"Najważniejsza jest piosenka"
Krzysztofa Krawczyka nikomu w Polsce przedstawiać nie trzeba, o czym świadczą chociażby wyniki sondaży OBOP-u. Prawie jedna trzecia ankietowanych na pytanie o najpopularniejszego polskiego piosenkarza, od trzech lat wymienia właśnie nazwisko byłego wokalisty Trubadurów. Wydany w 2002 roku album "...bo marzę i śnię" był dla Krawczyka pomostem łączącym go ze współczesnymi trendami muzycznymi. Płytę wyprodukował Andrzej Smolik, a wśród autorów piosenek byli m.in. Maciek Maleńczuk (Pudelsi), Adam Nowak (Raz, Dwa, Trzy) oraz Przemek Myszor (Myslovitz). W listopadzie 2003 roku ukazała się pierwsza w karierze Krawczyka płyta koncertowa, zarejestrowana w krakowskim studiu telewizyjnym w Łęgu. Znalazły się na niej zarówno starsze utwory, popularne w latach 70., jak i ostatnie, nagrane z Goranem Bregovicem i Smolikiem.
Z okazji premiery płyty "Live", Krzysztof Krawczyk opowiedział w rozmowie z Pawłem Amarowiczem o różnych okresach swej długiej kariery, potencjalnych następcach, ponownym ślubie z żoną Ewą, możliwości zostania ojcem chrzestnym dziecka Michała Wiśniewskiego.
To pierwsza w pana bogatej karierze płyta koncertowa. Dlaczego ukazuje się dopiero teraz?
To dobre pytanie, ale nikt nie wie naprawdę, dlaczego dopiero teraz. Nagraliśmy kiedyś coś takiego quasi-live, ale potem coś do tego dorabialiśmy, reakcje publiczności itp. Można powiedzieć, że była to taka płyta półkoncertowa. Od tamtej pory nigdy o tym nie pomyśleliśmy. Zresztą chyba nigdy by takiej płyty nie było, gdyby nie dobra ścieżka dźwiękowa do audycji telewizyjnej nagranej dla Dwójki. Po prostu szkoda to było tak zostawić.
Album pokazuje różne etapy pana kariery - jest i "Parostatek" z połowy lat 70., ale i utwory z płyty "Bo marzę i śnię", nagranej z Andrzejem Smolikiem. Jaki jest ich wspólny mianownik, że zdecydował się pan umieścić je obok siebie?
Czy tego chciałem czy nie, mostem łączącym te wszystkie style - lata 70., później płytę z Bregovicem, album "Bo marzę i śnię", nagrany ostatnio ze Smolikiem - jest po prostu moje śpiewanie. Ja to zaśpiewałem na koncercie i specjalnie nie musiałem dointerpretowywać czy nadinterpretowywać tych utworów. Po prostu śpiewałem sobą dla ponad 600 osób, które dobrze się bawiły, było znakomite oświetlenie i czułem taki ogień w środku, że to jest właściwy koncert na właściwym miejscu.
Ale przy okazji promocji albumu "Bo marzę i śnię" twierdził pan, iż ma dość tego wczesnego okresu w swojej karierze, ale jednocześnie dodawał, iż nie wstydzi się go...
Wie pan, ile tych okresów tak naprawdę było? Można tak odpowiedzieć - na początku Trubadurzy i ten śpiewający gitarzysta, później był okres przebojów lat 70., które muszę śpiewać do dzisiaj. Zresztą cieszy mnie, że jest to tak przyjmowane jak jest, czyli - powiem nieskromnie - życzliwie. Później była emigracja do Ameryki, Elvis Presley, "Disco Relaks", gdzie śpiewałem piosenki dance'owe, co nie miało nic wspólnego z tym, co proponowali na antenie. Później nagraliśmy parę utworów i wygrałem Jedynkę, gdzie mnie w ogóle nie było. I później się zjawia Bregovic, który mnie wybiera i robi się z tego szum medialny, następnie Smolik i to właściwie tyle...
Nie ma takich utworów, których bym się wstydził. Na tej zasadzie, że ojej, ojej, okropność, bo ja zawsze starałem się włożyć w piosenkę to, co w danym momencie mogłem zrobić. Ale tak naprawdę dzisiaj w dalszym ciągu najważniejszą sprawą jest jednak piosenka. Piosenka, która spełnia swoje zadania, czy to będzie piosenka "Mój przyjacielu" czy "Bo jesteś ty". Spełniły one swoje zadania, ludzie chcą tego słuchać. Ciągle coś takiego miałem, jak to się mówi, w "kluczu genetycznym, muzycznym", by śpiewać piosenki. I to jest pocieszające, że wciąż liczy się piosenka.
Album nagrywany był w Krakowie, w studiu telewizyjnym, i jest rejestracją występu dla TVP. Nie wolał pan nagrać prawdziwego koncertu, na dużej scenie, z wielką publicznością? Co o tym zadecydowało?
Te ścieżki dźwiękowe z koncertu w telewizji brzmiały naprawdę dobrze jak na nagrania live. Nie wiem, czy nagralibyśmy to lepiej, na pewno nie gorzej. Ale nie było sensu robić jeszcze jednego koncertu, ponosić z tego powodu koszty, by mieć w repertuarze płytę live. Teraz jest na nią dobry czas, bo poprzednia jeszcze dobrze się sprzedaje, ludzie chcą jej słuchać, a album koncertowy jest takim uzupełnieniem - może pod choinkę, może takim podsumowaniem. Może nie konkretnym, ale łączącym się z 40-leciem działalności na estradzie, jakie będę w przyszłym roku obchodził.
W ostatnim rankingu najpopularniejszych polskich piosenkarek i piosenkarzy, przeprowadzonym przez OBOP, ponownie zdecydowanie wygrał pan, otrzymując blisko 30 procent głosów. Myśli pan, że w tym roku powtórzy ten sukces?
To byłby już trzeci raz, gdy udawało się to osiągnąć, i wystarczy.... (śmiech). Jest jeszcze parę osób, które śpiewają w tym kraju, a ja nie choruję na coś takiego, jak potrzeba nieustannego dopływu pochwał czy nagród. Mnie np. bardzo cieszy fakt, że mam nagrany duet z Rodem Stewartem, co jest dla mnie wyróżnieniem i fajnym momentem na spróbowanie swoich sił w gatunku typu swing, typowy swing lat 30. czy 40. I to są dla mnie nagrody, gdy można coś dobrego nagrać...
Oczywiście nie będę kokietował skromnością, wszystko jest ważne, również to, by być na liście przebojów, być słyszalnym, widzialnym, no bo na tym polega ten show-biznes. Jesteśmy trochę takimi cyrkowymi kuglarzami, śpiewakami, którzy mają umilać ludziom życie. Dla mnie jest to artystyczne rzemiosło typu usługa, takie jest moje zdanie, ponieważ nie jestem na przykład Edith Piaf...
Ma pan w planach na przyszłość nagranie jakiś duetów?
Aż tak daleko nie planuję, bo tutaj ludzie są dosyć głodni, jeśli chodzi o moją skromną osobę. Wiadomo na przykład, że będziemy nagrywać następną płytę ze Smolikiem, są na nią przygotowane ładne piosenki... Cieszy mnie powrót do piosenki melodyjnej, że można je dalej śpiewać i cieszy mnie, że mogę dalej to robić. Publiczność mi się starzeje, ale ponownie jest dopływ takiej świeżej krwi, że znowu zaczynam śpiewać Chciałem być... a sala śpiewa ...marynarzem. Na widowni siedzą dwa, trzy pokolenia. Nie są to koncerty w salach sportowych, bo na to mnie nie stać i może już nigdy nie będzie, ale w salach od 300 do 600 miejsc. Daje mi to dużo satysfakcji i dlatego warto było współpracować z młodymi twórcami.
Widzi pan na polskiej scenie muzycznej jakiś swoich następców?
Jest wiele wspaniałych głosów. W związku z tym 40-leciem, wspólnie z przyjaciółmi uruchomiliśmy studium piosenkarsko-aktorskie w Łodzi. Mamy prawie 150 studentów. I mam tam 4-5 studentów i 2 studentki, którzy właściwie jutro mogą nagrywać zawodowe, profesjonalne płyty i występować na estradzie. Wystarczy drobny szlif i już mogą to zrobić. Nie ma w tej chwili konkretnie przykładu, że właśnie ten i nikt inny. Jest naprawdę duże zainteresowanie tą dziedziną pracy, to się łączy trochę z takim strojeniem pawich piórek i tym, że człowiek jest widoczny, łatwo zdobywa się ludzkie serca...
Niewiasty zawsze mają atencję wobec tych amantów, którzy występują na scenie, nawet takich podstarzałych, takich jak ja, chociaż jestem monogamistą (śmiech).
Od 23 lat jestem z jedną tylko kobietą. Ale mam dowody życzliwości i to chyba dlatego, że staram się być sobą, być człowiekiem prawdziwym i to chyba jest główny powód, że mogłem przetrwać... I moje piosenki też.
W czerwcu pojawiła się informacja, iż ponownie oświadczył się pan swojej żonie, mówiło się wówczas nawet o rychłym ślubie. Coś się od tej pory zdarzyło?
Tak, mieliśmy zaręczyny w Paryżu i zrobimy ten ślub też tak na zasadzie medialnego cyrku. Ponieważ zrobiono z mojego życia cyrk medialny pt. "rozwód", w związku z tym postanowiłem zrobić cyrk medialny pt. "ślub", "zaręczyny" itd. W czym pomogły mi gazety, które lubią takie tematy. To, że nie ma jeszcze tego ślubu, jest tylko i wyłącznie spowodowane brakiem czasu. Mam na to pewne pomysły, aby to była fajna zabawa i żeby to było gdzieś tam odnotowane, zauważone. Tak naprawdę ciągle jesteśmy mężem i żoną, bo jesteśmy po ślubie kościelnym i nie było unieważnienia tego związku. I zrobimy to tylko dla świętego spokoju... (śmiech)
Kilka miesięcy temu mówiło się, iż zostanie pan ojcem chrzestnym drugiego dziecka Michała Wiśniewskiego. Jak się ta sprawa skończyła?
Michał oczywiście ciągle to podtrzymuje, bym trzymał do chrztu jego dziecko i ja nie mam nic przeciwko temu. Zawodowo szanuję Michała, choć możemy dyskutować, czy ta piosenka jest dobra czy niedobra, czy kolor włosów powinien być zielony czy czerwony, czy powinien robić karierę w Niemczech czy tylko w Polsce... Ja Michała szanuję i chętnie jego dziecko do chrztu potrzymam. Tym bardziej, że jesteśmy dobrymi kolegami, lubimy się prywatnie. To jest człowiek, którego wygląd zewnętrzny nie wskazywał na to, że jego myślenickie turnie są tak dobrze utrzymane...
Dziękuję za rozmowę.