"Ludzie nadal kochają ten zespół"
Jak mówi basista Candlemass Leif Edling, ostatni rok był dla niego najlepszy w całym życiu. I nie trudno się dziwić, gdyż szumnie komentowany powrót prekursorów europejskiego doom metalu odbił się głośnym echem na całym niemal świecie. Po raz pierwszy od 1989 roku, kiedy to na rynku pojawiła się płyta "Tales Of Creation", Szwedzi zebrali się w klasycznym składzie z Messiah Marcolinem za mikrofonem. Niezwykle entuzjastyczne reakcje fanów, doświadczenie i pewność siebie oraz, co ważne, doskonała atmosfera wewnątrz zespołu, zaowocowały nowym, ósmym albumem sztokholmskiego kwintetu, zatytułowanym po prostu "Candlemass". Płyta, która już dziś okupuje pierwsze miejsca w zestawieniach metalowych magazynów w całej Europie, trafi do rąk fanów 2 maja, dzięki wytwórni Nuclear Blast. O niebywałym zamieszaniu wokół Candlemass, powrocie na scenę i sile nowego albumu, w rozmowie z Bartoszem Donarskim, opowiadał Leif Edling.
Moje gratulacje z okazji nagrania nowego albumu! Szczerze przyznam, że podskórnie spodziewałem się, że będzie to dobry materiał, jednak ostatecznie muzyka na "Candlemass" przeszłe moje najśmielsze oczekiwania. Wygląd na to, że wciąż jesteście niepokonani.
Wspaniale! Dzięki stary. Już od tygodnia podróżujemy po Europie i widzimy, że ludzie zaj******* uwielbiają tę płytę. Recenzje są świetne. Album miesiąca tu, album miesiąca tam. Wszędzie maksymalne noty. To fantastyczne. Sam jestem w ogromnym szoku, jednocześnie niezmiernie mnie to cieszy. Nigdy nie spodziewałbym się, że ludzie aż tak pokochają ten album.
Zatem, jak ponownie pracuje się wam w tym legendarnym już składzie? W końcu minęło 16 lat.
Fantastycznie! Mówię to na serio, bez żadnej ściemy. Po tylu latach, które minęły i tylu rzeczach, jakie się przez ten okres wydarzyły, muszę powiedzieć, że atmosfera w zespole jest niewiarygodna. Bardzo entuzjastycznie podeszliśmy już do samych nagrań. W studiu było sporo zabawy i śmiechu. Zachowywaliśmy się niemal, jak dzieciaki w okresie świąt. Atmosfera w studiu była podobna do tej z czasów nagrywania "Nightfall", a nawet "Epicus Doomicus Metallicus". Każdy z nas dał z siebie maksimum i to doskonale słychać na tym albumie. Płyta jest bardzo żywa i pełna mocy. To w pewien sposób ukazuje, jaki klimat panuje aktualnie w naszych szeregach.
No właśnie. Wydaje się, jakby nie było żadnego rozłamu i żadnego powrotu, a Candlemass wciąż pozostaje niepokonany.
Trafnie to ująłeś, gdyż ta płyta brzmi tak, jakby nagrywali ją znacznie młodsi ludzie, a my mamy przecież już czterdziestkę na karku. Ale tym razem naprawdę poszliśmy na całość i doskoczyliśmy wszystkim do gardeł.
Czy powrót na scenę, w tym właśnie składzie był dla was wszystkich od początku czymś oczywistym?
Nie, wcale nie. Właściwie, na samym początku, to właśnie ja miałem najwięcej obiekcji. Jednak, gdy w jednym z magazynów, w podsumowaniu najlepszych metalowych płyt ostatnich kilkudziesięciu lat zauważyłem, że "Nightfall" i "Epicus..." znalazły się w pierwszej dziesiątce, to coś mnie ruszyło. I to nie był tylko jeden czy dwa magazyny. Kompletnie mnie to zaskoczyło. Mówiliśmy wówczas do siebie: Co się k**** dzieje? Nie mogliśmy w to dosłownie uwierzyć. Wysadziło nas z kapci.
Po jakimś czasie byliśmy w stanie wznowić nasze wcześniejsze płyty i jak się okazało ludzie przepadali za tymi zremasterowanymi albumami. Dopiero wtedy coś się w nas zapaliło. Zaproszono nas też na "Sweden Rock Festival", i tak to się potoczyło. Przed koncertem zrobiliśmy sobie spotkanie w chińskiej restauracji na starym mieście w Sztokholmie, z masą jedzenia i picia. W trackie rozmów doszliśmy do wniosków, że może jednak warto zebrać się razem i coś zrobić.
Jak już mówiłem, początkowo byłem temu przeciwny. Trochę bałem się ponownego pojawienia się na scenie, bo w końcu nie robiliśmy tego od tak wielu lat. Tak czy inaczej, decyzja zapadła, zagraliśmy na festiwalu i reakcja fanów była wprost niesamowita. Ludzie nadal kochają ten zespół. Do tej pory zagraliśmy już sporo koncertów i, co ciekawe, dla wielu nowych fanów. To był prawdopodobnie najlepszy rok mojego życia.
To ciekawe, że wspomniałeś o nowych fanach Candlemass, bo moim zdaniem nowy album powinien poruszyć serca starych zwolenników waszego zespołu, dobrze znających takie albumy, jak "Nightfall" czy "Tales Of Creation". Co o tym sądzisz?
Wiesz, nowa płyta w pewnym sensie zawiera w sobie istotę Candlemass, wszystko to, czym był ten zespół przez lata. Ale ma też w sobie pierwiastek tego, jak przedstawia się nasza muzyka dziś. Jeśli podobały ci się takie albumy, jak "Nightfall", "Epicus...", "Tales..." czy "Ancient Dreams", to z pewnością pokochasz i ten. Na nim odnajdziesz wszystkie elementy tamtych materiałów, ale i bardzo dobrą produkcję oraz bardziej nowoczesne podejście. Dlatego uważam, że ten album doskonale oddane ducha Candlemass. Nie bez przyczyny też taki tytuł i ascetyczna, biała okładka. W ten sposób chcieliśmy powiedzieć ludziom, że to jest właśnie odrodzenie Candlemass, nowy początek.
Wspomniałeś wcześniej o doskonałej atmosferze panującej w studiu. Można to również odnieść do całego, często mozolnego procesu nagrywania?
Tak, gdyż cały proces przebiegał wspaniale. To było dziesięć rewelacyjnych dni spędzonych w tym legendarnym studiu [szwedzkie "Polar Studios", m.in. Led Zeppelin - przyp. red.]. To fantastyczne miejsce, w którym kontrastują się najnowsze osiągnięcia techniki studyjnej z analogowymi metodami rejestracji. Stary, przecież my nagrywaliśmy w piep****** muzeum rock?n?rolla! Próbowaliśmy wszystkiego i wyciągnęliśmy z tego to, co było dla nas najlepsze. Jedynym problemem było tylko to, że przez ten okres kilkukrotnie dzień mylił mi się z nocą.
W tym czasie nie mieliście jeszcze podpisanego kontraktu.
Zgadza się. Można powiedzieć, że byliśmy bardzo pewni siebie. Wiedzieliśmy, że mamy dobre utwory i byliśmy, co to tego przekonani. Nasz gitarzysta Mappe Björkman sam pokrył wszystkie kosztu studia i powiedział nam, żebyśmy się niczym nie martwili, bo i tak niebawem wszystko wróci do jego kieszeni. W tamtym czasie kontrakt nie był nam do niczego potrzebny.
Na scenie jesteś już od ponad dwudziestu lat i z pewnością obserwowałeś wzloty i upadki wielu metalowych stylów. Będąc obserwatorem tej muzyki od tak dawna, jak postrzegasz aktualną kondycję metalu, który dziś często wydaje się być zarobaczony przez setki zespołów bez konkretnej tożsamości?
Co masz na myśli, mówiąc setki zespołów bez konkretnej tożsamości?
Chodzi mi o grupy, które nie mają kompletnie nic do przekazania słuchaczowi, a przez to są zwyczajnie nijakie.
Już rozumiem, o co ci chodzi, bo sam podobnie to odbieram. Uważam, że dziś zbyt łatwo można nagrać i wydać płytę. Na początku lat 80., kiedy my zaczynaliśmy, wydanie albumu było bardzo trudne. Zanim dano tobie taką szansę, musiałeś się sporo napracować, wiele zagrać i wyjeździć na trasach. Nawet w początkach lat 90. nie wyglądało to zbyt różowo.
Obecnie jest tak dużo wytwórni, że każda z nich, dopiero co znaleziony zespół, natychmiast wrzuca do studia. I oczywiście większość z nich nie jest do tego gotowa. Trudno mieć tutaj pretensje do zespołu, bo taką szansę trudno przepuścić. Niemniej, finał jest taki, że na rynku pojawia się mnóstwo albumów, które najzwyczajniej w świecie nie są zbyt dobre. W dzisiejszych czasach wchodząc do sklepu muzycznego czujesz się, jakbyś przedzierał się przez pier****** dżunglę. Niemożliwym wydaje się być nawet znalezienie tego, co jest rzeczywiście dobre.
Na całe szczęście mamy dziś wspaniałe magazyny muzyczne, w których możesz dostać choćby niewielką informację o tym, co jest w porządku, a co nie. Jedyne, co podtrzymuje mnie na duchu jest to, że to całe g**** i tak na dłuższą metę nie utrzyma się na wodzie (śmiech).
"Candlemass" nie jest albumem koncepcyjnym, a zbiorem różnych tematów. Nas z pewnością najbardziej zainteresuje utwór "Copernicus", dotykający poniekąd osoby największego astronoma, który - co nie jest tak oczywiste dla wszystkich - urodził się w Polsce i jest jedną z najważniejszych postaci w historii naszego kraju.
Wiem o tym, choć faktycznie nie jestem przekonany, czy wszyscy mają tę wiedzę (śmiech). To właśnie on jako pierwszy określił porządek planet. To było coś wielkiego i godnego podziwu. Ale ten utwór dotyczy także dzisiejszej rzeczywistości. Gwiazdy nie są dziś tym, czym były przedtem, gdy Kopernik patrzył w niebo. Obecnie oglądamy 19-letnie dziewczyny, będące trybami w fabrykach sław i wszelkich programach typu reality show. O tym jest tak naprawdę ten tekst.
Od niedawna dostępna jest również nowa kompilacja Candlemass "Essential Doom", wydana przez szwedzką GMR Music Group. Ten materiał jest jednak w Polsce dość trudny do zdobycia.
Przykro mi to słyszeć, bo ten składak jest naprawdę dobry. Jedna płyta to typowa kompilacja naszych utworów, ale największą gratkę stanowi drugi album, którym jest materiał DVD. Dostajesz go tutaj niejako za darmo. DVD trwa ok. 30. minut i jest zapisem naszego koncertu z festiwalu "Rock Hard". Dodatkowo znajdziesz tam plakat i starą demówkę. Wszystko fajnie wydane. Postaraj się to zdobyć, bo to wydawnictwo z pewnością warte jest swojej ceny.
To ostatni materiał dla GMR - firmy, którą, muszę przyznać darzę sporą sympatią. Ci ludzie naprawdę lubią to, co wydają.
Absolutnie! To może nie jest największa firma, ale z pewnością oddana sprawie. Wiesz, gdyby nie to, że dużą determinacją wykazał się Nuclear Blast, to naprawdę nie miałbym nic przeciwko wydaniu nowego albumu właśnie dla nich. Sprawiłoby mi to dużą przyjemność.
Jak wygląda kontrakt z Nuclear Blast? O ile nie jest to tajemnicą.
Umowę podpisaliśmy na trzy duże albumy, także zostały nam jeszcze dwa. Wiesz, zainteresowanych było około dziesięciu dużych firm, ale szczerze mówiąc Nuclear Blast jest największą wytwórnią w Europie, a poza tym przedstawili najlepszą ofertę. Sprzedaliśmy dusze diabłu, ale bardzo nam to odpowiada (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.