"Konkurencji z Destiny's Child nie wytrzymamy"
Rob Birch i Nick Hallam, muzycy tworzący znany na początku lat 90. brytyjski duet Stereo MC's, wystawili swych fanów na ciężką próbę. Na ich kolejny album trzeba było czekać aż dziewięć lat. W 1992 roku podbili listy przebojów na całym świecie przebojem "Connected" i zamiast pójść za ciosem, nagle zniknęli. Okres ten muzycy wykorzystali głównie na ułożenie sobie życia prywatnego, ale nie zapomnieli o muzyce. W 2000 roku wydali płytę z remiksami, aż w końcu w czerwcu tego roku światło dzienne ujrzał ich najnowszy, zawierający premierowy materiał album "Deep Down & Dirty". Z tej okazji z Nickiem Hallamem, aranżerem większości materiału Stereo MC's rozmawiał Jarosław Szubrycht.
Czy tytuł nowej płyty Stereo MC's - "Deep Down & Dirty" - opisuje ostatnie 9 lat historii waszego zespołu?
Tak, przynajmniej w pewnym stopniu. W dużej mierze tytuł płyty jest jednak dziełem przypadku. Tak się złożyło, że "Deep Down & Dirty" był pierwszym utworem, który skomponowaliśmy z myślą o tej płycie. Dzięki niemu mogliśmy się otworzyć i następne kompozycje przyszły nam dużo łatwiej. Przy okazji oddaje to nasze zamierzenie, by ten materiał był w pewnym sensie brudny, surowy i jednocześnie głębszy, niż dotychczasowe nagrania Stereo MC's. Nie przeczę jednak, że w ciągu ostatnich kilku lat musieliśmy przebrnąć przez masę gó**a i musiało to mieć wpływ na zawartość płyty.
Czym inspirowaliście się dziesięć lat temu, a czym inspirujecie się dzisiaj?
Tym samym - życiem. Jednak w pewnym momencie zabrakło nam tej inspiracji. Wróciliśmy z bardzo długiej trasy koncertowej, a trasa to naprawdę nierealny, niezwykły sposób istnienia. Cały czas spędzasz w autokarze, samolotach, hotelach i nas scenie, a prawdziwe życie przez wiele miesięcy w ogóle cię nie dotyczy. Jednym z powodów, dla których tak długo zwlekaliśmy z nowym albumem, było to, że na jakiś czas straciliśmy wątek, nie wiedzieliśmy kim tak naprawdę jesteśmy. Musieliśmy na chwilę pobyć w domu, zakosztować zwykłego życia, codzienności, aby móc znów tworzyć muzykę.
Czy w ciągu ostatnich kilku lat nie pojawiła się w twojej głowie myśl, że "Connected" będzie ostatnią płytą Stereo MC's, że nie uda wam się już nic razem nagrać?
Raz na jakiś czas pojawiła się w naszych głowach taka myśl, ale tak naprawdę zawsze wiedzieliśmy, że w końcu uda nam się znowu coś razem zrobić.
Skoro mowa o "Connected", czy nie boisz się, że zostaniecie już na zawsze niewolnikami tego hitu, że wszystko, co kiedykolwiek nagracie, będzie do niego porównywane?
Pewnie tak, ale czy tego samego problemu nie ma każdy wykonawca, któremu udał się kiedykolwiek nagrać dobry album? "Connected" to ważna część tego, co dokonaliśmy jako zespół i nie widzę powodu, by się od niego odcinać. Być może w naszym przypadku sukces "Connected" został dodatkowo wyolbrzymiony przez to, że przez tak wiele lat nic nie nagrywaliśmy. Teraz jednak wszystko się zmieni. Wydaliśmy "Deep Down & Dirty", w przyszłym roku wydamy kolejny album i "Connected" będzie po prostu jednym z elementów naszej dyskografii.
Czy "Deep Down & Dirty" jest płytą skierowaną przede wszystkim do fanów "Connected"?
Myślę, że "Deep Down & Dirty" to materiał bardzo podobny do tamtego, z tą różnicą, że mamy rok 2001. Poza tym mam nadzieję, że nasza nowa płyta jest na tyle dobra, że przekonają się do niej ludzie, którzy nigdy wcześniej Stereo MC's nie słyszeli. Z drugiej strony znajdą się pewnie fani "Connected", którzy będą wybrzydzać, którzy stwierdzą, że spodziewali się czegoś innego. Każda płyta podoba się innym ludziom i z innych powodów, nie ma żadnych reguł, które pozwoliłyby na nagrywanie rynkowych pewniaków.
Jak porównałbyś scenę muzyczną z początku lat 90., a więc okresu w którym powstało "Connected", z obecną sytuacją. Czy wciąż jest dla was miejsce w MTV i na antenie rozgłośni radiowych?
Myślę, że znajdzie się dla nas miejsce, chociaż z niepokojem zauważam, że scena pop bardzo się ostatnio zawęziła. MTV i inne stacje komercyjne nie zauważają, że istnieje jakakolwiek inna muzyka niż cukierkowy soul i hip hop ze skąpo odzianymi dziewczętami w roli głównej. To strasznie nudne... Mam nadzieję, że mamy jeszcze swoją publiczność, bo bezpośredniej konkurencji Destiny's Child nie wytrzymamy. Nie jesteśmy w stanie sprzedać tyle płyt, co one, przede wszystkim dlatego, że jesteśmy brzydsi. Zaprosiliśmy jednak do chórków kilka pięknych dziewcząt, więc może chociaż to pozwoli nam na podjęcie walki. (śmiech)
Chciałbym poznać twoje zdanie o takich zespołach, jak The Prodigy, Apollo 440 czy The Orb. Niektórzy twierdzą, że ich muzyka brzmiałaby zupełnie inaczej, gdyby nie Stereo MC's?
Nie przeceniałbym naszych zasług. Myślę, że opinia ta bierze się stąd, że na początku lat 90. byliśmy jedynym zespołem wykonującym muzykę taneczną, który grał duże koncerty. W pewien sposób przetarliśmy szlak dla innych grup. Bardzo lubię The Prodigy i uważam, że nagrali kilka naprawdę dobrych numerów, natomiast Apollo 440 niezbyt do mnie przemawiają. Sprawiają na mnie wrażenie grupki przypadkowo zebranych muzyków sesyjnych, którzy próbują nagrywać nowoczesne płyty. Jeżeli chodzi o The Prodigy, to zaczynali jako kapela grająca na imprezach techno, a skończyli na festiwalach dla wielotysięcznej publiczności. Bardzo mi się to podoba. Robiliśmy to samo parę lat wcześniej - graliśmy na festiwalach rockowych, kiedy taka muzyka nie miała jeszcze na nie wstępu.
Czujecie się ojcami brytyjskiej muzyki klubowej?
No co ty? Przecież wcale nie jesteśmy starsi od ludzi z innych zespołów. Na przykład Norman Cook jest dokładnie w naszym wieku, tyle tylko, że kiedy my już nagrywaliśmy płyty Stereo MC's, on wciąż zajmował się remiksami nagrań hiphopowych. Czerpaliśmy jednak inspiracje z tych samych źródeł i skłamałbym, gdybym stwierdził, że on wzorował się na nas.
Co było ostatecznym impulsem, który skłonił was do tego, by nowy album nagrać i wydać właśnie teraz?
Nie było takiego impulsu, po prostu nagraliśmy płytę. Mieliśmy na to ochotę, znaleźliśmy wreszcie kierunek, w którym chcielibyśmy pójść i po prostu stało się. Zaszyliśmy się w studiu i po sześciu czy siedmiu miesiącach wyszliśmy z niego z gotową płytą. A wtedy zaczęły się poszukiwania wydawcy...
Jakie były pierwsze reakcje na wasz powrót „gdzie byliście tak długo”, czy raczej „kim są ci cholerni Stereo MC's”?
Kiedy podsumowuję 400 wywiadów, których udzieliłem w ostatnich dniach, wychodzi mi, że 387 dziennikarzy zapytało, co robiliśmy przez ostatnie dziewięć lat?(śmiech)
Przed nagraniem "Deep Down & Dirty", w 2000 roku wydaliście płytę w serii "DJ Kicks" dla wytwórni K7. Co to za materiał?
To płyta z remiksami. Wytwórnia wybiera ulubione numery, reprezentujące różne epoki i gatunki muzyczne, po czym prosi różnych DJ-ów, by to zmiksowali po swojemu. My staraliśmy ułożyć z tego swojego rodzaju muzyczną podróż - od utworów instrumentalnych, poprzez utwory z lat 60., aż po współczesne numery hiphopowe.
Czy pracowanie nad remiksami jest kreatywne? Czy remiksy to w ogóle sztuka?
W niektórych przypadkach na pewno tak. Moim zdaniem nie da się tego porównać do komponowania muzyki, do pisania własnych utworów, ale bywa, że remiksy wiele wnoszą do gotowych kompozycji. Niestety, w ostatnich latach wytwórnie płytowe po prostu używają remiksów do kreowania gwiazdek, które w normalnych warunkach nigdy gwiazdkami by nie zostały. Nie lubię, kiedy remiksy służą dopasowania złej muzyki do wymogów rynku, to straszna bzdura.
Jakie są cechy dobrego remiksu?
Bardzo różne. Czasem świetny remiks nie ma prawie nic wspólnego z oryginalną wersją piosenki. Na przykład remiksy robione przez Aphex Twin brzmią jak z innej planety... Kiedy my robimy remiksy, szukamy przede wszystkim mocnej, chwytliwej partii wokalnej i na niej budujemy całą resztę, często tworząc muzykę niemal od nowa. Tak naprawdę najważniejszą zasadą, którą kieruję się przy robieniu remiksów, jest to, by za wszelką cenę unikać tworzenia czegoś, co brzmi tanio i wstrętnie. Zbyt dużo beznadziejnych remiksów zaśmieca świat.
Dziękuję za wywiad.