Reklama

"Malować emocje dźwiękiem"


Spektrum muzycznych zainteresowań Davida Sylviana jest tak szerokie, że praktycznie uniemożliwia to jednoznaczne zaklasyfikowanie tego brytyjskiego artysty. Jego dotychczasowe osiągnięcia każą traktować go jako jedną z rockowych legend, ale sam David z każdą płytą przekonuje słuchaczy, iż ma jeszcze wiele nowego do powiedzenia w świecie muzyki.

Nazwisko zdobył jako lider grupy Japan. Kiedy ta zakończyła działalność w 1982 roku David Sylvian współpracował z wieloma artystami, żeby wspomnieć tylko Roberta Frippa, Holgera Czukay'a, Chrisa Vrennę z Nine Inch Nails czy Ryuichiego Sakamoto.

Reklama

Po blisko czterech latach przerwy, które minęły od wydania albumu "Dead Bees On A Cake", David Sylvian zaproponował coś zaskakującego, minimalistycznego. Na płycie "Blemish", która jest jego ostatnim dziełem studyjnym, artysta wyraził w tekstach swój smutek ilustrując go znikomą liczbą środków muzycznych. Dość powiedzieć, że gitara akustyczna pojawia się ledwie w trzech kompozycjach, a w ostatnim utworze demonstruje swój kunszt na instrumentach elektronicznych Christian Fennesz. 43 minuty niezbyt skomplikowanej muzyki i do tego smutek produkowany przez głos Sylviana. Mieszanka obok której ciężko jest przejść obojętnie.

Dlaczego właśnie takie środki muzycznej ekspresji zostały wykorzystane i co wpłynęło na taki a nie inny klimat płyty, o to między innymi Lesław Dutkowski zapytał Davida Sylviana.


Materiał na "Blemish" napisałeś i nagrałeś w ciągu miesiąca. Zawsze pracujesz tak szybko?

Wprost przeciwnie. Zwykle zajmuje mi to znacznie więcej czasu. Komponuję dosyć szybko, ale sam proces nagrywania zabiera o wiele więcej czasu. Tym razem pracowałem nad innym projektem z moim bratem, ale doszedłem do wniosku, że nie da się tego szybko skończyć, bo w tym przypadku skorzystamy z różnych nowych możliwości technologicznych. Właściwie się tego dopiero uczymy i z pewnością zabierze nam to trochę czasu. Zdecydowałem, że zabiorę się w takim razie za "Blemish", bo pomysł na tę płytę miałem w głowie od mniej więcej roku.

Zależało mi, aby zrobić to jak najszybciej i nie odkładać tego znowu na kolejne sześć miesięcy. Zrobiłem więc sześciotygodniową przerwę w pracy nad tym projektem z moim bratem i napisałem właśnie taki materiał. To zupełnie coś innego, ponieważ opiera się na improwizacji. Poszło szybko, bo pomysł miałem od mniej więcej roku. Mogłem się nad tym skoncentrować i skończyć w tak krótkim czasie.

Często nagrywasz takie improwizowane sesje, jak ta?

Okazjonalnie. Robię coś takiego mniej więcej od 1995 roku. Improwizacja odgrywa dość istotną rolę w niektórych aspektach tego, co robię. Na przykład w tym, co zrobiłem z Holgerem Czukay'em, Robertem Frippem, z projektem Rain Tree Crow. To wszystko opierało się na improwizacji. Powiem ci, że część z tego, co nagrałem solowo też ma pewne pierwiastki improwizacji. Czy to w przypadku pisania materiału, czy też jego nagrywania. Zawsze jest jakiś element improwizacji. "Blemish" to coś całkowicie innego, całkowicie improwizowany materiał.

Czy improwizacja odgrywa również ważną rolę w czasie twoich występów?

To różni się od występu do występu. Czasami niektórzy muzycy podczas koncertów mają większą swobodę niż inni. Kiedy graliśmy jako trio z Robertem Frippem i Treyem Gunnem znaczna część tego, co graliśmy pozwalała na improwizowanie. Wszystko zależy od konkretnego projektu.

Założyłeś własną wytwórnię płytową Samadhi Sound. Będziesz wydawał w niej tylko swoją muzykę, czy również innych artystów?

Początkowo zakładałem, że będę wydawał wyłącznie własną muzykę, ale coś takiego jak wydawanie innych chodzi mi po głowie. Mamy tu ładne studio, jest sporo przestrzeni i w ogóle samo miejsce jest miłe i ciche. Poza tym nie masz stresu związanego z czasem. Jeżeli znajdą się artyści, którzy będą chcieli tu pracować, mogę dać im czas, aby popracowali nad swoimi pomysłami. W dzisiejszych czasach coś takiego jest już luksusem. Ja im mogę to zaoferować. Mogą zbadać swoje umysły, popracować nad pomysłami, popełniać błędy i wyciągać z nich wnioski. Sądzę, że niewielu artystów w dzisiejszych realiach może czegoś podobnego doświadczyć. Będę bardzo szczęśliwy jeśli będę mógł coś takiego zaoferować i potem wydać.

Większość twoich płyt ukazała się w wytwórni Virgin, z którą już nie jesteś związany. Czy jest jakaś szansa, że choćby odrzuty z sesji do tych albumów będziesz mógł wydać ponownie? A może uda ci się wznowić kilka płyt, jeśli tylko uzyskasz do nich prawa?

Niestety, nie mam praw do niczego, co wówczas powstawało.

Wielka szkoda.

To prawda. To można by określić nawet jako przestępstwo, ale to już temat na inną rozmowę. Jest trochę materiału, który od jakiegoś czasu zalega w Virgin i który pewnego dnia potencjalnie może się ukazać, jeśli oni na to pozwolą. Pracuję nad starszymi kompozycjami sprzed lat już od jakiegoś czasu. Inni artyści lubią patrzyć wstecz na to, co kiedyś robili, ale ja z tego, co już kiedyś zrobiłem lubię tworzyć coś nowego. Nie lubię po prostu do czegoś wracać. Pragnę iść do przodu, szukać nowych pomysłów, odkrywać nowe kierunki.

A myślałeś kiedyś o tym, aby dać swój stary materiał komuś do zremiksowania? Interesuje cię takie spojrzenie na stary materiał?

Tu chyba bardziej chodzi o zadowolenie kogoś innego niż moje. Artysta musi mieć chęć zrobienia czegoś takiego. Podoba mi się natura koncertów, ale jakoś nie ciągnie mnie do tego, aby je nagrywać i wydawać. Owszem, mógłbym komuś dać coś mojego do zremiksowania, ale ja sam doskonale wiedziałem już wcześniej, czego od tego oczekuję i na pewno bym się rozczarował. (śmiech) Zawsze lepiej jest coś zrobić samemu. Nawet jeśli zaangażowany by w to był inny producent, ja chciałbym być przy tym obecny, aby wyrażać swoją opinię.

Na "Blemish" poza tobą grają jeszcze dwaj muzycy Derek Bailey i Christian Fennesz, austriacki artysta. Jak to się stało, że z nimi właśnie współpracowałeś?

Jak ci już powiedziałem, pomysł na "Blemish" miałem w głowie już od jakiegoś czasu. W tym czasie zastanawiałem się też nad dźwiękowym krajobrazem, który chciałbym tu mieć. Czasami słuchając dzieł innych artystów wpadasz na pomysł tego, czego brakuje twemu dziełu. Słuchałem między innymi nagrań Dereka. Dostrzegłem związek między tym, co on gra, a tym, czego ja szukam. Pomyślałem sobie, że jeśli kiedyś zabiorę się do nagrania tej płyty, Derek na pewno się na niej znajdzie. Kiedy już jakieś dwa tygodnie nagrywałem, pomyślałem o interesujących fragmentach gitarowych Dereka, które przydałyby mi się i wtedy z nim się skontaktowałem, pytając czy jest zainteresowany. Na szczęście bardzo spodobał mu się mój pomysł i chętnie się zgodził.

Christian Fennesz pojawia się tylko w ostatniej kompozycji. Chciałbyś jeszcze coś więcej z nim nagrać?

Z pewnością. Z nim było tak, że to on najpierw się ze mną skontaktował i tak się złożyło, że ja gościnnie pojawię się na jego kolejnej płycie. Bardzo podoba mi się to, co skomponował. Taką muzykę lubię. Szczęśliwie się złożyło, że skontaktował się ze mną i mógł się pojawić również na mojej płycie. Mnie bardzo się podobała jego muzyka i chciałem, by zrobił coś dla mnie, a okazało się, że on to bardzo chętnie nagra. Byłem bardzo podekscytowany możliwością współpracy z nim.

Jeśli już mowa o współpracy, to w 2001 roku ukazał się album pod szyldem Tweaker, za którym kryje się znany z Nine Inch Nails Chris Vrenna, z twoim gościnnym udziałem. Nie da się ukryć, że wy obaj pochodzicie z zupełnie innych muzycznych światów. Jak więc doszło do tego, że pojawiłeś się na tej płycie?

To była oferta z jego strony. Pracował nad swoim materiałem i przesłał mi z 10 piosenek z prośbą, abym wybrał sobie jedną, w której chciałbym zaśpiewać. Wybrałem i odpowiedziałem mu. Nasza współpraca odbywała się za pośrednictwem emaili. On przesłał mi materiał, ja go nagrałem i potem mu odesłałem. Chris już zajmował się miksami. Zresztą w dzisiejszych czasach to bardzo popularny sposób współpracy.

Mogę ci powiedzieć, że pracuję również nad kompozycją na nowy album Chrisa. Lubię z nim pracować, bo to jest dla mnie kolejne wyzwanie i znowu coś innego. Materiał określiłbym jako bardziej tradycyjny, a ja lubię nad czymś takim posiedzieć. Rockowe i popowe kawałki - praca nad czymś takim jest dla mnie całkiem zabawna.

David, z punktu widzenia tekstów, "Blemish" określiłbym, jako płytę melancholijną, jeśli nie wręcz smutną. Skąd to się wzięło? Czy w twoim osobistym życiu zdarzyło się coś strasznego, czy po prostu coś takiego podpowiedziała ci wyobraźnia?

To refleksja na temat mojego obecnego stanu emocjonalnego. Nie będę wchodził w to głębiej, bo to sprawy zbyt osobiste, ale na pewno to daje opis tego, gdzie byłem wówczas emocjonalnie. Chciałem po prostu zbadać w pełni te uczucia. Sesja pozwoliła mi na to i to w sposób znacznie zdrowszy niż by to mogło się stać w normalnych życiowych warunkach.

Zagłębiłem się bardzo mocno w uczucia, których sam doświadczałem. Czułem, że coś takiego jest mi potrzebne i co dziwne, okazało się, że jest to bardzo bezpieczny sposób na zbadanie swoich uczuć. Bycie w studiu dało mi komfort zagłębienia się w emocje, które są dość niebezpieczne. To pomogło mi, pomogło mi wyrazić się. Wyrazić to niewygodne dla mnie i niebezpieczne uczucia.

Tak naprawdę to nie wiedziałem co z tego wyniknie muzycznie, tekstowo. Miałem tylko ogólny zarys projektu. Kiedy patrzę na to teraz, widzę, że jest w tym uczciwość. To nie brzmi jak coś, co bym kiedykolwiek wcześniej słyszał. I to uwiarygadnia całą pracę, którą w tę płytę włożyłem.

David, znalazłem twoją ciekawą wypowiedź, w której powiedziałeś: "Nie jest mi łatwo umieścić jedną nutę w piosence, jeśli jest obecność w niej nie jest absolutnie konieczna". Chciałem się dowiedzieć, czy podobnie działasz jako autor tekstów? Także bardzo starannie dobierasz słowa do swoich liryków?

Tak, z tekstami jest dokładnie tak samo.

Czyli nie ma mowy o spontanicznym procesie?

Czasami może on być spontaniczny. Tym razem na przykład było bardzo spontanicznie. Nagrywałem partie gitary na komputer, a potem wszystko przesłuchiwałem. Kiedy to robiłem, od razu robiłem notatki dotyczące tekstów. Po drugim albo trzecim przesłuchaniu miałem już mniej więcej ukształtowaną piosenkę. Nie było może tak wiele czasu na refleksję nad tekstami. Nie zastanawiałem się, o czym to ma być, co chcę przez to powiedzieć itd. Po prostu zagłębiłem się w to. Polegałem na swojej intuicji. Cokolwiek się pojawiło, było dobre.

Zwykle tak nie pracuję nad tekstami, ale taki sposób pracy wydawał się odpowiedni dla tego materiału. Moim zdaniem, pewne kompozycje bardziej zależą od tego, jak śpiewasz niż od tego, co śpiewasz. Zależało mi bardzo na tym, aby czuć było szczerość bijącą z tej płyty, otwartość i wrażliwość. Nie myślałem, że powinienem wyciąć tą czy tamtą linijkę, bo ona za wiele ujawnia, bądź jest za ostra w swej wymowie. Chodziło przede wszystkim o pokazanie obrazu konkretnego człowieka.

Akurat ty David jesteś dobrym adresatem takiego pytania, jako uznany artysta. Powiedz mi, jak ty sam definiujesz muzyczną, artystyczną ewolucję?

Wszystko zależne jest od tego, jakie ktoś wiedzie życie. Zmieniasz się w miarę upływu lat. To naturalne w życiu. Nie da się odseparować życia od pracy. To jak żyjesz wpływa na to, co robisz, a to co robisz znajduje odbicie w twoim życiu. Może to jest przenikanie, ale my to nazywamy ewolucją. Doświadczenia życiowe są dla nas nauką. Także to, co tworzymy, jasne i ciemne strony tego procesu, wpływają na to, jak żyjemy. Rozumienie świata, różne doświadczenia, zmieniają nas emocjonalnie i duchowo. Nie da się oddzielić sztuki od artysty, który ją tworzy.

Zapytałem cię o to, ponieważ "Blemish" bardzo się różni na przykład od płyt "Brilliant Trees" czy "Secrets Of The Beehive". Zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Muzycznie to bardzo minimalistyczna płyta w porównaniu na przykład do tych dwóch, które wymieniłem.

To prawda, jest. Ale chodziło mi przede wszystkim o to, aby pozostać szczerym wobec tego, co zamierzałem, do natury pracy nad tą płytą.

Wspomniałeś przed chwilą projekt Rain Tree Crow. Poproszono mnie, abym cię zapytał, czemu nagrałeś tylko jedną płytę pod tym szyldem?

(smiech) To, że ten projekt nie rozwinął się w coś więcej jest jedną z rzeczy, których żałuję jako artysta. Był w tym tak wielki potencjał. Po prostu nie mogliśmy się ze sobą porozumieć. Było zbyt wiele napięć. Projekt zakończył swój żywot w końcowym stadium nagrywania płyty, w fazie miksowania. Wydaje mi się, że każdy z nas tego żałuje do pewnego stopnia. Byliśmy niczym członkowie jednej rodziny, którzy nie potrafili się ze sobą porozumieć. Tak to się jednak dzieje, kiedy dorasta się razem, a potem muszą pojawić się nieporozumienia. Sam proces tworzenia tej muzyki był fantastyczny. Było wiele zabawnych scen, tryskaliśmy poczuciem humoru, kochaliśmy się nawzajem. Jednak w czasie pracy nad płytą coś poszło źle. Niestety, nie bardzo widzę możliwość odtworzenia atmosfery, która towarzyszyła nam przez proces nagrywania.

David, poza muzyką zajmujesz się również malarstwem, fotografowaniem, tworzysz instalacje. Czy któraś z tych sztuk jest ci szczególnie bliska, czy może starasz się łączyć je ze sobą i na przykład malujesz słuchając muzyki?

Muszą pojawić się odpowiednie okoliczności, abym mógł się skupić na którejkolwiek ze sztuk, którymi się zajmuję. Kiedy pracuję nad muzyką ona jest dla mnie priorytetem. To jest język, którym naprawdę umiem się posługiwać. Czuję się bardziej elokwentny jako muzyk niż jako malarz czy fotograf. Czuję się niezwykle szczęśliwy kiedy tworzę muzykę. Są jednak takie momenty, kiedy muszę sobie zrobić przerwę od tego. W tych momentach kieruję się ku sztukom wizualnym. Po to przede wszystkim, aby zbadać możliwości posługiwania się innym językiem. Tak się jednak za często nie zdarzało w minionych trzech, czy czterech latach, kiedy to starałem się skupić przede wszystkim na muzyce. Pracując nad swoimi kompilacyjnymi wydawnictwami nabawiłem się frustracji, która wytworzyła we mnie chęć stworzenia czegoś zupełnie nowego.

Ale kiedy już masz zamiar namalować obraz to włączasz sobie muzykę, czy w pracowni musi być cisza?

Może być i tak, i tak. Dobrze mi się czasem pracuje w kompletnej ciszy, a czasami bardzo dobrze mi się maluje kiedy słucham jakiejś muzyki.

Była mowa o kilku projektach z twoim udziałem. Powiedz mi, czy jest jeszcze coś z twoim, co zostało odłożone na później?

Ostatnimi czasy niemal wszystko zostało odłożone na później, bo trzeba było dokończyć budowę studia. Nie było czasu, żeby się tym zająć, a poza tym musiałbym ponownie odzyskać zainteresowanie zrobieniem którejś z tych rzeczy. Z moim bratem Stevem jesteśmy w połowie tworzenia materiału na płytę. Steve pracuje również nad swoim pierwszym solowym projektem. Poza tym we wrześniu ma się rozpocząć trasa koncertowa, a podczas koncertów zamierzam wykorzystać również elementy wizualne. To jest teraz dla mnie priorytetem. Czekamy również na to, jakie będą reakcję na płytę, aby móc zdecydować, co robić dalej i co można w ramach tej wytwórni zrobić dla siebie i być może również dla innych artystów.

Wytwórnia płytowa kojarzy się na pewno bardziej z biznesem niż ze sztuką. Dobrze się czujesz w skórze biznesmena?

To zabawne, bo ja stworzyłem tę wytwórnię po to, aby uciec od tego całego biznesu. (śmiech) W czasach kiedy nagrywałem dla Virgin też musiałem wiele myśleć o biznesie, bo wtedy ciągle czegoś ode mnie chciano, mówiono mi, że powinienem zrobić to czy tamto. Cały czas musiałem się o coś pytać i o coś prosić. Starałem się, żeby odpowiadano na moje pytania, ustosunkowywano się do moich pomysłów. Było jednak bardzo ciężko przekonać ich do projektów, którymi chciałem się zająć.

Gdy zaczynałem pracować nad "Blemish" czułem się wspaniale, bo w ogóle nie musiałem myśleć o tej biznesowej stronie. Mogłem z pełną swobodą wybierać kierunek, w którym chciałem pójść. Oczywiście, że jest też biznesowa twarz posiadania własnej wytwórni. Ale na razie to jest bardzo mały zespół, który się tym wszystkim zajmuje. Być może będzie nam ciężko przetrwać, ale pomimo tego ja nie myślę cały czas jak biznesmen. Na pewno jednak mogę być bardziej kreatywny będąc w swojej własnej wytwórni niż w dużym koncernie.

Czy w Virgin starano się wywierać na ciebie presję, kiedy dla nich nagrywałeś?

Właściwie nie. Była tam wspaniała grupa ludzi, z którymi współpracowałem, w latach 80. Wszedłem z nim w lata 80. i oni potem wspierali mnie i zachęcali mnie do pracy. Miałem naprawdę sporo swobody. Są rzeczy, na które nigdy się nie zgodzę, ale naprawdę było z ich strony spore zainteresowanie i dawano mi dużo swobody. Jednakże kiedy ci ludzie odeszli z Virgin pojawił się inny problem - kiedy dostarczałem im gotowy materiał panowała totalna obojętność. Płyta owszem się ukazywała, ale nie była promowana i ludzie nie wiedzieli, że coś takiego w ogóle istnieje.

Zderzanie się z tą obojętnością było najgorszym aspektem współpracy z nimi. Może się zdarzyć, że komuś się nie podoba to, co zrobiłeś, ale możesz o tym porozmawiać. Możesz bronić swoich racji, przytaczać argumenty. Kiedy zderzasz się z takim murem obojętności odpływa z ciebie cała energia. To było nieprawdopodobnie frustrujące.

Dla tych nowych ludzi liczył się po prostu produkt, a nie sztuka i stąd ta obojętność wobec twojej muzyki.

Na pewno. Wydaje mi się, że trzymali mnie u siebie tylko ze względu na to, że mam znane nazwisko. To dodawało pewnej jakości wytwórni. Jednak nie mieli w ogóle ochoty współpracować jeśli chodzi o dostarczany im materiał.

David, zajmujesz się fotografią, malarstwem, piszesz muzykę do filmów. Czy w związku z tym zamierzasz przygotować jakąś specjalną oprawę wizualną na trasę koncertową?

Mam taki pomysł i bardzo chciałbym go zrealizować. Jestem w kontakcie z japońskim artystą Takagim, który mam nadzieję pojedzie z nami na trasę. On stworzy wiele wizualizacji. Na scenie będą trzy osoby - ja, mój brat i Takagi. On będzie zajmował się obsługiwaniem komputera i będzie manipulował dźwiękiem w czasie kiedy my będziemy grać na żywo. To będzie zupełnie inna trasa od tych, które grałem w przeszłości. Zawsze pragnąłem mieć podczas koncertów efekty wizualne. Tym razem po raz pierwszy będę miał okazję tego dokonać.

Wspomniałeś parę razy płytę, nad którą pracujesz razem ze swoim bratem. Ile w tej chwili macie napisanych piosenek?

Tak naprawdę to nie wiem. Wiesz, w tym wszystkim nie chodzi o komponowanie, bo to nie jest dla nas trudne. Trudne jest natomiast znalezienie kierunku, w którym chciałoby się pójść. Kierunku, który jest wyjątkowy z punktu widzenia konkretnego projektu. Napisaliśmy całą masę kawałków, nie wiem, piętnaście, może dwadzieścia. To bardzo eklektyczny materiał. Są wśród nich takie piosenki, które bardzo nam się podobają i być może to one wyznaczą kierunek, w którym cały ten projekt pójdzie. Być może zrezygnujemy z reszty i zajmiemy się tylko tymi utworami, które są dla nas naprawdę ekscytujące. Ten proces musi się dokonać. Poza tym musimy się wiele nauczyć odnośnie nowych technologii, z których będziemy korzystać. Pracujemy bardzo wiele z elektroniką. Zajmie nam sporo czasu nauczenie się tego zanim będziemy mogli to zastosować. To będzie ciężka praca, ale w sumie potem będziemy za to nagrodzeni.

Była mowa o kierunku, w którym zmierzają twoje płyty, że musisz go znaleźć. Odnośnie "Blemish" powiedziałeś, że miałeś pomysł na taką płytę od mniej więcej roku. A jak to było z innymi twoimi projektami? Czy równie długo myślałeś nad kierunkiem, w którym chcesz pójść ze swoją muzyką?

Najpiękniejszą rzeczą w procesie tworzenia muzyki jest szukanie wokół i próbowanie różnych pomysłów, szukanie ich, szukanie wrażeń. To oczywiście zmieniało się u mnie wraz z upływem czasu. Ogólnie mogę powiedzieć, że drzemały we mnie pewne konstelacje emocji, które musiałem wyrazić poprzez muzykę. Musiałem znaleźć do tego odpowiedni głos. Dźwiękowy pejzaż powstawał nieco później, kiedy już wiedziałem jak powinna być natura mojego dzieła. Generalnie mogę powiedzieć, że w czasie kiedy zasiadałem do pisania nowego materiału, wiedziałem, w którą stronę chcę pójść. Ogólną koncepcję już miałem w głowie. Wyobrażałem sobie, jak emocje ubrać w dźwięki. Najważniejsze jednak przed tworzeniem jest bycie otwartym i niepozwolenie na to, aby coś kierowało cię w pewną stronę. Musisz pozwolić różnym elementom wniknąć do twojego umysłu. Możesz być wtedy zaskoczony tym, co z tego powstanie.

To powiedz mi, na jakie gatunki muzyki jesteś otwarty? Czy na wszystkie, czy może na takie, które zawierają szczególnie silne emocje?

Wydaje mi się, że jestem otwarty na wszystko. Nie mam żadnych oporów w słuchaniu konkretnych gatunków. Nie mogę zamykać swego umysłu na muzykę, bo wtedy trudniej mi będzie samemu ją tworzyć.

Bardzo interesujące jest to, co powiedziałeś, bo wynika z tego, że w przyszłości możemy spodziewać się po tobie spodziewać zaskakującej i zróżnicowanej muzyki.

Mam nadzieję, że taka właśnie będzie. Chodzi też przede wszystkim o to, aby pozostać interesującym i ekscytować się tym, co się robi. Aby wstawać rano i być podekscytowanym tym, co tego dnia masz do zrobienia. Poruszanie się cały czas po tym samym terytorium nie daje ci tego zainteresowania, takiej ekscytacji.

Dziękuję ci bardzo za poświęcony czas i miłą rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: szukanie | uczucia | mowa | Artysta | virgin | emocje | malować
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy