"Komercyjni mimo woli"
Grupa IQ istnieje już od ponad 20 lat i obecnie zaliczana jest do klasyków rocka progresywnego. Po ogromnym sukcesie albumu „Subterranea”, zespół musiał włożyć wiele sił w nowy album, aby sprostać oczekiwaniom swych fanów. Sprawę utrudniał fakt, iż większość muzyków udziela się także w innych zespołach i nie zawsze mogli w pełni zaangażować się w pracę z IQ. Na rynku ukazał się niedawno kolejny album IQ, zatytułowany „7th House” i z tej okazji z Martinem Ordfordem, grającym w IQ na instrumentach klawiszowych, o zamianach w zespole, nowym brzmieniu i sytuacji w rocku progresywnym, rozmawiał Konrad Sikora.
Od momentu wydania świetnie przyjętego przez fanów albumu „Subterranea” minęło trochę czasu. Słychać, że z IQ zaszły małe zmiany.
Tak, album powstawał w sumie dość długo. Materiał zaczęliśmy pisać w styczniu zeszłego roku i praca nad nim trwała aż do końca lipca. Jesienią weszliśmy do studia i też trochę czasu zeszło nam tam. Nasz proces twórczy nie jest czymś, czego ludzie chcieliby być świadkami. Raczej przypomina on trzecią wojnę światową.. Jest nas w zespole pięć silnych osobowości. Każdy z nas mógłby robić karierę solową i ma w sobie ogromny potencjał twórczy. Mówiąc delikatnie – okropnie się przy tym kłócimy, ale dopóki efektem jest dobry album, jakoś to wszystko znosimy.
Zaszła też drobna zmiana w brzmieniu...
Tak, to efekt małych zmian wynikających z tego, że nie mogłem całkowicie zaangażować się w pracę nad tym albumem, w tym samym czasie bowiem nagrywałem swoją solową płytę. Tym razem ciężar komponowania wzięli na siebie Mike Holmes i John Jowitt. Teraz wiem, że ta zmiana wyszła nam wszystkim na dobre. Myślę, że szczególnie dzięki zaangażowaniu Johna, nasza muzyka mogła przybrać nieco inny odcień.
I rzeczywiście przybrała?
Tak. Ten album jest znacznie cięższy w swym brzmieniu. Ja skupiam się raczej na pisaniu piosenek bardziej melodyjnych i bardziej lirycznych. John nadaje IQ momentami metalowe ostrze i zauważam, że wielu ludziom bardzo się to podoba. „Subterranea” to był bardzo dobry album i musieliśmy naprawdę poważnie potraktować tę płytę. Nie chodziło o powtarzanie odpowiednich patentów, tylko o kolejny krok naprzód. Nie wiem, czy nam się udało spełnić wszystkie oczekiwania fanów. To mogą stwierdzić tylko oni.
Skąd wziął się tytuł płyty?
„7th House” to tytuł jednego z utworów, ale nie mam zielonego pojęcia, co on oznacza. Pete pisze bardzo abstrakcyjne teksty, powiedziałbym nawet, że maluje słowami abstrakcyjne obrazy. To właśnie jeden z tych obrazów. Tutaj nie ma znaczenia zawartego w każdym słowie, w każdej strofie, liczy się tylko całość. W każdej z piosenek na pewno jest jakieś znaczenie, ale jest to kwestia bardzo otwarta. W tym przypadku naprawdę nie wiem, o co mu chodzi.
A czy nadal uznajesz IQ za zespół grający rocka progresywnego?
Chyba tak. My nie gramy niczego innego, nadzwyczajnego. Świat ma teraz obsesję na temat muzyki dance, samplowania, remiksowania starych utworów. My, choć nie robimy niczego odkrywczego, na pewno możemy powiedzieć, że jesteśmy bardziej oryginalni. W tym sensie nie mam wątpliwości, że jesteśmy zespołem progresywnym.
Teraz nawet wysuwacie się na czoło tych wykonawców, tym bardziej, że dotychczasowi liderzy tego gatunku jakby od niego odeszli.
Tak i nie zupełnie rozumiem, dlaczego tak jest. Weźmy na przykład taki Marillion. Zarówno Fish, jak i zespół, zbudowali swoją karierę na rocku progresywnym, a odkąd się rozstali, grają wszystko, tylko nie rock progresywny. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje.
A co w takim razie oznacza dla ciebie termin ‘rock progresywny’?
To muzyka, która nie do końca jest na czasie, ma ciekawe brzmienie i różne rytmy, jest to muzyka, w którą wpleść można trochę jazzu, trochę muzyki klasycznej. I przede wszystkim nie jest to muzyka, do której można tańczyć w dyskotece. To właśnie mi się w niej podoba.
Wiem, że wydaliście koncertową wersję „Subterranea”. Czy można z tego wywnioskować, że koncerty są dla was równie ważne, jak materiał studyjny?
Tak, zdecydowanie. Powiedziałbym nawet, że w ogóle nie lubię pracy w studio, choć teraz podchodzę do tego z mniejszym dystansem. Nagrywanie i pisanie materiału to ciężka praca, ale granie koncertów to nagroda, którą za to dostajemy. IQ zawsze było zespołem, który nawet po dziewięciu miesiącach przerwy w pracy może wejść na scenę i zagrać od razu, bez żadnych przygotowań.
Czy w takim razie planujecie wydanie koncertowej wersji płyty „7th House”?
Nie, chyba nie. Trzeba bardzo uważać na to, jak często wydaje się albumy koncertowe. Należy je wydawać wtedy, kiedy jest na nie zapotrzebowanie. Nie można ich wydawać zbyt dużo. One muszą mieć konkretną wartość. Może za trzy, cztery lata, wydamy kolejny album live, na którym znajdzie się kilka piosenek z „7th House”? Wydawanie kolejnej płyty koncertowej byłoby teraz nadużyciem i eksploatowaniem publiczności.
W IQ zachodziło w przeszłości kilka kluczowych zmian personalnych. W jaki sposób one wpłynęły na brzmienie zespołu?
Nie było ich aż tak wiele, przynajmniej nie tak wiele, jak w Arenie. Zmiany, które zaszły w brzmieniu IQ kilka lat temu, nie miały raczej związku ze zmianami personalnymi. To była bardziej nasza własna decyzja. Chcieliśmy bowiem zacząć grać bardziej komercyjną muzykę. Wszyscy chcieliśmy to zrobić, niezależnie od tego, czy zmienił się nam wokalista, czy też basista. Po prostu chcieliśmy dotrzeć do szerszej publiczności.
Czy teraz też macie zamiar jeszcze bardziej skomercjalizować waszą muzykę, czy może doszliście już do tego momentu, w którym ten cel został osiągnięty.
Każdy chce mieć zespół, który jest najbardziej popularny na świecie. Jeśli tak nie jest, to nie ma sensu być w zespole. Wtedy chcieliśmy zrobić coś, aby uczynić z IQ większy zespół, ale nic z tego nie wyszło. Przyznaję się do tego, ale przynajmniej wiem, że próbowaliśmy. Teraz, kiedy mamy już własną wytwórnię, nikt nami nie rządzi, nagle okazało się, że „Subterranea” jest naszym najbardziej komercyjnym albumem. Wszystkim się spodobał i doskonale się sprzedaje. Czy to nie dziwne? Staliśmy się komercyjni mimo woli.
Skoro już osiągnęliście status jednego z najbardziej znanych zespołów grających rocka progresywnego, co jest teraz dla ciebie najważniejszą rzeczą?
Zawsze dla mnie jest najważniejsze to, nad czym pracuję. Pracowałem nad nowym albumem IQ, maczałem też palce w nowych produkcjach Jadis i Johna Wettona. Nie narzekam na brak zajęć, bardzo się z tego cieszę.
Czy w takim razie wykorzystywanie Internetu dla promocji waszej muzyki przydaje się?
Internet to bardzo ciekawa rzecz. Mam okazję tego doświadczyć na własnej skórze, dzięki mojej obecnej partnerce, która szukając dla siebie nowego samochodu, robi to właśnie przez Sieć. Ja nawet nie siadam do komputera, bo ona mi nie daje. Uważam, że przy promowaniu muzyki IQ i wszystkich innych moich projektów, Internet odgrywa bardzo ważną rolę. Istnieje w Sieci bardzo wiele stron o tematyce progresywnej i dzięki temu wiem, co robi konkurencja, a konkurencja wie, co ja robię. To bardzo dobre. Problemem jest tylko poczta elektroniczna. Wystarczy bowiem, że wyjadę w trasę, to po powrocie czeka na mnie kilkaset e-maili. To jedyna negatywna strona Internetu. Poza tym jestem przeciwko publikowaniu muzyki w Sieci. To jest przecież moja praca i ja z tego żyję. Nie wyobrażam sobie, aby ludzie mogli tak po prostu ściągać sobie z Sieci moją muzykę za darmo bez uwzględnienia moich praw i mojej pracy. Zdaję sobie sprawę, że coś z tym trzeba zrobić, wiem także, iż nie jest to takie łatwe. Jeśli format mp3 będzie się stawał coraz popularniejszy, wówczas wielu muzyków będzie musiało zmienić pracę. Mam za to nadzieję, że Internet stanie się największym na świecie sklepem sprzedającym bootlegi. Tego typu nagrania w mniejszym stopniu dotykają samych artystów, a często są wspaniałym materiałem. Mimo wszystko jednak to wszystko jest trochę przerażające.
Jakie macie plany koncertowe?
Jeśli zagramy trasę w tym roku, to wydarzy się ona dopiero w październiku lub listopadzie.
Czy jest szansa, że zawitacie wtedy do Polski?
Bardzo byśmy chcieli. Ostatnim razem nie przyjechaliśmy do was dlatego, że były to bardzo drogie koncerty i nikt nie zdecydował się wyłożyć odpowiedniej ilości pieniędzy. Oferowano nam za niskie kwoty i ponieślibyśmy wtedy duże straty, bo to były duże show, zatrudniliśmy ogromną ilość obsługi technicznej. Wiem, że w Polsce bardzo nas lubią, ale znów wszystko będzie zależeć od promotorów, od tego, czy zgodzą się nam zapłacić przyzwoite pieniądze. Jeszcze, niestety, nie możemy sobie pozwolić na granie za darmo. Miejmy jednak nadzieję, że wszystko się powiedzie. Grałem już w Polsce z Johnem Wettonem i było wprost fantastycznie. Jeśli będzie w ogóle jakaś trasa, będziemy bardzo się starać, aby przyjechać do Polski.
Dziękuję za rozmowę.