"Nasza muzyka jest naiwna"
O islandzkiej formacji Sigur Ros świat dowiedział się dzięki albumowi "Agaetis Byrjun" (1999). Płytę przyjęto bardzo dobrze także poza Islandią, co otworzyło przed zespołem drogę do międzynarodowej kariery. W 2000 roku album zdobył prestiżową angielską nagrodę Mercury Music Prize, dla najlepszego albumu roku. W tej sytuacji kolejne nagrania były pieczołowicie przygotowywane podczas licznych koncertów Sigur Ros. Płyta zatytułowana " [ ]" nagrywana była w Alafoss, pod Reykjavikiem, w studiu zbudowanym w miejscu dawnego basenu. Nagrania trwały od stycznia do marca 2002 roku, a zmiksowano je w słynnym studiu Real World, należącym do Petera Gabriela. Członkowie Sigur Ros - Jonsi, Kjartan i Orri - tłumaczą, dlaczego na wydawnictwie nie znajdziemy żadnych tytułów, a przy okazji opowiadają o sukcesie i koncertach z Radiohead.
Dlaczego na najnowszym albumie nie ma żadnych tytułów?
Skoro nie ma tekstów, to nie ma też tytułów. Nie myśleliśmy nad tytułami, żadne nie przyszły nam do głowy, zresztą nie wydawało nam się, że powinny się pojawić. Nie chcieliśmy nadawać nagraniom tytułów tylko dlatego, że tak jest ogólnie przyjęte. Poza tym to chyba nawet lepiej, jeżeli na albumie nie ma żadnych tytułów, jest tylko sama muzyka. A książeczka do płyty może być swego rodzaju zeszytem. Jest pusta, a ludzie pod wpływem muzyki mogą się odprężyć i wpisać do niej swoje własne teksty, wkleić zdjęcia, czy co im się tam podoba. Ciekawi byliśmy, jak to będzie wyglądać, chociaż słuchaczom pewnie utrudnia to sprawę.
Jakie zmiany zaszły w waszej muzyce od czasu poprzedniego album zatytułowanego "Agaetis Byrjun"?
Wydaje nam się, że nastąpił pewien rozwój. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie planowaliśmy go, ani nie próbowaliśmy go osiągnąć, to się po prostu stało. Nie myślimy o tym, nie analizujemy tego, ani nie dyskutujemy na ten temat pomiędzy sobą. Dlatego też jest nam bardzo ciężko wytłumaczyć co robimy i dlaczego to robimy, albo dlaczego ewoluowaliśmy właśnie w tym a nie innym kierunku. Niemniej jednak ten album jest zdecydowanie inny od poprzedniego. Wydaje nam się, że brzmieniowo jest bardziej zbliżony do nagrań na żywo, jest bardziej nieokrzesany.
Jak przebiega u was proces komponowania?
Bardzo prosto. Spotykamy się na próbach i gramy. Nic poza tym. Po prostu zaczynamy grać i wszystko staje się jasne, nie musimy o tym rozmawiać. Mamy podobny gust, jeżeli chodzi o to, które nagrania są dobre, a które zupełnie się do niczego nie nadają.
Czy sukces, jakie odniósł album "Agaetis Byrjun", mocno was zaskoczył?
Wiedzieliśmy, że nagraliśmy świetną płytę, ale nie spodziewaliśmy się, że zostanie ona wydana gdziekolwiek poza Islandią. Nasze myśli nie sięgały aż tak daleko.
A jak zareagowaliście na fakt, że odzew międzynarodowej widowni był tak pozytywny?
Sprawiało nam ogromną radość, że nasz album podoba się w przeróżnych miejscach świata. To miłe móc wyobrazić sobie reakcję ludzi na całym świecie.
Słyszałem, że wytwórnie w USA ostro konkurowały między sobą o to, która wyda wasz album za Oceanem...
Rozmawialiśmy z dwoma lub trzema, nie, chyba jednak z dwoma wytwórniami. Piosenki najwidoczniej im się spodobały. Wzięliśmy udział w tych głupich przepychankach, kiedy wszyscy dostają świra na punkcie jakiegoś zespołu i mówią: "
Musi być nasz". Są gotowi wydać kupę kasy, żeby tylko podpisać kontrakt - tu zupełne szaleństwo. Ale spodobało nam się to, jak wybrać sobie największy kawałek ciasta dlatego, że jest świeży i wszystkim smakuje.
Jak koncertowało wam się z Radiohead?
Było super. Nie było zbyt wielkiej presji, bo graliśmy tylko jako support. Poza tym występowaliśmy tylko dwa razy w tygodniu, a przy tym nie mieliśmy nic do stracenia. Było więc łatwo i przyjemnie. Inna sprawa, że sporo się nauczyliśmy, chociaż było to dziwne uczucie. Kiedy podniosłeś głowę, widziałeś tylko morze głów.
Myślicie, że ludzie podchodzą do waszej muzyki z jakimś wcześniejszym nastawieniem do niej?
Ludzie zawsze są do czegoś przywiązani. Ich odczucia nie pochodzą tylko wprost od artysty. Nie mówimy zbyt dobrze po angielsku i nie zawsze potrafimy wyrazić po angielsku dokładnie to, o co nam chodzi. Może stąd biorą się jakieś uprzedzenia. Tak to już w życiu bywa. Inna sprawa, że ludzie postrzegają nas poprzez pryzmat naszej muzyki i w związku z tym myślą o nas jako o wielkich kompozytorach, artystach. Tymczasem na co dzień jesteśmy niezbyt poważnymi ludźmi.
Kiedy jednak tworzymy muzykę, to po prostu ją robimy. Nie ma w tym drugiego dna. Nasza muzyka jest prosta, wręcz naiwna. Mimo tego jednak odkrywamy w niej ciągle nowe obszary.
Wideoklip do utworu "Svefn-G-Englar" był jednym z najlepszych teledysków 2001 r. Jak doszło do jego powstania?
Jest to jak gdyby teatr telewizji dla dzieci. Nie chcieliśmy zrobić typowego rock’n’rollowego wideo, w którym widać nas, jak gramy podczas próby itd. Chcieliśmy zobaczyć, jak inni ludzie odbierają naszą muzykę i ją opisują. Ich widok jest przepiękny, twarze pełne ekspresji. Ciężko nazwać to grą, widać, że płynie to prosto z ich serca.
Jak powstają wasze animacje?
Tworzymy je w naszym studiu, w piwnicy. Mam tam komputer i kamerę telewizyjną. Nagrywamy mnóstwo ujęć, przegrywamy je do komputera i zaczynamy grać. To świetna zabawa. Uwielbiamy animacje. Bardzo lubimy kino i bardzo lubimy muzykę, dlatego też tworzenie obrazu, a potem komponowanie do niego muzyki, jest dla nas świetnym uczuciem. Jeżeli jednak nie masz ochoty patrzeć na animację, wówczas zamykasz oczy i zajmujesz się wyłącznie muzyką.
Byliście na tournee w Japonii. Podoba wam się ten kraj?
Bardzo mi się tam podoba, to chyba moje ulubione miejsce na ziemi, bardzo rześko się tam czuję. To bardzo mili ludzie, zupełnie inna kultura i dobra kuchnia. Poza tym wiele możemy się od Japończyków nauczyć, chociażby pokory, skromności, albo uprzejmości.
Ostatnie dwa lata były dla Sigur Ros bardzo dobre. Co dalej?
Zobaczymy po prostu co nam się przydarzy. Jeżeli robisz coś w zgodzie z własnym sercem, to przytrafią ci się tylko dobre rzeczy.
Dziękuję za rozmowę.