"Na fali wznoszącej"
Szwedzki Amon Amarth to z pewnością firma wyjątkowo solidna. I choć niektórzy z uporem dowodzą, że popularność formacji Johana Hegga jest niczym przesadnie napompowany balon, nie brakuje też pod ich adresem słów najwyższego uznania. Za konsekwencję, wierność własnemu stylowi, za to, że nie udają. - Muzyka powinna opisywać uczucia, a nie np. obracać się wokół techniki czy czegokolwiek innego. Nas nie interesuje metal sportowy - podkreśla w rozmowie z Bartoszem Donarskim zasiadający w Amon Amarth za zestawem perkusyjnym Fredrik Andersson. Potwierdzenie tego można znaleźć na ich szóstej płycie "With Oden On Our Side", która pod koniec września 2006 roku ujrzała światło dzienne w barwach Metal Blade Records. Jest jednak pewna różnica. Tak dobrą płytę, jak ta, szwedzcy apologeci kultu Odyna nagrali chyba po raz pierwszy w swej niemal 15-letniej historii.
Całkowicie poważnie i bez wazeliny. Co takiego tym razem zrobiliście, że udało się wam nagrać najlepszy album w dotychczasowej karierze Amon Amarth?
Wiele czas spędziliśmy na pisaniu muzyki. Wszyscy rzuciliśmy naszą normalną, dzienną pracę i praktycznie cały styczeń poświęciliśmy na tworzenie nowych utworów w sali prób. Zajmowaliśmy się tym codziennie od 9 rano do 4 popołudniu. W tym samym trybie działaliśmy dwa miesiące przed wejściem do studia, co nastąpiło w kwietniu.
Kolejne dwa, pełne miesiące szlifowaliśmy materiał na próbach, aby upewnić się, że wyjdą z tego naprawdę dobre kompozycje. Wiem, że to frazes, który powtarzają wszystkie zespoły, ale my naprawdę uważamy, że ten ostatni album jest naszym najlepszym.
Ja to wiem. To co teraz? Pora spocząć na laurach, delektować się luksusową sytuacją, pomyśleć o emeryturze...
(Śmiech) Jeszcze nie skończyliśmy. Trudny okres mamy już dawno za sobą. Najgorzej było chyba przed nagraniem "Versus The World". Czuliśmy się wówczas zmęczeni całym tym biznesem. Rzygać nam się od tego wszystkiego chciało. Teraz znów jesteśmy na fali wznoszącej.
Czy pod względem brzmieniowy, mieliście jakiś inny pomysł na tę produkcję? Jest nieco inaczej, lepiej.
Zmieniliśmy studio, i w związku z tym zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie trochę inaczej niż wcześniej. Powodem, dla którego wybraliśmy to właśnie studio były produkcje Katatonii i Opeth. Jesteśmy w kontakcie z chłopakami z Katatonii i to między innymi dzięki nim tam właśnie nagrywaliśmy.
Poza tym duży wpływ na kształt tej płyty miał Jens (Bogren), człowiek, który produkował album. Już na samym początku, gdy z nim rozmawialiśmy, miał własną wizję tego, jak ten materiał powinien zabrzmieć. To było dla nas niezwykle korzystne rozwiązanie, bo on doskonale wiedział, co chce z tym zrobić. Zawsze udawało nam się uzyskiwać dobre produkcje na poprzednich płytach i myślę, że tym razem również dostaliśmy to, czego szukaliśmy.
No to w takim razie, dlaczego wciąż zmieniacie miejsca nagrań?
No tak, to już nasze czwarte studio, z którego usług korzystamy (śmiech). Znów stwierdziliśmy, że pora na zmianę. Szukaliśmy jakiegoś studia niedaleko Sztokholmu, tak abyśmy mogli na weekendy wracać do domów, odpocząć trochę od nagrań i samych siebie. To miejsce było najlepszym rozwiązaniem, szczególnie, że musieliśmy zarejestrować tę płytę najpóźniej w maju i czerwcu.
Utwory na tej płycie są niezmiernie wciągające, bardzo chwytliwe, choć nadal agresywne.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy zrobić lepszy album od "Fate Of Norns". Zarówno ludzie z naszej wytwórni, jak i my sami, nie byliśmy całkowicie zadowoleni z tamtego albumu. Nawet jeśli utwory nam się podobały, to nasza wizja tamtego materiału, przed wejściem do studia, była o wiele większa niż to, co nagraliśmy.
Po wszystkim stwierdziliśmy, że to jednak do końca nie jest to, co sobie zaplanowaliśmy. Nie było tam tej wizji. Gdy album się ukazał, byliśmy trochę zawiedzeni. Dlatego tym razem naszym celem było pójście o kolejny krok dalej, zdecydowane przebicie poprzedniego longplaya. Wiedzieliśmy, że musimy przygotować naprawdę mocny album.
Myślę, że większa chwytliwość tych utworów ma coś wspólnego z tym, że tym razem zdecydowaliśmy się na zaangażowanie producenta. Do tej pory zawsze pracowaliśmy na własną rękę. On może nie zmienił naszej muzyki w żaden znaczący sposób, jednak dzięki niemu te kompozycje nabrały nieco nowego kształtu. Trudno się nimi znudzić.
Równowaga pomiędzy melodią a ekstremalnością to, zdaje się jeden z waszych znaków firmowych. Zgodzisz się?
To jedna z podstawowych cech naszej muzyki. To, co robimy to w jakimś sensie próba przedstawienia pewnych emocji i nastrojów, które zawarte są zarówno w tekstach, jak i muzyce. Kiedy czytasz te słowa i słuchasz muzyki powinieneś niemal poczuć to, co się tam dzieje. Tu chodzi o budowanie tej specyficznej atmosfery, ale również o zachowanie odpowiedniej agresji. To jeden z najważniejszych elementów Amon Amarth, który od zawsze staramy się podkreślać.
Uważam też, że wbrew niektórym opiniom, to co robicie nie jest wcale łatwe do sklasyfikowania. Niewiele zespołów gra tak, jak Amon Amarth.
Chcemy być zespołem o własnym charakterze. Nie zależy nam na brzmieniu pod kogoś. Prawda jest też taka, że już na samym początku ustaliliśmy między sobą, że nie zależy nam na byciu najszybszą, najbardziej techniczną, czy nawet najbardziej melodyjną grupą na świecie.
My nawet nie staramy się wybierać z tych rzeczy po trochu, tak aby powstała całość. To, co robimy to kreowanie emocji w utworach. Nawet pojedyncza nuta, czy bardzo prosta melodia musi mieć klimat. Uważamy, że to lepsze niż gdybyśmy tworzyli to w inny sposób. Muzyka powinna opisywać uczucia, a nie np. obracać się wokół techniki czy czegokolwiek innego. Nas nie interesuje metal sportowy (śmiech).
Nie sądzisz, że w dzisiejszym metalu brakuje trochę szczerych emocji?
Nie byłbym w takiej ocenie aż tak stanowczy. Niektórzy ludzie stawiają głównie na agresję, słuchają bardzo szybkiej, ekstremalnej muzyki czy brutalnego hardcore'a. I w ten właśnie sposób uwalniają własną agresję, która też przecież jest emocją. W naszej muzyce te emocje są jednak trochę inne.
Na "With Oden On Our Side" znalazło się mnóstwo świetnych riffów. Podejrzewam, że kosztowało was to sporo wysiłku.
Nad każdym riffem pracowaliśmy dopóki, dopóty stwierdziliśmy, że jesteśmy z nieco całkowicie zadowoleni. Myślę, że rezultaty tych wszystkich działań doskonale słychać. Nie było łatwo, odwaliliśmy kawał roboty, ale było warto.
Warte wspomnienia są także solówki. Są bardziej złożone.
Przed wszystkim jest ich znacznie więcej niż poprzednio. Ich niewystarczająca ilość była m.in. jedną z wad albumu "Fate Of Norns". Wydaje mi się, że przy tych nagraniach i w odniesieniu do solówek chcieliśmy w większym stopniu powrócić do tego, jak graliśmy na samym początku. Solówki są znacznie bardziej melodyjne.
Tak Johan [Hegg, wokal], jak i Olavi [Lundström, bas, również w Eternal Oath], pracowali w pocie czoła, żeby te solówki naprawdę dobrze tym razem zabrzmiały.
Rewelacyjną robotę wykonał też Johan w warstwie wokali. Jest i krzyk, i ryk, ale co najważniejsze, doskonale to wszystko słychać, a co za tym idzie można też wspólnie pośpiewać.
To właśnie charakteryzuje sposób śpiewania Johana - z łatwością można zrozumieć wokal. Zawsze śpiewał mniej więcej w takim stylu, ale sądzę, że tym razem słychać to jeszcze lepiej.
Jak podejrzewam w tym punkcie słowa uznania należą się również producentowi, który wiedział, jak jego głos wyeksponować. Byliśmy w stanie wydobyć wokale na odpowiednią płaszczyznę. Teraz słychać je tak, jak to powinno być.
Nad wokalami też ciężko pracowaliśmy. Johan śpiewał i krzyczał z takim zaangażowaniem i zapałem, że dwa razy niemal stracił głos.
Kto w największym stopniu odpowiada za muzykę na tym materiale?
Skoro przez cały proces przygotowywania muzyki, praktycznie bez przerwy przebywamy razem w sali prób, to niemal wszystko powstaje wspólnymi siłami. Niemniej, jeśli chodzi o riffy, najwięcej z nich wychodzi spod palców Johana i Olavi'ego. Oni mają w tej materii najwięcej pomysłów. Ale jeśli chodzi o całość kompozycji, to zawsze działamy razem. Nawet w odniesieniu do wokali czy tekstów. W ten sposób na każdym etapie powstawania utworu wiemy dokładnie na czym stoimy i gdzie dalej pójść.
Wracając do studia. Tym razem odwiedziliście "Fascination Street". To dość osobliwe miejsce.
Studio faktycznie położone jest na obrzeżach Sztokholmu. To trochę taka wiocha. W takiej lokalizacji można odnaleźć zarówno dobre, jak i złe strony. Złe może być np. to, że jesteśmy wyizolowani, wciąż w tej samej, wąskiej grupie przebywamy tylko w budynku studia.
Ale gdy pracuje się dzień w dzień po 10-12 godzin i tak nie ma zbyt wiele wolnego czasu. Pod koniec dnia jemy kolację, wypijamy trochę wina lub jakieś piwko i idziemy spać. Praktycznie na tym kończyła się każda noc.
Czy "With Oden On Our Side" dotyka jakiejś konkretnej historii, mitu?
Od jakiegoś już czasu myślimy nad stworzeniem koncept-albumu, ale tym razem znów nic z tego nie wyszło. Wydaje mi się też, że nigdy tak naprawdę nie podeszliśmy do tego pomysłu z pełnym zaangażowaniem. Może bierze się to z tego, że za każdym razem, gdy mamy jakiś utwór, słuchamy go i zastanawiamy się o czym on jest, o czym opowiada, co się w nim dzieje. Nasze teksty właśnie tak się tworzą i trudno później z tego poskładać spójną całość.
Musielibyśmy chyba najpierw napisać wszystkie kompozycje, a dopiero potem ich słuchać. Tylko w taki sposób powstałaby jakaś historia, koncept. Jest to też trudne jeśli weźmie się pod uwagę, czego dotyczą nasze teksty. Opowieści o wikingach, tego typu tematów jest mnóstwo, a my musielibyśmy z tego wszystkiego wybrać np. tylko jeden. Inna sprawa, że w większości przypadków Johan sam wymyśla własne historie, tworzy je z wyobraźni. Ale nie mówię nie. Może w przyszłości pokusimy się o album konceptualny.
Przy okazji, czy Johan bada te wszystkie staroskandynawskie tematy również poza pracą w zespole?
Johan interesuje się tą tematyką od dziecka. Przeczytał chyba wszystkie możliwe książki, które mają coś wspólnego z wikingami. Oczywiście każdy z nas też jest obeznany z tymi tematami, interesuje się nimi, bo w końcu Amon Amarth wypełnia prawie całe nasze życie.
To również dziedzictwo Szwecji, dlatego trudno żebyśmy się tym nie zajmowali. Jednak największym znawcą z nas wszystkich jest Johan. On siedzi w tych historiach chyba od ósmego roku życia.
W 2007 roku obchodzić będziecie 15-lecie istnienia Amon Amarth. Planujecie już coś na jubileusz?
Właściwie to o tym nie myśleliśmy. Zabawne, że to ty nam o tym przypominasz (śmiech). Coś będziemy musieli w związku z tą okazją wymyślić. Jest duża szansa, że coś zorganizujemy.
Dziękuję za rozmowę.