"Metal z gatunku niedelikatnych"
Jak mówi w rozmowie z Bartoszem Donarskim Piotr Luczyk, "Kat to nie jest folk, ani poezja śpiewana, to metal z gatunku tych niedelikatnych". Lider i gitarzysta tej legendarnej dla polskiego metalu grupy, nie ma też wątpliwości, że "Mind Cannibals", najnowsza płyta Kata, wydana pod koniec października 2005 roku, nie jest próbą odcięcia się od przeszłości, a umiejętnym zespoleniem klasycznego ducha muzyki metalowej z nowymi kierunkami rozwoju. Trudno się z tym nie zgodzić, szczególnie, że następca wydanego w 1997 roku "Szyderczego Zwierciadła", choć nagrany już z nowym wokalistą Henrym Beckiem, nie zatracił charakterystycznego brzmienia katowickiej formacji. Mało tego, zostało ono udoskonalone, a poparte doświadczeniem i umiejętnościami, zyskało na swej sile ekspresji. Topór Kata jest dziś bardzo ostry, a trzymające go ręce uderzają nim z dużą precyzją.
Jak czujesz się otwierając zupełnie nowy rozdział w historii Kata?
Dobrze. Szczerze mówiąc tworzenie tego albumu zajęło mi trochę czasu. Nagrywanie to już była sama przyjemność. Okazuje się, że było warto.
Jesteście już po europejskiej trasie, którą zagraliście m.in. u boku amerykańskiego Six Feet Under. Skład tego tournee był dla was chyba trochę egzotyczny, zważywszy na to, co gra Kat. Jak było?
Skład był może i egzotyczny, ale ja szanuję wszystkie zespoły, gatunki, i nie odstraszała mnie żadna, dość agresywna otoczka tych grup. W gruncie rzeczy okazało się, że są to bardzo fajni, mili i rozsądni ludzie. W trakcie trasy wszyscy się zżyliśmy, polubiliśmy i wyszło na to, że wywodzimy się z tych samych nurtów, słuchamy tych samych zespołów. I nie są to formacje grające ekstremę, tylko kapele typu Thin Lizzy, AC/DC, Deep Purple czy Slayer. Wszyscy w czwórkę, a właściwie trójkę mieliśmy te same wzorce.
Nawiązaliście kontakt z Chrisem Barnesem?
Nie było z tym żadnych problemów. Na naszej stronie umieściliśmy wspólne zdjęcia z Chrisem. Po koncertach rozmawialiśmy ze sobą, słuchaliśmy się nawzajem. Okazało się, że zespół Six Feet Under zrobił nam przyjemność i kończył swoje koncerty znanym riffem z "Dymu Na Wodzie" Deep Purple.
Gracie na koncertach starsze utwory Kata?
Tak, zagraliśmy kilka, czasami dwa, czasami trzy.
Jak reagowała zachodnia publika?
Wiesz, my tę trasę traktowaliśmy jako konkretną szkołę grania na tamtym terenie. I okazuje się, że zespół nie ma z tym większych problemów. Byliśmy bardzo dobrze odbierani, a muzyka była bardzo dobrze przyjmowana. Mogliśmy grać kilka bisów, po koncertach przychodziło do nas mnóstwo ludzi, fanów, którzy pierwszy raz nas widzieli. Gratulowali nam muzyki i występu. Byli to zarówno ludzie z publiczności, jaki i różnych firm, czy właściciele klubów. Było bardzo w porządku. Po tych koncertach mamy już kolejne propozycje.
Było to też dla was zapewne nowe doświadczenie, nawet mając na uwadze to, że Kat zagrał w swej karierze dużą ilość koncertów.
Racja, ale to jest też tak, że uczciwie mogliśmy sprawdzić, co naprawdę jesteśmy warci. Ja wyznaję zasadę, że każdy koncert trzeba zagrać na 150 procent, i wtedy dopiero jest dobrze. Z drugiej strony koncerty na Zachodzie, dla bardzo wymagającej publiczności, która już wszystko widziała, bardzo się różnią od grania w Polsce.
A chodziło też o to, żeby zrozumieć gdzie jesteśmy w tym biznesie. Nie jest moim marzeniem ciągle grać dla tej samej publiczności w czterech miastach w Polsce, bredzić przy piwie, że jesteś legendą i grać te same utwory od 15 lat. Chyba że chodzi tylko o kasę.
Według mnie gra się po to, żeby pokazywać swoją muzykę całemu światu, gdziekolwiek jest to możliwe. I jeżeli stać cię na to, to bardzo dobrze. Polecam takie działania wszystkim zespołom.
Nowa płyta wzbudza pewne kontrowersje, co samo w sobie nie jest chyba do końca takie złe. Właściwie należało się tego trochę spodziewać, zwłaszcza tutaj, w Polsce. Jak to znajdujesz?
Ja postrzegam to tak. Premierę "Mind Cannibals" mieliśmy w Paryżu. Myślę, że rzadko który polski artysta może taki fakt umieścić w swojej biografii. Album mieliśmy w sprzedaży na trasie i już w trakcie jej trwania tamtejsi dziennikarze zdążyli napisać jej recenzję na poważnych, zachodnich portalach internetowych, gdzie ma ona bardzo dobre notowania.
Przyjechaliśmy z koncertów i jak się okazało, w trakcie naszej nieobecności płyta otrzymała bardzo dobre recenzje. Jak czytam w gazecie "Teraz Rock" płyta "Mind Cannibals" ma bardzo dobrą recenzję, najlepszą w historii wszystkich płyta Kata. Następnie słucham w radiu pana Piotra Kaczkowskiego, który ocenia ten album bardzo pozytywnie, a dla mnie jest to jeden z największych autorytetów w historii polskiego dziennikarstwa muzycznego. To myślę, że jest OK.
A kwestia, że kilku programowych przeciwników na to napluje, to mnie raczej nie interesuje. Myślę że takie opinie nadadzą jednak "Mind Cannibals" trochę kolorytu.
No tak, jednak opinia nieco starszych fanów Kata ma chyba też dla ciebie swoją wartość. I nie chodzi mi tu nawet o krytykowanie.
Ale ja nie znam negatywnych opinii. Przed wydaniem płyty dostawałem dużo maili od ludzi, którzy nie wiedzieli, czego się spodziewać i raczej z niedowierzaniem czekali na ten album. Teraz od tych samych osób dostaje maile gratulacyjne. Dlatego nie czuję, żeby były wokół tej płyty jakieś kontrowersje. A ludzie, którzy wcześniej mieli do tego negatywny stosunek, zamilkły.
Zgodzisz się, że "Mind Cannibals" powstawała, czy też była produkowana dość długo?
Faktycznie album był komponowany przez dość długi okres czasu, choć ostatnie utwory opracowywaliśmy wspólnie na próbach konkretnie i szybko. Większość utworów przez dłuższy czas komponowałem sam, ale niektóre z Jarkiem Gronowskim [gitara, również w Adrenalinie, eks-Dragon - przyp. red.].
Natomiast produkcja płyty, nagrywanie jako asystent, i praca z wokalistą były całkiem nowym doświadczeniem. Wszystko było tu precyzyjnie, poważnie i spokojnie dopracowane. Nie było przypadkowości, nie było też takich - jak to wcześniej bywało - eksperymentów tekstowo-wokalnych. Od początku do końca jest to muzyka związana z linią wokalną, która ma odzwierciedlenie w podkładzie, i odwrotnie.
Jeżeli chodzi o Kata, w tym sensie ta płyta jest nowatorska. Podobnie jak napisanie tekstów po angielsku i zaśpiewanie ich przez człowieka, który włada tym językiem.
Co przy produkcji "Mind Cannibals" okazało się najtrudniejsze?
Prawdę mówiąc, najbardziej obawiałem się samego miksu. Trwało to bardzo długo, chociaż po późniejszych doświadczeniach i sprawdzeniu, jak to się robi na Zachodzie, czas temu poświęcony to jest norma, o ile nie byliśmy szybsi.
Sprawa polegała na tym, że w ostatecznym miksie nie mogliśmy nic zepsuć. Nagrać zawsze można drugi raz. Natomiast, gdy album zostanie już zmiksowany i wydany, drugi raz już się tego nie będzie powtarzało. Oczywiście, były jeszcze kwestie związane z wokalistą, jak zostanie przyjęty, ale jak się okazuje ten facet wie, co robi i dlaczego na tej płycie śpiewa.
Z Henrym Beckiem znacie się nie od dziś. To pewnie też ułatwiło wiele spraw?
Na pewno. Po pierwsze, Heniek nas szanuje. Szanuje to, co robiliśmy wcześniej. Po drugie, nie podchodzi do śpiewania w Kacie z jakąkolwiek obawą. Jesteśmy kumplami od wielu, wielu lat i nagraliśmy wspólnie płyty, a zarazem wiemy, co jest naszym celem. Słuchamy tej samej muzyki, tą samą muzykę potrafimy ocenić, mamy podobne wzorce. A tego nie było wcześniej. Kostrzewskiego raczej nie interesowała muzyka metalowa.
Jakie były twoje podstawowe priorytety przy komponowaniu muzyki na nowy materiał? Jakiś zamysł, myśl przewodnia, która tobą kierowała? Dla mnie ten album jest bardzo monumentalny, masywny i wręcz przytłaczająco ciężki.
Przytłaczająco ciężki może być z jednego względu - ze względu na miks i to w niektórych momentach. No ale tak się obecnie miksuje na świecie i o to nam chodziło. Z drugiej strony Kat to nie jest folk, ani poezja śpiewana, to metal z gatunku tych niedelikatnych.
W pracy nad tym albumem najważniejsze było natomiast to, żeby wszystkie utwory odpowiadały mi pod względem muzycznym, i będę chciał ich posłuchać za kilka lat. Drugą sprawą jest fakt, że musiały być bardzo rytmiczne.
Oprócz całej melodyki i wokalu, podstawową sprawą jest kwesta rytmiki, która wychodzi z perkusji, ale kończy się na wokaliście. Jeżeli wokalista współpracuje z tym wszystkim, co się dzieje w grze perkusji i jest to odpowiednio podbite basem, wtedy wiemy, że utwór ma ręce i nogi.
A jeżeli wokal ślepo błąka się pomiędzy uderzeniami werbla to nie ma to najmniejszego sensu. A więc rytmika, melodyka i to coś, co jest nutą, którą chcesz usłyszeć jeszcze raz. Tak właściwie to, o czym mówię, to nic nowatorskiego. Te kryteria można odnaleźć w całej muzyce, nie tylko rockowej.
Czy to, co znajdujemy na nowej płycie nie jest też po części rezultatem tego, że od czasu wydania poprzedniego studyjnego albumu minęło kilka ładnych lat? Że sporo zmieniło się przez ten okres w twoim ogólnym postrzeganiu muzyki?
To jedno. Z biegiem czasu dojrzewamy muzycznie i coraz więcej rozumiemy. Ale różnica pomiędzy "Mind Cannibals" a ostatnim "Szyderczym Zwierciadłem" polega również na tym, że na "Mind..." wszystkie kompozycje są mego autorstwa. Nie ma tu muzycznych kompromisów niszczących tzw. sztukę.
To jest powrót do czasów "666", "Oddechu..." czy "Bastarda". Płyt dla mnie najbardziej reprezentatywnych dla Kata. Tamte płyty były mojego autorstwa i uważam, że potrzebny nam był powrót do czasów "Oddechu Wymarłych Światów", tyle że nowy album jest skomponowany na miarę dnia dzisiejszego i dlatego jest bardziej nowoczesny. Ale tamte wartości są dla mnie tak samo ważne, jak teraz. Z drugiej strony myślę, że wyzbyłem się pewnych błędów, które wtedy popełniłem.
Nie wiem czy odnoszę dobre wrażenie, że "Mind Cannibals" jest niejako połączeniem muzycznej tradycji Kata z graniem bardziej współczesnym. Zgodzisz się z tym?
Oczywiście. O to mi właśnie chodziło. Nie chciałem zatracić tego, czym zawsze byliśmy. Muzyka w zespole Kat zawsze miała te podstawy klasyki metalu, nawet klasyki muzyki poważnej. Ale to wszystko, co w naszej muzyce jest zawarte, grali już wcześniej muzycy Black Sabbath czy Deep Purple.
Zresztą to, co się dzisiaj dzieje w świecie jest również oparte na tych samych podstawach, choć w metalu może to bardziej słychać. Ważną rzeczą jest oczywiście też to, że się z nikim nie ścigamy. Ja nikogo nie gonię, bo nie ma sensu. Zresztą nikogo tam nie widzę. Ja gram muzykę, która nam odpowiada.
Jak podkreślasz, album ten jest skierowany głównie do zachodniego odbiorcy, co wydaje się być jak najbardziej naturalne. Czy od tej pory będzie już tak zawsze? Bo jak rozumiem, wiąże się to przede wszystkim z anglojęzycznymi teksami.
Powiem tak. Album ten jest przeznaczony także dla zachodniego odbiorcy, ale głównie dla każdego, który nie ma uprzedzeń. W Polsce płyta anglojęzyczna jest dziwnie przyjmowana. Na zachodzie to norma. Nikt tam nie ma pretensji, że płyty Scorpions czy Nightwish są anglojęzyczne. Ja nagrywam płyty dla wszystkich.
Po europejskiej trasie stwierdzam, że jest bardzo duża różnica pomiędzy odbiorcami w Polsce i na Zachodzie. Pomiędzy tolerancją tutaj i tam. Nie wydaje mi się, aby w Polsce te cztery różne kapele mogły zaistnieć wspólnie na trasie. Myślę, że co najmniej dwie byłyby wygwizdane.
Niestety, to polska specyfika.
To jest negatywna polska specyfika, swego rodzaju zaścianek. Niestety jeszcze dużo wody w Wiśle upłynie zanim się to zmieni, o ile w ogóle się zmieni. Powinniśmy nad tym ubolewać, bo tak jak my traktujemy ich, tak i oni mogą traktować nas. A wiec musimy się jeszcze bardzo wiele nauczyć.
Po drugie, zauważ, że takie zespoły, jak Vader czy Behemoth, które zaczęły grać na Zachodzie, właściwie już nie interesują się polskim rynkiem. Świadczy to o czymś bardzo prostym. W naszych mediach i na naszym rynku nie mają zbyt dużo do szukania i nikt im nic nie oferuje. Z tego wniosek, że tam jest normalnie. To jest proste.
My to również zauważyliśmy. A błąkanie się w Polsce z dziesięcioma koncertami rocznie, w mniej więcej normalnych warunkach, które tam są na porządku dziennym, nie jest chyba głównym celem muzyka.
Zostając przy Zachodzie. Czy kwestia wydawcy została już rozstrzygnięta?
Są prowadzone rozmowy. W trakcie koncertów zgłosiło się kilka osób. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Czy na następcę "Mind Cannibals" zmuszeni będziemy czekać znów kilka długich lat?
Nie, nie będziemy zmuszeni. Jest tylko jeden problem, że nagranie takiej płyty wymaga pewnej ilości czasu. Nie wiem, czy od razu będziemy w stanie tyle go sobie wygospodarować.
W takim razie, trzymam cię za słowo, że nie potrwa to kolejnych osiem lat.
(Śmiech) Nie, o wiele krócej. Ta płyta jest już u mnie w komputerze. Te utwory są już skomponowane. Na część z nich mamy jeszcze kilka wspólnych pomysłów, które zrealizujemy. Teraz to jest całkiem inny zespół i całkiem inne podejście. Po zmianie składu, w Kacie wszystko zostało postawione na nogi, a nie na głowie. Teraz to jest zespół.
Po części tak się musiało stać, gdyż przewartościowanie pewnych elementów, które następowało sukcesywnie w trakcie istnienia Kata, spowodowało, że liczyły się inne kwestie, a nie muzyka tej kapeli. A Kat jest zespołem grającym muzykę.
Dziękuję za rozmowę.