Everything Invaded" nie za bardzo jest reprezentatywną piosenką dla całej płyty, bo na "The Antidote" postanowiliście jednak zabrzmieć nieco ciężej niż na "Darkness And Hope". Zgodzisz się ze mną?

Wybór singla to zawsze bolesny proces. Uznaliśmy, że "Everything Invaded" zawiera sporo momentów z "The Antidote". Pewnie, że mogliśmy wybrać "The Southern Deathstyle" albo "From Lowering Skies". Singel naprawdę nie jest dla nas aż tak ważny. Najważniejszy jest album. Jego piękno, jego spójność, jego oddziaływanie jako całości. Na tym głównie się koncentrujemy.

Singel wybraliśmy, ponieważ wiele osób nas o to prosiło. Zrobiliśmy to więc. Osobiście wolę "Everything Invaded" jako część albumu. Wtedy patrzy się na tę piosenkę inaczej. Zauważa inne jej wymiary. Z drugiej jednak strony wówczas chyba tylko tę piosenkę mogliśmy wybrać. Poza tym nakręciliśmy do niej wspaniały teledysk.

Singel nigdy nie jest reprezentatywny dla albumu. Szczególnie dla takiego albumu jak "The Antidote", który zaczyna "In And Above Men", a kończy "As We Eternally Sleep On It".

"The Antidote" jest mocniejszy niż "Darkness And Hope". Wiem, że zawsze macie wszystko dokładnie zaplanowane, zanim wejdziecie do studia nagraniowego. Czy można powiedzieć, że to mocniejsze brzmienie również było częścią planu?

Kiedy komponujemy, pozwalamy, by wszystko wypływało z nas naturalnie. Kiedy graliśmy trasę promującą "Darkness And Hope" na koncertach graliśmy wersje piosenek o wiele ostrzejsze niż na płycie i czuliśmy, że coś w nas się z tego urodzi. Jest pewna wspólna płaszczyzna dla nowej płyty i powiedzmy, że pomiędzy utworami musi być jakiś związek. Doszliśmy więc do wniosku, że trzeba dodać więcej mocy. I zrobiliśmy to.

Zanim weszliśmy do studia, poświęciliśmy bardzo wiele czasu, aby nauczyć się grać piosenki możliwie najlepiej. Jeśli chcesz nagrać mocną płytę, musisz naprawdę dobrze grać. Znaleźliśmy naszą moc i nie zgubiliśmy jej, bo nie było żadnych problemów technicznych z zagraniem nowych kompozycji. Gdy już byliśmy gotowi, w Lizbonie zjawił się Waldemar Sorychta, który pomagał nam przy przedprodukcji i aranżacjach. Potem mieliśmy dwa tygodnie na nagranie 11 utworów, dziesięciu na płytę i jednego na bonus. Nie mogliśmy zawieść. (śmiech)

Mieliśmy naprawdę niedużo czasu. Myślę, że z tego kontekstu wynika, iż Moonspell jest bardzo dojrzałym zespołem. Zespołem, który wie co robi i wie, jak to robić. Sądzę, że coś takiego dostrzega się słuchając "The Antidote".

Wspomniałeś o dojrzałości zespołu. "Butterfly Effect", "Darkness And Hope" i "The Antidote" to trzy różniące się od siebie płyty. W tym kontekście powiedz mi, jakich niespodzianek można się od Moonspell spodziewać? Innymi słowy, czy zamierzacie zbadać jakieś niezbadane jeszcze przez was obszary muzyczne?

Bardzo wiele jest do zbadania. Muzyka Moonspell jest niczym ilustracja do historii, które opowiadamy. Nasz naturalny rozwój po prostu przyszedł sam z siebie. "Butterfly Effect" to przecież bardzo eksperymentalny album. W przypadku "Darkness And Hope" chcieliśmy zbadać gotycką odmianę metalu, chcieliśmy się wpasować w to i wypełnić lukę dotyczącą braku oryginalności na tej scenie.

Powiedziałbym, że my rozwijamy się w ramach szeroko pojętego stylu. Sądzę, że tak będzie wyglądać też rozwój Moonspell w przyszłości. Teraz mogę powiedzieć, że znaleźliśmy już odpowiedni drogowskaz. Kroczymy już drogą, która powinniśmy kroczyć.

W wywiadzie, którego udzieliłeś nam przed wydaniem płyty "Darkness And Hope", powiedziałeś, że jest ona swego rodzaju eksperymentem, przez który chcecie udowodnić samym sobie, że wciąż potraficie opowiadać historie i ilustrować je piękną i mroczną muzyką. Biorąc to zdanie pod uwagę, powiedz mi, jak mamy patrzyć na "The Antidote"? Czy to jest kolejny dowód na to, że wciąż potraficie być melodyjni i mroczni?

Myślę, że w przypadku Moonspell można mówić o dowodach, ponieważ jesteśmy nieujarzmieni i nieprzewidywalni, a jednak cały czas uwodzimy ludzi naszą muzyką. (śmiech) My się nie zmieniamy, a ludzie cały czas są podejrzliwi. Jednak jeśli chodzi o "The Antidote" to skomponowaliśmy ją bardzo naturalnie. Muzyka na niej reprezentuje nas samych w największym możliwym stopniu. Stworzyłem też bardzo interesujące teksty i znowu chciałem opowiedzieć historię, ale w nieco inny sposób.

Tematy są może takie, które można było już spotkać w moich wcześniejszych tekstach, ale zależało nam na stworzeniu czegoś bardziej duchowego. Nie myśleliśmy, by cokolwiek udowadniać. Można tak domniemywać, bo przecież zespołowi zależy na uznaniu. Wydaje mi się, że chcieliśmy zrobić wszystko na naszych warunkach i udało nam się to.

"The Antidote" nie jest dowodem na to, że potrafimy grać szybko, brutalnie czy melodyjnie. To dowód na to, że przyszłość Moonspell nie leży w tym, co zostało zrobione w przeszłości. Oczywiście można sobie żyć tym, co było kiedyś. Można kochać albumy "Wolfheart" czy "Irreligious". Ja je kocham. Zresztą czy może być inaczej skoro je współtworzyłem? (śmiech) Ale myślenie, że Moonspell powinien pozostać na takim etapie nie jest dla nas.

"The Antidote" jest dla nas dowodem, że są w nas uczucia z przeszłości, ale pokazywane w nowoczesny sposób. To jest chyba najważniejsze dla tej płyty. Przypominam sobie czasy sprzed lat i albumy Tiamat "Clouds" czy Sentenced "Amok". Gdyby wówczas ukazał się "The Antidote" byłby dla nas tym, czy te płyty były dla wymienionych zespołów. "The Antidote" ukazał się teraz, lecz moim zdaniem ma pewien smak z tamtych czasów.

Poza oczywistymi różnicami między "Darkness And Hope" a "The Antidote", są też punkty wspólne, na przykład oprawa graficzna, którą ponownie wykonał dla was Wojtek Błasiak. Mam wrażenie, że w nim znalazłeś kogoś, kto potrafi doskonale oddać twoje uczucia z tekstów i z muzyki Moonspell w swoich pracach.

Chyba tak rzeczywiście można powiedzieć. Tym razem jednak sporą część projektu zrobiliśmy sami, wykorzystaliśmy też wiele prawdziwych zdjęć. Chcieliśmy trochę poeksperymentować. Tym razem wykorzystaliśmy Wojtka, który jest naszym fanem, przyjacielem i świetnym artystą, w nieco inny sposób. Zrobił dla nas szczególne rzeczy. On oczywiście doskonale rozumie naszą muzykę.

Zależało nam na tym, by w sensie graficznym mieć swego rodzaju kontynuację "Darkness And Hope". Nowa płyta różni się pod wieloma oczywistymi względami, są tu nowe elementy, nowe historie, ale określiłbym ją, jako coś wyrwanego z "Darkness And Hope". Widać, że dokonaliśmy logicznego kroku naprzód. "The Antidote" ma jednak swoje własne życie.

Muszę cię oczywiście zapytać o teksty z nowej płyty. Na poprzednich albumach powołałeś do życia różne postacie - Vampirię, Nocturnę, Angelizera. Czy na "The Antidote" też znajdziemy jakiś nowy czarny charakter?

W "The Antidote" najważniejsza jest historia. Teksty ponownie są bardziej filozoficzne. Tak jest choćby w "In And Above Men". Tu bardziej ważniejsza jest opowieść w trzeciej osobie a nie o konkretnej postaci. "Lunar Still" i "From Lowering Skies" to fikcyjne horrory. Pierwszy mówi o opętaniu przez ducha. Temat opętania przez demony zawsze bardzo lubiłem. Pisałem już o tym w przeszłości. Drugi opowiada o człowieku, który patrzy przez okno na mgłę, a ona patrzy na niego.

Płyta "Darkness And Hope" opierała się na opowieściach o konkretnych wymyślonych postaciach, "The Antidote" składa się z przede wszystkim z opowieści o uczuciach. Wydaje mi się, że tekstową zawartość płyty oddaje tytułowa piosenka. Mówi o różnych duchowych aspektach naszego życia - strachu, miłości, zdradzie, porażce. To piękna piosenka, bo nie koncentrując się na konkretnej postaci, opowiada o różnych fragmentach ludzkiego życia. Moje teksty są swego rodzaju poszukiwaniem na nieznanym terytorium.

Skoro mówisz o historiach, to muszę cię zapytać o opowieści napisane przez Jose Luisa Peixoto na podstawie twoich tekstów. Zastanawia mnie, czemu ty sam nie napisałeś takiego zbioru opowieści? Jesteś wykształconym człowiekiem, masz niezaprzeczalny talent. Dlaczego więc nie podjąłeś się tego?

Wydaje mi się, że ja swoje już powiedziałem poprzez teksty, które napisałem. Jose Luis to ktoś piszący zupełnie inaczej niż ja. Poza wszystkim jest to bardzo dobry pisarz. Uwielbiam czytać jego dzieła. Jest w tej chwili jednym z najpopularniejszych pisarzy w Portugalii. Staje się też coraz bardziej popularny w Europie.

W Moonspell zawsze mieliśmy literackie zacięcie. Nie tylko przejawia się to poprzez moją osobę. Książki były od początku naszą inspiracją. Tym razem zdecydowaliśmy się na swego rodzaju ukoronowanie tej fascynacji poprzez nagranie albumu i posiadanie historii opartych na tekstach do niego.

Ja nie potrafiłbym napisać tego w taki sposób. Jose Luis zapoznał się z tekstami i na ich podstawie stworzył własną niezależną historię. Na tym polega piękno sztuki. Jej piękno też jest taką reakcją łańcuchową, bo my tworzymy teksty i muzykę, ktoś inny pisze na tej podstawie książkę, jeszcze ktoś inny kręci teledysk, tworzy obrazy. Dla nas jest to bardzo ważne, że nie ma tutaj podziału na muzykę i literaturę. One istnieją obok siebie. Zachodzi między nimi interakcja. Zawsze o czymś takim marzyliśmy i to marzenie udało nam się zrealizować.

Wracając do wspólnych rzeczy między "Darkness And Hope" a nową płytą, to drugą z nich jest studio Finnvox i producent Hiili Hiilesmaa. Wcześniej mówiłeś nam wiele dobrego o tym miejscu i o Hiilim i nie spodziewam się, żebyś tym razem powiedział coś innego. Powiedz mi tylko, czy wybierając to samo miejsce i tego samego człowieka nie obawialiście się, że może pojawić się rutyna, która nie zawsze jest czymś dobrym w przypadku nowej płyty?

Nie. Finnox to jest duże studio, a tym razem wybraliśmy w nim inne pomieszczenie, które mieści się w piwnicy. Panowała zupełnie inna atmosfera. O wiele lepsza, ponieważ mogliśmy się skoncentrować na tym, co robiliśmy, gdyż nikt co chwila nie właził nam do środka. Oddychaliśmy tylko "The Antidote". No i taka piwnica to wymarzone miejsce do nagrania takiej mrocznej płyty.

Wszystko było inne, bo i Hiili jest teraz innym producentem niż w czasach "Darkness And Hope". Obie strony czuły, że z tamtą płytą nie wyczerpaliśmy wszystkiego i musimy jeszcze coś razem zrobić. Ewolucja jaka jest zauważalna pomiędzy "Darkness And Hope" a "The Antidote" da się porównać do tej, jaka zaszła między "Wolfheart" i "Irreligious". Na nowej płycie bardziej zależało nam na wyważeniu mocy i tych bardziej duchowych fragmentów. Udało nam się to właśnie dzięki Hiiliemu i uważam, że wykonał znakomitą pracę.

Kilka lat temu powiedziałeś bardzo interesujące zdanie: "Muzyka polega bardziej na eksperymentach niż na purytańskim podejściu". Czy masz w głowie jakiś muzyczny eksperyment, który chciałbyś przeprowadzić?

Ludzie wiedzą, że Moonspell to zespół niespokojnych duchów. (śmiech) Aby opowiedzieć nasze historie nie raz korzystaliśmy z różnych środków. Nie boimy się wkraczać na rozmaite terytoria. Dla nas najważniejsze jest znalezienie czegoś, co nam się podoba. Myślę, że dowodzimy tego od czasów "Under The Moonspell" i nie straciliśmy przy tym awangardowego podejścia.

Co do eksperymentów w ramach projektów ubocznych, to podczas podróży po Europie z różnymi ludźmi zdarza nam się tworzyć różne rzeczy. Głupie i dobre. Coś, co gdzieś tam akurat w nas się kręci. Dlatego na przykład ja bardzo lubię "Butterfly Effect". Potrafię słuchać tego zachowując duży dystans, bo czasami Moonspell nie brzmi tam jak Moonspell.

Muzykę można badać na wiele sposobów. Można ją też wykorzystywać w zły i dobry sposób. Ja jestem jednak zawsze otwarty na eksperymenty. Ludzie chyba dobrze wiedzą, że nie boimy się ryzykować. Jednak staramy się nie przesadzać ze stylem Moonspell, który jak sądzę od czasów "Irreligious" jest dość ukształtowany. W niczym to jednak nie przeszkadza, że na próbach eksperymentujemy z elementami rockowymi. Czasami godzinami tworzymy jakiś gitarowy hałas. Nigdy nie wiadomo co się stanie i dlatego lepiej jest być w kontakcie z różną muzyką.

Już jakiś czas nie było was w Polsce. Jest szansa, że to się zmieni w najbliższej przyszłości?

Po raz ostatni graliśmy na "Metalmanii", obok Tiamat i Paradise Lost. To był wspaniały koncert, myślę że nie tylko dla nas. Teraz przygotowujemy trasę koncertową, pod koniec roku zagramy jako co-headliner z Lacuna Coil. Tym razem mam dość dużą pewność, że zagramy w Polsce. Nasze płyty z tego, co wiem, bardzo dobrze u was sobie radzą.

Czekamy więc. Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: boja | piękno | muzyka | śmiech | teksty | hope
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy