Reklama

"Myśleć samodzielnie"

Kim jest Blackie Lawless? Od blisko dwudziestu lat najczarniejszym koszmarem amerykańskich matek i - jak chciałaby żona niedoszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych - niebezpiecznym zboczeńcem, namawiającym niewinne dziatki do szerzenia zła? A może nietuzinkowym artystą rockandrollowym, który wbrew własnej woli i ambicji stał się obrońcą wolności słowa, Larrym Flyntem muzyki rozrywkowej? Czym żywi się Blackie Lawless? Surowym, ociekającym krwią mięsem czy hipokryzją i drobnomieszczańskimi uprzedzeniami? Z legendarną postacią amerykańskiej sceny rockowej, liderem grupy W.A.S.P., rozmawiał Jarosław Szubrycht. Okazją ku temu była premiera nowego albumu zespołu, zatytułowanego „Unholy Terror”.

Okładka płyty W.A.S.P., stylizowana na obwolutę Biblii, wygląda dość bluźnierczo. Skąd to nagłe zainteresowanie tematyką religijną?

Nie uważam okładki “Unholy Terror” za bluźnierczą. Żeby ją zrozumieć, żeby pojąć przesłanie tekstów, które napisałem na tej płycie, musiałbyś poznać moje dzieciństwo. Wychowałem się w bardzo religijnej rodzinie i prawie do 18. roku życia byłem głęboko wierzącym człowiekiem, blisko związanym z Kościołem. Pewnego dnia jednak zacząłem zadawać pytania, na które nikt nie potrafił udzielić mi odpowiedzi. Poczułem się zniechęcony i zagubiony. Wtedy odszedłem od Kościoła i zainteresowałem się okultyzmem, który studiowałem przez niemal trzy lata. Z jednej skrajności popadłem w drugą. Na szczęście zdałem sobie w końcu sprawę z tego, że wymieniłem jedną zorganizowaną religię na inną zorganizowaną religię i w ten sposób daleko nie zajdę. Wiele czasu upłynęło, zanim sobie to wszystko uporządkowałem. A skąd wzięło się moje zagubienie? Możesz mi wierzyć lub nie, ale znam Biblię bardzo dobrze. Nie pamiętam jednak, by było tam napisane, że trzeba prowadzić wojnę z ludźmi, którzy wierzą w coś innego. Nie znalazłem w Biblii nakazu podkładania bomb w klinikach aborcyjnych. Nie przeczytałem tam nic o facecie z Rzymu, który miałby decydować o tym, że nie mogę w piątek jeść mięsa. Zdałem sobie sprawę, że zorganizowana religia to ogłupiająca indoktrynacja i że powinienem podzielić się z ludźmi moimi obserwacjami. Nie zrozum mnie źle, nie zamierzam atakować pojedynczych chrześcijan, nie chcę obrażać niczyich uczuć. Sam wciąż mam w sobie bardzo wiele wiary, ale pomiędzy wiarą jednego człowieka a zorganizowaną religią zieje ogromna przepaść. Poza tym przesłanie “Unholy Terror” nie dotyczy wyłącznie religii. Równie dobrze można je odnieść do polityki, ponieważ władze działają dokładnie w ten sam sposób, co Kościół. Przecież nawet to, co oglądasz co wieczór w wiadomościach telewizyjnych, jest tylko tym, co twój rząd pozwala ci oglądać. Główna myśl “Unholy Terror” to zachęta do poszukiwania własnych odpowiedzi, własnych prawd. Myśl samodzielnie, nie pozwól by przytrafiło ci się to samo co mi, a na pewno będziesz szczęśliwszy!

Reklama

Powiedz mi, jak w tym kontekście odczytać mam taki utwór jak “LocoMotive Man”, zainspirowany tragicznymi wydarzeniami w Columbine, czynami nastolatków, którzy bez powodu mordują swoich rówieśników?

Nie chodzi tu tylko o Columbine, ani wyłącznie o Amerykę. Podobne rzeczy dzieją się w Wielkiej Brytanii, Azji, Republice Południowej Afryki... O Ameryce słyszymy najwięcej w mediach, ale podobne rzeczy mogą zdarzyć się wszędzie. Źródłem tego zjawiska jest nowy psychologiczny fenomen, polegający na tym, że ludzie myślą, że mogą mieć wszystko. Doskonałe małżeństwo, doskonałą rodzinę, doskonałą pracę - tymczasem rzeczywistość okazuje się dość okrutna, bo poświęcają zbyt wiele czasu i energii na wszystko, tylko nie na to, co powinni, czyli na swoje własne dzieci. Dzieciak, który przynosi broń do szkoły, woła w ten sposób o pomoc. Krzyczy: Błagam, błagam, błagam, niech ktoś wreszcie zwróci na mnie uwagę! Jeżeli nie zwrócicie na mnie uwagi, ja was do tego zmuszę... Obserwuję uważnie, co dzieje się dzisiaj z dziećmi i wiem, że nie ma w tym ich winy, wina leży po stronie rodziców. Nikt jednak nie przyzna się dobrowolnie, że spieprzył wychowywanie własnych dzieci.

Czy muzyka rockowa pomaga w wychowywaniu młodego pokolenia, czy może wręcz przeciwnie?

Dobra muzyka ma moc. Kiedy uda ci się nagrać dobrą płytę, ludzie chcą cię słuchać, nadstawiają uszu - i wtedy możesz im powiedzieć prawdę. Właśnie to staram się robić w W.A.S.P. Jest na każdej płycie kilka utworów, w których zawieram moje przesłanie na tematy naprawdę ważne. Nie oszukuję się, że rock’n’roll może zmienić świat, ale jestem przekonany, że może uświadomić ludziom pewne rzeczy, sprawić, że będą zwracali uwagę na coś, czego wcześniej nie zauważali. I ci ludzie później mogą zmienić świat...

A więc traktowanie W.A.S.P. wyłącznie w kategoriach rockowego cyrku jest dla was krzywdzące?

Należy przede wszystkim oddzielić zawartość naszych płyt od tego, co robimy na koncertach. Na płytach mamy coś ważnego do powiedzenia, ale na koncertach najważniejsza jest zabawa, bo to w końcu rock’n’roll! Napuszone polityczne wystąpienia na koncertach byłyby grzechem.

Sam produkujesz płyty W.A.S.P. Czyżbyś nie ufał nikomu innemu?

Raz skorzystaliśmy z pomocy producenta i nie byliśmy z tego zadowoleni. Szczególnie nie podobało się to Chrisowi Holmesowi. Doszliśmy więc do wniosku, że skoro lepiej czujemy tę muzykę niż ktokolwiek z zewnątrz, skoro dobrze wiemy, o co nam chodzi, możemy z powodzeniem sami produkować płyty W.A.S.P.

Na czym polega w tym wszystkim rola Chrisa?

Chris jest dla mnie źródłem inspiracji i katalizatorem jednocześnie. Często pełni rolę lustra, w którym mogę się przejrzeć, gdy zaczyna mi brakować dystansu do własnej muzyki. Christ instynktownie wyczuwa, o co chodzi w mojej muzyce, po pierwszym przesłuchaniu danego utworu mówi tak albo nie, i nigdy się nie myli. Pod tym względem mam do niego pełne zaufanie.

Joe Perry i Steven Tyler z Aerosmith zasłużyli sobie na miano Toksycznych Bliźniąt. Jak nazwałbyś duet, który tworzycie z Chrisem?

Olej i woda. Nie wiem, który z nas jest olejem, a który wodą, ale za cholerę nie da się tego wymieszać...

Przeczytałem gdzieś, że jako nastolatek razem z Acem Frehley’em, późniejszym gitarzystą Kiss, zbierałeś butelki, a za uzyskaną w ten sposób kasę kupowaliście bilety na koncerty rockowe. To prawda?

Robiliśmy to, ale nie po to, by kupować jakieś bilety. Zbieraliśmy butelki, żeby mieć za co pić.

Zanim opuściłeś Nowy Jork, załapałeś się do ostatniego składu New York Dolls. Czy gra w tym, legendarnym już dzisiaj, zespole, miała duży wpływ na to, co robiłeś później w W.A.S.P.?

Ludzie rozdmuchali ten epizod mojego życia do niebotycznych rozmiarów, tymczasem moja współpraca z New York Dolls nie była niczym szczególnym. Zdążyłem zagrać z nimi zaledwie trzy koncerty i wszystko się rozpadło. Pewnie nawet nie pamiętałbym o tym, gdyby nie przypominali mi ciągle fani i dziennikarze. Kiedy patrzę za siebie, wydaje mi się, że punktem zwrotnym w moim życiu była decyzja o przeprowadzce z Nowego Jorku do Kalifornii. Gdybym tego wówczas nie zrobił, byłbym dzisiaj innym człowiekiem.

Po wydaniu singla „Animal (Fuck Like A Beast)” byłeś zmuszony bronić swojej muzyki, albo raczej tekstów i wizerunku scenicznego, przed amerykańskim Kongresem. Gdybyś mógł cofnąć czas, zdecydowałbyś się jeszcze raz na opublikowanie tego utworu w takiej samej formie?

Oczywiście. Nie zdawałem sobie wówczas z tego, co się wokół mnie dzieje, ale nagle zostałem ambasadorem wolności słowa. Nigdy nie prosiłem o tę posadę, a jednak przypadła mi ona w udziale. Dzisiaj moja rola przypomina sytuację, w której 15 lat temu znalazł się Frank Zappa. Był wśród nas najstarszy i najbardziej doświadczony, więc pełnił rolę tarczy, która broniła naszej artystycznej wolności, pozwalała nam wówczas swobodnie tworzyć. Dzisiaj Franka już nie ma z nami i czuję się w obowiązku przejąć jego dzieło, czuję się odpowiedzialny za młodych artystów, którym wciąż różne grupy nacisku próbują zakneblować usta. Pomagając im, spłacam swój dług wobec Franka...

Ale do tak kuriozalnych polowań na czarownice, jakie urządziło wam PMRC w połowie lat 80., już chyba w Ameryce nie dochodzi?

Mylisz się. To są problemy wciąż aktualne, powracające co jakiś czas nie tylko w Ameryce. Zdziwiłbyś się, gdybyś dowiedział się, w jakich krajach próbuje się ograniczać swobodę artystycznej wypowiedzi. Wszystkie oczywiście szczycą się mianem oaz wolności słowa...

Po ostatnich próbach odwołania koncertów Marilyn Manson i Kinga Diamonda w Polsce, niewiele rzeczy jest w stanie mnie zdziwić.

A więc w Polsce również? To smutne.

Po doświadczeniach, które miałeś z Tipper Gore, szefową PMRC, nie spodziewam się, byś głosował na jej męża w ostatnich wyborach prezydenckich?

Jeszcze nie zwariowałem. Zresztą przyznam ci się, że w ogóle nie wziąłem udziału w tych wyborach, bo tak naprawdę nie mieliśmy żadnego wyboru. Kiedy więc ludzie pytali mnie, na kogo powinni głosować, odpowiadałem, że mogą sobie odpuścić wybieranie prezydenta, bo dla ich życia dużo ważniejsze są wybory na poziomie lokalnym czy regionalnym. Niezależnie od tego, czym karmią was codziennie w telewizyjnych wiadomościach, musicie zrozumieć, że prezydent Stanów Zjednoczonych nie jest bogiem. Tak naprawdę władzę nad tym krajem sprawują Kongres oraz Senat i od nich zależy, co się z nami stanie. Prezydent ma być tylko dobrym mówcą, facetem, który reprezentuje kraj jeżdżąc po świecie. Dlatego tak naprawdę nie martwię się, kto w danej chwili sprawuje ten urząd.

Jakiś czas temu poważnie przymierzałeś się do kariery politycznej, chciałeś zostać senatorem. Wciąż nosisz się z tym zamiarem?

Mówiąc szczerze, czasem o tym myślę. Póki co, powstrzymuje mnie przed tym muzyka, wciąż bardziej rajcuje mnie nagrywanie płyt i koncertowanie. Może jednak przyjść taki czas, że zawieszę gitarę na kołku i stanę do wyborów. Czasem ludzie pytają mnie, czy naprawdę jestem na tyle naiwny i wierzę, że mógłbym zostać wybrany. Dlaczego nie? – pytam. Przecież mnóstwo ludzi wybrało mnie, żebym robił to, co robię teraz, tłumy przychodzą na moje koncerty i jestem przekonany, że oddaliby głos na mnie w razie potrzeby. Siły fanów nie wolno lekceważyć.

Wracając do najbardziej kontrowersyjnego utworu w twojej karierze. Słyszałem, że właśnie Marilyn Manson miał przypomnieć światu „Animal (Fuck Like A Beast)”?

Parę lat temu rozmawialiśmy o nagraniu tego utworu razem, ale nie mogliśmy się nigdy spotkać, zawsze któremuś z nas wypadało coś ważniejszego. Wątpię więc, czy kiedykolwiek do tego dojdzie.

Widzę w tym, co robi Marilyn Manson, wiele podobieństw do W.A.S.P., ale nie mam do niego jakichkolwiek pretensji. W końcu tego, czego on nauczył się ode mnie, ja również musiałem się od kogoś nauczyć, a wcześniej ten ktoś od kogoś jeszcze innego. Traktuję to jako kontynuowanie rockandrollowej tradycji.

Chciałbym zapytać o „The Crimson Idol”, bardzo wyjątkową płytę w karierze W.A.S.P. Skąd pomysł na jej nagranie?

Przez lata przychodziły do mnie po koncertach różne dzieciaki, zadając wciąż to samo pytanie: Co zrobić, by ktoś taki jak ja, został kimś takim jak ty? Wszyscy chcieli być sławni, wszyscy chcieli zostać gwiazdami rocka. Powtarzałem im, że to nie jest tak słodkie życie, jak mogłoby się wydawać, że wymaga wiele poświęceń i by do czegoś w tym fachu dojść, trzeba tego pragnąć bardziej niż samego życia. Przytakiwali, ale nic z tego nie rozumieli i ciągle pytali o to samo. Pomyślałem więc - W porządku, opowiem wam więc pewną historię... Historię, w której ukażę najciemniejsze strony tego biznesu. Jeżeli ktoś po jej usłyszeniu wciąż będzie chciał to robić, to krzyżyk na drogę.

Czy Jonathan, główny bohater „The Crimson Idol”, to twoje alter ego?

Niezupełnie. Jonathan to postać, na którą złożyły się doświadczenia wielu moich znajomych z muzycznego światka, w tym oczywiście i moje własne. Na szczęście nie jest to historia mojego życia, aż tak źle nie było.

Myślałeś kiedykolwiek o napisaniu kolejnego albumu koncepcyjnego?

Jak najbardziej! Od dwóch lat pracuję nad taką płytą i z pewnością ukaże się ona w najbliższej przyszłości. Nie będzie to jednak, jak chcieliby niektórzy, kontynuacja „The Crimson Idol”, ale całkowicie nowa historia.

Czy koncerty W.A.S.P. wciąż wspiera ogromna ilość efektów pirotechnicznych? Słyszałem, że w latach 80., podczas jednego z koncertów w Irlandii, niewiele brakowało, a zostałbyś kobietą?

(śmiech) To prawda! Byłem tak blisko zostania panią Lawless, że nie chciałbym nigdy tego powtórzyć. Nieoczekiwanie eksplodowały petardy, które miałem przytroczone do pasa i trochę mnie osmaliły. (śmiech) Wystraszyłem się wtedy nie na żarty, ale nie zrezygnowaliśmy z pirotechniki. Stałem się tylko trochę bardziej ostrożny.

Często nazywasz koncerty W.A.S.P. psychodramami. Jest to termin psychologiczny, oznaczający seanse stosowane przy leczeniu ludzi z problemami emocjonalnymi i psychicznymi. Kto ich bardziej potrzebuje - wy czy wasza publiczność?

Myślę, że nam są dużo bardziej potrzebne. (śmiech) Tylko dzięki nim jeszcze nie zwariowaliśmy.

Kiedy możemy spodziewać się jakiejś psychodramy autorstwa W.A.S.P. w Polsce?

Koncertową promocję „Unholy Terror” rozpoczniemy w Europie latem, pojawiając się na kilku festiwalach. Nie wiem jeszcze ile ich będzie, ale mam nadzieję, że pewnego dnia dotrzemy również do Polski.

Dziękuję za wywiad.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: śmiech | muzyka | koncerty | terror | Myślę
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy