Reklama

"Naszym celem jest hard rock"


Płyta "Rock The Block" szwajcarskiej grupy Krokus, wydana w 2003 roku, podniosła na duchu tych, którzy po albumie "Round 13" postawili na niej krzyżyk. Okazało się, że napędzający tę machinę duet Marc Storace/Fernando Von Arb (odpowiednio wokalista i gitarzysta) wciąż ma do zaproponowania sporo ciekawej muzyki, choć oczywiście nie wytyczającej żadnych nowych dróg. Muzycy pokazali, że tradycyjny hard rock trzyma się nieźle. Sukces komercyjny albumu w Szwajcarii i krajach ościennych udow, że wybrali dobrze.

Krokus nie gra już długich tras koncertowych. Raczej koncentruje się na występach w tych miejscach, gdzie chcą go widzieć fani i gdzie przyjmowany jest najcieplej. W czasie tournee w 2003 roku zrobili jednak eksperyment i po raz pierwszy zameldowali się w Szwecji, na słynnym Sweden Rock Festival, i zdobyli publikę swoim koncertem. Fragmenty tego występu oraz z trzech miast w Szwajcarii, znalazły się następnie na dwupłytowym albumie "Fire & Gasoline". Dołączone do niego DVD zarejestrowane zostało podczas występu w Montreux.

Reklama

Tony Castelluccio, basista Krokus, z tej okazji rozmawiał z Lesławem Dutkowskim m.in. o błędach przeszłości, filmie dokumentalnym o zespole i jego kolejnej studyjnej płycie.


Tony, chciałem cię na początku zapytać o album "Fire & Gasoline". To druga koncertowa płyta Krokus, po "Alive And Screaming", która ukazała się zresztą dość dawno, bo jeszcze w 1986 roku. Nową płytę koncertową nagraliście podczas bardzo udanej trasy promujące album "Rock The Block". Co może powiedzieć o samej trasie? Jakie masz z niej wspomnienia?

Mam rewelacyjne, wspaniałe wspomnienia. Moje najmilsze wspomnienie to występ na Sweden Rock Festival. Było to dla nas wszystkich wielkie doświadczenie. Wiesz, że to był pierwszy występ Krokus w Szwecji w całej karierze zespołu? Na początku odnosiłem się do tego koncertu trochę sceptycznie, ponieważ nie byłem pewny, czego możemy się spodziewać po fanach. A ich reakcja była wspaniała. Do dziś otrzymujemy wspaniałe opinie dotyczące tego koncertu. Graliśmy także w Niemczech, Austrii i Holandii. No i oczywiście w Szwajcarii. Jak na powrót Krokus to była wspaniała trasa. Prawie wszystkie sale były wypełnione do ostatniego miejsca.

Co dla mnie było szczególnie miłe to fakt, że na widowni widać było starych fanów i fanów z zupełnie nowej generacji. Mamy nowych fanów, a to dla zespołu jest bardzo ważne.

Przyjęcie w Szwajcarii było z pewnością o wiele cieplejsze od tego, które mieliście w Szwecji?

O tak. Tutaj jest zawsze tak samo. Coś takiego zdarza się chyba w każdym kraju, w którym zespół odniesie sukces. Za każdym razem, gdy zaczynamy trasę koncertową w Szwajcarii, przyjęcie jest takie samo. Ale trzeba w to włożyć wiele wysiłku, na przykład w promocję. Nie wiem, jak jest z przyjęciem płyt Krokus w Polsce. Jeśli byłoby dobre na pewno, chętnie przyjechalibyśmy również do was. Generalnie mogę powiedzieć, że trasa była bardzo dobra i odnosi się to do wszystkich miejsc, w których graliśmy.

Powiedziałeś, że w Szwecji zagraliście po raz pierwszy. Był jeszcze jakiś kraj na tej trasie, który odwiedziliście po raz pierwszy?

Nie. Dla mnie koncert w Szwecji był pierwszym występem w tym kraju. Wiele razy grałem wcześniej w Niemczech. Po raz pierwszy chyba w 1986-87 roku, gdy pierwszy raz współpracowałem z Krokus. Wówczas pojechaliśmy też na Węgry. To była dobra trasa po wielu krajach Europy, którą zagraliśmy z Bonfire. Wtedy z obecnego składu w Krokus był tylko Fernando Von Arb. Dzięki tym koncertom znam wiele sal koncertowych, w których grywaliśmy ostatnio.

Tym razem wyjątkowe było to, że śpiewał Marc Storace, oryginalny wokalista. To jest głos Krokus. Bez niego możesz o wszystkim zapomnieć. Na "Rock The Block" mogę powiedzieć, że osiągnęliśmy takie brzmienie, jak we wczesnych latach Krokus. Tak powinno być. Dlatego też odnieśliśmy sukces. Byliśmy na pierwszym miejscu na liście, dostaliśmy złotą płytę. Tym razem graliśmy tak, jak podczas trasy "Headhunter". Tego chcieli fani.

Tony, wiem, że przed trasą poprosiliście fanów, aby pomogli wam ułożyć listę utworów na koncerty poprzez przysyłanie propozycji emailami. Czy prosili o jakieś kawałki, o które się nie spodziewałeś, że mogą poprosić? A może większość chciała po prostu największych hitów Krokus?

Po wydaniu płyty "Rock The Block" nie byłem pewny, co powinniśmy grać, bo jeszcze nie wiedzieliśmy, jak płyta zostanie przyjęta przez fanów. Potem bardzo miło było nam słyszeć, jak oni podchodzili do nas i mówili: Zagrajcie 'Mad World'. Oczywiście większość chciała, abyśmy zagrali "Headhunter", "Eat The Rich" i inne nasze stare utwory. Zaskoczony byłem tym, że naprawdę sporo osób chciało usłyszeć nowe kawałki.

Prosili też o kawałek "I Want It All", który napisałeś.

Tak. To też była niespodzianka. (śmiech) Ta piosenka jest chyba najbardziej komercyjna na płycie. Dlatego na początku podchodziłem sceptycznie do pomysłu grania jej na koncertach. Myślałem, że jest za miękka. Ale przyjęcie było naprawdę dobre. Także w rozgłośniach się podobała. One są jednak bardzo potrzebne do wypromowania płyty. W Szwajcarii "I Want It All" się podobała. Zastanawiałem się jak będzie w innych krajach. Zagraliśmy tę piosenkę w Niemczech. Podobała się. Ale na koncertach gramy ją ostrzej niż na płycie. Ja oczywiście śpiewałem w chórkach. Dobrze się stało i postanowiliśmy zatrzymać tę piosenkę w zestawie.

Powiem ci, że na przykład w Szwajcarii nie gramy "Headhunter". Jak ci powiedziałem wcześniej na koncertach widać starszych i młodszych. Ci starsi przychodzą z rodzinami, z dziećmi i dla takich ten utwór jest zdecydowanie za ostry. Ale za to gramy ten kawałek w Niemczech. Niemcy są pod tym względem inne. Tam musimy grać nasze starsze, ostre numery. Dobrze, że mamy dość bogaty repertuar. Jest z czego wybierać. W marcu jedziemy do Ameryki. Wracamy tam po kilkunastu latach. Tam znowu trzeba zagrać coś innego. Nie powinniśmy grać na przykład "Bedside Radio", bo tam nie był to tak wielki przebój jak w Europie. Musimy tam zagrać "American Woman", "Stayed Awake All Night", oczywiście "Headhunter", bo podczas tego kawałka rozwalamy gitary, a Amerykanie to uwielbiają. Na pewno zagramy też "Eat The Rich" i "Midnite Maniac", bo to był przebój w Ameryce. "Midnite Maniac" na przykład nie gramy w Szwajcarii i w Niemczech. Mamy nadzieję, że uda nam się zagrać w Tokio i oczywiste jest, że wówczas zagramy "Tokyo Nights". (śmiech) Może Marc zaśpiewa po japońsku. (śmiech) Kto wie, może nie jest to taki zły pomysł. Jak widzisz, w każdym kraju możemy wybierać do zagrania różne piosenki.

Wiem, że powstał dokument o zespole, który nakręcił Reto Carduff. Sądzę, że już miałeś okazję go zobaczyć?

Oczywiście. W poniedziałek, 19 stycznia, odbyła się w Szwajcarii premiera tego filmu.

Jakie masz wrażenia po projekcji?

Na początku nie za bardzo podobał mi się ten pomysł. Oczywiście przedstawiono w filmie całą historię z lat 80. Reto chciał pokazać, jakimi ludźmi byli muzycy zespołu. Młodych gości z małych miasteczek, którzy na początku lat 80. postanowili zawojować świat. I udało się, przynajmniej w Ameryce. A potem pokazał, jak wyglądały lata chude. Krokus był dla Amerykanów egzotycznym zespołem i zespół postanowił to wykorzystać. Oczywiście Krokus to zespół europejski i zawsze starał się takim być, chociaż na albumie "Change Of Address" starano się go zamerykanizować. To nie był Krokus, tylko jakiś niby-amerykański zespół. Niczym Survivor czy Foreigner.

Nawet nagraliście na tę płytę kawałek Alice Coopera.

Tak. "School's Out". Problemem było to, że zespół stracił wtedy to, co miał na płycie "Headhunter". Wielu producentów, wielu menedżerów, wszyscy mówili, w jakim kierunku trzeba iść. To było najgorsze, co przytrafiło się Krokus. Wówczas sukces obrócił się przeciwko nam.

Marc też nie lubi tych płyt z połowy lat 80. Mówił mi to w wywiadzie promującym "Rock The Block". On woli "Metal Rendez-Vous", "Hardware", "One Vice At A Time". Ale wróćmy do dokumentu. Jak powiedziałem, nakręcił go Reto Carduff. Czy to wy go wybraliście, czy był to pomysł kogoś innego?

Z tym był pewien problem, bo wiadomo było, że to ma być film opowiadający o zespole. Dla zespołu, który ma akurat wydać płytę, to jest niezła sprawa z punktu widzenia promocji. Z tego też powodu staraliśmy się przekazać pod koniec filmu, że to jeszcze nie jest nasz koniec. Widać tam, że zespół jest odrodzony. Reto tak to właśnie pokazał.

Nie wszyscy widzieliśmy film przed jego skończeniem. Tylko Chris Von Rohr i Fernando widzieli. Byli w Zurychu i przyglądali się montażowi. Łatwe to nie było, bo materiału było ponad osiem godzin, a trzeba było wybrać to, co najlepsze. Miało być w sumie 80-90 minut. Wydaje mi się, że film jest dobry, bo widać tam wszystko. Możesz obejrzeć lata 80., to jak zespół się kształtował, jak dotarł na szczyt, a pod koniec widzisz, że to jeszcze nie koniec zespołu, że cały czas on działa.

Premiera odbyła się w mieście, z którego pochodzi Krokus, czyli Solothurn. 1 lutego film został pokazany w szwajcarskiej telewizji. W wersji skróconej, która trwa jakieś 55 minut. W połowie lutego film pojawi się w kinach. Jeszcze później zostanie wydany na DVD.

Wiem że zanim dołączyłeś do Krokus, znałeś już Fernando. Graliście też razem w zespole Butthunter. Jaką muzykę graliście?

Dla mnie to było wspaniałe doświadczenie. Graliśmy we trójkę. Ja śpiewałem. Wykonywaliśmy przeróbki różnych starych kawałków z lat 60., 70. Na przykład utwory z wczesnego okresu ZZ Top. Naszym zamiarem było pokazanie ludziom, jak piosenki brzmią bez tych wszystkich specjalnych efektów. Wyobraź sobie, że pod koniec koncertów, na bis graliśmy "Ace Of Spades" Motorhead. (śmiech) Ludziom naprawdę się to podobało.

Mieliśmy ten zespół przez dwa lata. Koncertowaliśmy głównie w Niemczech i Szwajcarii. Graliśmy przede wszystkim w małych klubach, jak i w dużych salach. Jako trio mieliśmy sporo przestrzeni, aby odpowiednio wykorzystać nasze instrumenty. Było to bardzo zabawne, choć czasami miałem pietra.

Wydaliście jakąś płytę?

Nie. Mieliśmy taki plan. Pod koniec powiedzieliśmy, że warto byłoby nagrać płytę, ale Fernando potrzebował czasu, by wymyślić, co chce ze sobą zrobić w przyszłości i postanowił zreformować Krokus. Na pewno kwestie finansowe odegrały tu pewną rolę.

Jak właściwie poznałeś Fernando?

To było chyba w 1986 roku. Muszę ci powiedzieć, że spotkałem go również gdy miałem 14 lat. We wczesnych latach Krokus. Wtedy chodziłem jeszcze do szkoły i pewnego dnia postanowiłem, że wybiorę się do Solothurn, by poznać jednego z muzyków Krokus. (śmiech) W tamtym okresie on był blondynem. Dla mnie był wtedy wielką gwiazdą.

Potem po latach spotkaliśmy się w 1986 roku. Wcześniej Fernando zadzwonił do mnie i powiedział, że widział mnie z moim zespołem. Miałem wówczas kapelę, która zdobyła jakąś tam lokalną popularność. Widziałem cię i wiem, że jesteś właściwym człowiekiem dla Krokus. Przyjedź do mnie do domu. Chcę żebyś dla mnie zagrał - tak mi powiedział.

Przyjechałem i grałem może 10 minut. Po tym czasie Fernando powiedział: Dobra, ciebie szukałem. Teraz chodź pogadamy trochę o starych czasach. (śmiech) Więcej rozmawialiśmy niż graliśmy. Dwa tygodnie później pojechałem już na trasę z Krokus.

Zanim dołączyłeś do Krokus, miałeś jakieś ich ulubione płyty?

Dla mnie najlepszą bezdyskusyjnie była płyta "Metal Rendez-Vous". Dorastałem słuchając tego albumu. Później słuchałem też "Headhunter". Muszę powiedzieć, że od "Metal Rendez-Vous" do "Headhunter" lubiłem wszystkie albumy. Byłem pod wielkim wrażeniem tego, jak brzmią gitary, jak śpiewa Marc, jak świetne są aranżacje. Imponowało mi, że coś takiego potrafił stworzyć zespół ze Szwajcarii. Chociaż ja nigdy w tamtym czasie nie traktowałem ich jak zespołu ze Szwajcarii. Dla mnie to była wielka międzynarodowa sława.

Jak już wspominaliśmy album "Rock The Block" odniósł wielki sukces w Szwajcarii. Czy ten sukces zmienił w jakimkolwiek stopniu rockową scenę szwajcarską? Czy na przykład jest na niej więcej zespołów, czy generalnie nic się nie zmieniło?

Powiem ci tak, że zarówno teraz, jak i kilkanaście lat temu w Szwajcarii zawsze były zespoły rockowe. Głównie dzięki wpływowi Krokus. Później przyszły inne czasy, nowe trendy, ale ludzie tak naprawdę nigdy nie zapomnieli o rocku. Sądzę, że to właśnie dlatego odnieśliśmy sukces płytą "Rock The Block". Ludzie mieli dość techno i innej gównianej muzyki. Rock nigdy tu nie umarł. Dlatego tak wielu młodych ludzi przychodzi na nasze koncerty.

Jest tu kilka zespołów, na przykład Shakra, nie wiem, czy ich znasz?

Niestety nie. Znam Gotthard.

Oni też popełnili podobny do nas błąd. Pierwsze dwie ich płyty były bardzo ostre, a potem - na trzeciej płycie - zaczęli być coraz delikatniejsi, bardziej komercyjni. Sprzedali wtedy więcej płyt, lecz dziś nic o nich nie słychać. Zatracili swoją oryginalność, swoją tożsamość z pierwszych płyt. Wydaje mi się, że ich wokalista Steve Lee lubi taką delikatniejszą muzykę. Nie lubi się wydzierać.

Macie też jeszcze Crystal Ball.

Tak. Oni otwierali nasze koncerty z trasy po Szwajcarii. Natomiast Shakra to naprawdę świetny zespół. Musisz koniecznie ich posłuchać. To jedyny zespół, który gra mniej więcej w takim stylu jak my.

Marc i Fernando są sercem i duszą Krokus. Znasz ich już wiele lat. Powiedz mi, czego się od nich nauczyłeś oraz co w nich podziwiasz, a czego nie cierpisz?

Nauczyłem się od nich naprawdę bardzo wiele. Oni są po prostu niesamowici. Fernando jest dla mnie niczym starszy brat. Ma takie wspaniałe podejście do życia. Nie chodzi tylko o muzykę. Spotykamy się mniej więcej co dwa, trzy dni, aby pogadać i napić się kawy. Pewnie wiesz, że zanim doszło do powrotu Krokus z Markiem mieliśmy innego wokalistę, Carla Sentence'a.

Wiem. Śpiewał na płycie "Round 13".

Właśnie. To dobry wokalista. Młody, ma moc w głosie, ale jako człowiek był trudny. Przede wszystkim dlatego, że nie wiedział za bardzo, w którą stronę ma pójść. Mniej więcej w tym właśnie czasie Marc zadzwonił do Fernando. Powiedział, że chce spróbować jeszcze raz. Mówił, że to pewnie już ostatnia okazja, żeby to zrobić. Wiesz, on ma teraz 52 lata. Z tego powodu bardzo chciał spróbować jeszcze raz. Na początku pomyślałem sobie: Rany, co z tego wyjdzie? Myślałem, że będzie z tego jakaś wojna. Nie wiem, czy znasz te historie z przeszłości.

Tak, Marc mówił mi o tym w zeszłym roku.

Właśnie. Tak więc wiesz, że ostro ze sobą walczyli. Teraz ich relacje są zupełnie inne. Jest w nich więcej szczerości. Mają ze sobą świetny kontakt. I to udziela się też całemu zespołowi. Oczywiście zawsze trafiają się jakieś kłótnie. Tak jest przecież w każdym zespole. Ale nie ma mowy o czymś takim, co działo się między nimi w latach 80. Wiele się przez te lata nauczyli. Teraz jesteśmy niczym rodzina.

A czy coś się zmieniło jeśli chodzi o pisanie piosenek po tym, jak Marc ponownie dołączył do zespołu?

Nie wydaje mi się. Na pewno więcej dyskutujemy. Doskonale wiemy, w którą stronę Krokus powinien iść. Nie mamy zamiaru z niczym eksperymentować. To jest zbyt niebezpieczne dla Krokus. Naszym celem jest hard rock taki, jak w początkowych latach istnienia zespołu. Każdy z nas może też robić na boku coś swojego. Mamy swobodę. Oczywiście mamy kontrakt, który wiąże nas na pięć lat. I na pewno w ciągu tych pięciu lat pójdziemy w takim kierunku o jakim ci mówiłem.

Jeśli chodzi o proces tworzenia, to Marc jest bardzo dobrym autorem tekstów. Naprawdę pisze bardzo dobre teksty. Reszta zajmuje się tworzeniem muzyki. Tak było na przykład przy tworzeniu "Rock The Block".

Powiedziałeś, że każdy z was może tworzyć coś poza zespołem. Wiem, że nad czymś takim właśnie pracujesz. Możesz coś na ten temat powiedzieć?

Pracuję w tej chwili z takim młodym człowiekiem, który był tu w Szwajcarii wielką sławą. Występował w "Big Brotherze". To zdolny młody facet. Pochodzi z Włoch. Po opuszczeniu "Big Brothera" podpisał kontrakt z Universalem. Nagrał dla nich jedną płytę z producentem Erosa Ramazottiego. To zupełnie inna muzyka, ale też ja nie piszę wyłącznie rockowych piosenek. Teraz pomagam mu w pisaniu nowych utworów.

Tony, wiem że macie plany koncertowe, jedziecie do Ameryki. Powiedz mi, czy zaczęliście już myśleć nad następcą "Rock The Block"?

Tak, już zaczęliśmy pisać na niego piosenki. Płyta na pewno ukaże się w 2005 roku. Musimy wydać płytę studyjną, bo nakłada na nas taki obowiązek umowa. W czerwcu lub lipcu tego roku zespół zbierze się i każdy z nas zaprezentuje swoje pomysły. Potem posłuchamy tego wszystkiego i pewnie napiszemy około 20 nowych piosenek. Zaprezentujemy je kilkunastu osobom i na podstawie ich opinii wybierzemy te, które znajdą się na płycie. Tak samo zrobiliśmy w przypadku "Rock The Block". Mieliśmy więcej niż 20 kawałków, a potem dzięki tym opiniom zdecydowaliśmy, które znajdą się na płycie. To było bardzo interesujące doświadczenie. Puszczaliśmy nasze piosenki nie tylko fanom rocka.

Już piszemy nowe utwory, a plan jest taki, że jesienią, sądzę, że w październiku, wejdziemy do studia nagraniowego.

Zapomniałem zapytać o to Marka, ale może ty będziesz wiedział, jak to się zdało, że nazwę kwiatka wybrano na nazwę zespołu?

Jest też mowa o tym w filmie dokumentalnym. Bardzo dawno temu, jakoś w 1975 lub 1976 roku, był taki facet, który nazywał się Jörg Naegeli. Grał bodajże na basie na drugiej płycie, jeszcze przed dołączeniem Marka i wydaniem "Metal Rendez-Vous". On jest nawet wymieniony we wkładce do tej płyty. Zajmował się wtedy jakimiś technicznymi sprawami. To on właśnie zaproponował nazwę Krokus. Obok niego siedział wtedy Chris Von Rohr i podobno krzyknął: Krokus! To jest dobra nazwa! Potem wiele osób myślało, że to właśnie Chris wymyślił nazwę. (śmiech) Dziś prawa do nazwy Krokus ma wyłącznie Fernando. Wszystko, co wiąże się z zespołem należy do niego.

Dziękuję ci bardzo za miłą rozmowę i nie tracę nadziei, że zobaczę kiedyś Krokus na koncercie w Polsce.

Ja również dziękuję i mam nadzieję, iż uda nam się zagrać w Polsce w 2004 roku. Słyszałem, że macie wspaniałą publiczność i fanów, którzy kochają rocka. Z wielką chęcią bym dla nich zagrał, choć wiesz, że to nie zależy tylko ode mnie, ani od zespołu.

Dziękuję raz jeszcze.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: trasa | trasy | koncerty | doświadczenie | utwory | wokalista | metal | piosenki | film | śmiech | rock
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy