"Jim Morrison żyje"
The Doors to jeden z największych zespołów w historii rock’n’rolla. Śmierć w 1971 roku Jima Morrisona, charyzmatycznego wokalisty, przerwała karierę grupy. Pod koniec 2000 roku na rynku ukazał się niezwykły album „Stone Immaculate”, będący swoistym hołdem dla The Doors złożonym przez młodą generację muzyków. Z tej okazji Ray Manzarek, grający w zespole na instrumentach klawiszowych, opowiedział nam o początkach The Doors, swym najważniejszym koncercie i wpływie ich muzyki na innych artystów.
Jak powstała pierwsza piosenka The Doors?
Pierwszą piosenkę, którą napisaliśmy, było „Moonlight Drive”. Była to jednocześnie pierwsza piosenka, jaką zaśpiewał mi na plaży Jim Morrison. Tak właśnie powstali The Doors. Po ukończeniu uniwersytetu UCLA Jim miał wyjechać do Nowego Jorku. Po 40 dniach od odebrania dyplomów, to jak biblijne 40 dni i 40 nocy, Jim przyszedł do mnie na plaży. Spytałem, dlaczego nie wyjechał. Odpowiedział, że się rozmyślił. Zapytałem go więc, co robi, a on odparł, że pisze piosenki. Wiedział, iż jestem muzykiem, a ja wiedziałem, że jest poetą. Nigdy bym jednak nie przypuszczał, że zacznie pisać piosenki. Powiedziałem: „Zaśpiewaj mi jakąś”, a on odparł, że się wstydzi. Chwilę go przekonywałem, aby się nie wygłupiał, przecież tylko ja go miałem słuchać. W końcu zamknął oczy i powiedział: „Ten utwór nazywa się ‘Moonlight Drive’”. Powalił mnie na kolana, to był genialny tekst. W mojej głowie zaczęła od razu powstawać muzyka. Spytałem go, czy ma więcej takich rzeczy, odparł, że tak.
Pierwszą piosenką, którą zagraliśmy z Robbiem, kiedy dołączył do zespołu, była właśnie „Moonlight Drive”. To był początek The Doors.
Czy myśleliście, że odniesiecie taki sukces?
Dużo ćwiczyłem, Rob zresztą też. Był jedynym gitarzystą, który grał rock’n’rolla i flamenco nie używając piórka do gitary. John zajmował się przede wszystkim jazzem, był najlepszym perkusistą w naszej szkole. Jim zaczął pisać wiersze w wieku 8 lat, ja zacząłem grać na pianinie mając lat siedem. Wszyscy znaliśmy nasze instrumenty, byliśmy muzykami. W tym tkwił fenomen The Doors. Chcieliśmy grać, ale nikt z nas nie miał ambicji zostania wielką gwiazdą rocka.
Jak powstawały wasze piosenki?
Proces powstawania naszych kompozycji był bardzo różny. Jim i Robbie opracowywali tonacje, John dodawał rytm, a ja wszystko upiększałem klawiszami. Zdarzało się jednak, że Jim już miał tekst i melodię, i razem z nim to opracowywałem, tak jak w przypadku „Moonlight Drive”. Czasami ja coś wymyśliłem, czasami Robbie. To przecież Rob napisał „Light My Fire”. To była jego pierwsza piosenka, którą napisał w życiu. Zresztą jest to dość ciekawa historia. Po jednej z prób powiedzieliśmy sobie, że w domu każdy z nas napisze jedną piosenkę. Nikt z nas niczego nie wymyślił, a on przyszedł „Light My Fire”. Dodatkowo napisał także „Love Me Two Times”. W przypadku „Riders On The Storm” inspiracją była piosenka „Ghost Riders In The Sky” – bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych. Ten utwór otworzył nowy rozdział w karierze The Doors.
Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, co byłoby dalej?
Gdyby Jim wrócił wtedy z Paryża... wiele o tym myślałem. Miał ochotę robić coś w rodzaju „An American Prayer”. Ten album to była pierwsza płyta nowych The Doors. Gdybyśmy grali dalej, tak właśnie wyglądałaby nasza twórczość. Poezja ilustrowana muzyką. Byłyby nagrania czytanych wierszy, fragmenty koncertów, piosenki – dokładnie tak jak na „An American Prayer”. Niestety, do tego nie doszło. Kiedy po raz pierwszy zagrałem z chłopakami jako The Doors, zrozumiałem, co to jest muzyka. Pojąłem, że wszystko, co graliśmy wcześniej, to tylko marne wypociny. Po raz pierwszy zagrałem muzykę właśnie jako członek The Doors. To była niesamowita muzyczna przygoda, której nikt nie jest w stanie powtórzyć. Chociaż zdarzały nam się czasami twórcze niedociągnięcia. Utwór „Waiting For The Sun” nie znalazł się na albumie o tym samym tytule. Czuliśmy, że jeszcze nie jest taki, jaki powinien być. Udało nam się umieścić go na następnej płycie, wtedy był gotowy. „Someday Soon” to utwór, który nigdy nie został dobrze dopieszczony i skończony. Aby zrozumieć, jak naprawdę powstawała nasza muzyka, należy posłuchać naszych materiałów demo. Wtedy można uchwycić tę magię i zobaczyć, jak wszystko się rozwijało. Nie było sensu próbować robić tego bez Jima, teraz to wiem.
Jak poznałeś Jima?
Spotkaliśmy się w szkole filmowej uniwersytetu UCLA. Jim skończył studia. Nie tak jak w filmie Stone’a. On naprawdę skończył te studia. Jim to nie był tchórz i nie zrezygnowałby z nauki w tej szkole. Oliver Stone to schrzanił. Okropnie nie podobała mi się ta scena w filmie, w której Jim rzuca studia. Wizjonerstwo The Doors i to poczucie dynamiki wzięło się chyba właśnie z tego, że kończyliśmy tę szkołę.
Czy legendy o waszych dokonaniach w studio to prawda?
Zawsze dobrze się bawiliśmy się w studio. Jim także doskonale się bawił. Z tym, że jak jesteś w studio, to jesteś tam po to, aby coś nagrać. Nie możesz się za bardzo bawić. Producenci nas poganiali i nie dawali się za bardzo lenić. Zazwyczaj więc w studio wypruwaliśmy sobie żyły. Szczególnie w przypadku albumu „Strange Days”. Mieliśmy nowe możliwości techniczne i mieliśmy doświadczenie. To ułatwiło nam zadanie, ale z drugiej strony zmotywowało do większego wysiłku. Czuliśmy się trochę jak naukowcy, a Jim miał się dobrze, bo on tylko nagrywał wokale. Kiedy nie musiał tego robić, wygłupiał się i robił różne rzeczy. Legendy, które krążą na temat tego, co działo się w studio, są prawdziwe, ale nie można zapominać, że oprócz wygłupów i zabawy musieliśmy też bardzo ciężko pracować.
Który koncert w swoim życiu wspominasz najprzyjemniej?
W Madison Square Garden - to był jeden z najważniejszych koncertów w naszej karierze i w moim życiu. Pamiętam, że zanim zaczęliśmy grać, powiedzieliśmy technicznym, że nie mają włączać świateł, dopóki nie zaczniemy grać i nie mają nas zapowiadać, dopóki dobrze się nie zestroimy. Potem padło to słynne: „Ladies and gentlemen from Los Angeles, California, The Doors”. Oczywiście, trochę za wcześnie, ale kiedy zapaliły się światła i zobaczyłem tych wszystkich ludzi, stwierdziłem: "Jesteśmy w Madison Square Garden, dalej już zajść nie można’. Zagraliśmy wspaniały koncert, to było niesamowite.
Jak myślisz, czym jest muzyka The Doors dla obecnych nastolatków?
Jest coś w muzyce The Doors i w postaci Jima Morrisona, co kojarzy się młodzieży z wolnością. Dotyczy to religii, stosunków z rodzicami, przyjaciółmi i nauczycielami. Kiedyś spotkałem takiego nastolatka i zapytałem, czym jest dla niego muzyka The Doors. Po chwili zastanowienia powiedział właśnie, że symbolizuje wolność. Szukanie czegoś innego, alternatywnej rzeczywistości i prawdy, oświecenia, daje poczucie wolności i świadomość braku ograniczeń. Muzyka The Doors w jakiś sposób to niosła. Wariactwo i szaleństwo są wciąż wokół nas, należy się nauczyć je oswoić, Jim to potrafił i dlatego był wyjątkowy.
Czy myśleliście kiedykolwiek, że wasza muzyka będzie popularna nawet po 30 latach?
Nigdy nie myśleliśmy o wiecznym trwaniu The Doors. Aby dobrze robić swoje, należy znaleźć się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu. Kiedy Jim był z nami, wszystko się zazębiało. Na początku XXI wieku wygląda jednak na to, że nasza muzyka nadal ma taką samą moc. To bardzo budujące. Takie coś daje mi poczucie dobrze spełnionej misji. Dzięki temu wiem, że grałem dobrą muzykę, ale wiem także, że na tym świecie są jeszcze ludzie, którzy potrafią być otwarci na sztukę i myślą w podobny do nas sposób.
Co sądzisz o pielgrzymkach na grób Jima?
Uważam, że są wspaniałe. To świadczy o tym, iż Jim nie umarł. Jim Morrison wciąż żyje. Nie należy przy tym jednak niszczyć innych grobów. To nie jest w porządku. Z grobem Jima można robić wszystko. Należy jednak mieć szacunek dla innych. Na grobie Jima możecie się wyżywać w dowolny sposób. Macie na to moje pozwolenie i pozwolenie Jima.
Czy dostrzegasz obecnie wpływ waszej muzyki na innych artystów?
Tak, dostrzegam wpływ The Doors bardzo często. Jest wielu wokalistów, którzy wzorują się na Jimie. Choćby Ian Astbury, Michael Hutchence lub Scott Weiland ze Stone Temple Pilots - to są bardzo morrisonowscy wokaliści. Szkoda tylko, że Michael, podobnie jak Jim, nie żyje. Jeśli o muzykę, to słyszę wpływ The Doors wszędzie, na przykład w Smash Mouth. To przecież zrzynka z The Doors. Na pewno echa The Doors znaleźć można jeszcze w twórczości Pearl Jam, Smashing Pumpkins i U2.
Co sądzisz o Internecie i problemie związanym z mp3?
Z Internetu często korzystam. Uważam, że to wspaniały środek komunikacji i wspaniałe źródło informacji. Lubię słuchać muzyki z Internetu. Podoba mi się fakt, iż mogę posłuchać fragmentów płyt i zadecydować, czy chcę kupić album. Tu tkwi problem, artystom należy coś dać. Nie obchodzi mnie, czy zapłacisz wytwórni płytowej, ale artyście musisz. Jeśli nie będziesz im płacił, to umrą z głodu i za jakiś czas nie będzie już żadnych artystów. Dlatego problem z mp3 musi być jakoś rozwiązany. Jak? Tego, niestety, nie wiem.
Dziękuję za rozmowę