Reklama

"Jesteśmy thrashmetalową rodziną"

Wszystko zaczęło się ponad 20 lat temu. W Gelsenkirchen, miasteczku w Zagłębiu Ruhry, narodził się Sodom, do dziś jeden z najsłynniejszych niemieckich zespołów thrashmetalowych. Sława przyszła szybko za sprawą pierwszych wydawnictw tria - mini-albumu "In The Sign Of Evil" i dużej płyty "Obsessed By Cruelty". Mimo tego, że wielu wytykało Tomowi Angelripperowi i jego kolegom niedoskonałości warsztatowe, Sodom przetrwał, racząc swoich fanów kolejnymi płytami. Od kilku tygodni możemy się cieszyć kolejnym wydawnictwem Sodom, albumem zatytułowanym "M-16". Premiera płyty była dobrą okazją do porozmawiania z jego liderem o nowej płycie, wojnie Wietnamie, a także zbliżającej się trasie koncertowej wraz z Destruction i Kreator, która obejmie również Polskę. Tom Angelripper chętnie odpowiedział na pytania, które zadał mu Lesław Dutkowski.

Waszą płytę znów produkował Harris Johns...

Tak Harris Johns powrócił i to jest dla nas bardzo ważne. Chciałem mieć thrashowy album, który byłby odpowiednio wyprodukowany, nie tak jak wiele obecnych albumów. On jest naszym dobrym przyjacielem, można powiedzieć, że jest czwartym członkiem Sodom. Doskonale wie, co chcemy osiągnąć i daje nam to. Było mniej więcej tak, jakbyśmy użyli wehikułu czasu i cofnęli się do lat 80., do ducha tamtego okresu. On nie nagrywa żadnych sztucznych dźwięków, żadnych sampli perkusyjnych czy czegoś takiego. Samo nagrywanie było bardzo zabawne, ponieważ Harris działał dokładnie tak, jak robił to 15 lat temu. Wiele zespołów odwróciło się za to od niego, ale nie my. Nam to odpowiada.

Reklama

Zdajesz sobie sprawę, że to pierwszy przypadek w historii Sodom, że nagraliście dwa albumu z rzędu w takim samym składzie?

Wiesz, w zasadzie to gramy już wspólnie pięć lat. Sądzę, że to najmocniejszy skład w historii tego zespołu. Jestem naprawdę z tego zadowolony. Ci kolesie są moimi dobrymi przyjaciółmi. Jesteśmy z tego samego pokolenia i możemy rozmawiać o wszystkim. W przeszłości bywało mnóstwo problemów ze składami Sodom. Na przykład z Witchhunterem, który stał się alkoholikiem. Inni myśleli tylko o tym, jak zarabiać pieniądze. Teraz już tak nie jest. Bobby i Brenemann to fajni kumple, a to oznacza, że możemy się dobrze ze sobą komunikować i pracować razem bez żadnych problemów. Będę robił wszystko, aby w takim składzie Sodom przetrwał jak najdłużej.

Czy twoim pomysłem było zrobienie koncertu promującego album w Rock Cafe w Bangkoku?

Moim i mojego kolegi Manny'ego, który pracuje dla niemieckiego "Metal Hammera". On porozmawiał z ludźmi z wytwórni płytowej i powiedział im o pomyśle zrobienia innego typu promocji. Zabraliśmy więc pewną grupę dziennikarzy i muszę przyznać, że było to istne szaleństwo, w jak najbardziej pozytywnym sensie. Było to jednak bardzo drogie. (śmiech) Wytwórnia jednak wszystko pokryła, tak więc było spotkanie promocyjne, zagraliśmy tam również koncert. Zobaczymy, co z tego będzie. Mam jednak wrażenie, że "M-16" odniesie sukces i te pieniądze się zwrócą. (śmiech)

Całe wydarzenie było po prostu nieprawdopodobne, bo jak się okazało byliśmy pierwszym zespołem thrashmetalowym, który zagrał w Bangkoku. Owszem grały tam inne kapele z różnych części świata, Scorpions też tam chyba grali. Niesamowici byli ludzie, którzy przyjechali nawet z Malezji, Laosu i Kambodży. Koncert był wspaniały, także dlatego, że znali wszystkie nasze piosenki i wszystkie teksty. A tam ciężko jest zdobyć nasze płyty. Owszem można sobie pościągać kawałki z Internetu. Planuję więcej koncertów w tamtym rejonie w lutym przyszłego roku. Niemal każdy zespół jeśli wybiera się do Azji to gra w Japonii. Ten kraj jest jednak znacznie mniejszy od Japonii.

Wiem, że wiosną tego roku wybraliście się w podróż po południowo-wschodniej Azji. Odwiedziliście właśnie Tajlandię i południowy Wietnam. Jakie masz wrażenia z tej podróży?

Jak wiesz, większość piosenek z nowej płyty opowiada o Wietnamie. Chciałem uzyskać jak najwięcej informacji na ten temat, chciałem porozmawiać z ludźmi, którzy walczyli na wojnie. Oni są szaleni, ale w sumie bardzo mili. Nie chcą jednak opowiadać o wojnie, ponieważ dla nich wojna się już dawno skończyła. Mówili na przykład: Mogę ci powiedzieć, że zabiłem tylu i tylu amerykańskich żołnierzy. Cała podróż była doświadczeniem, które wywarło na nas wielkie wrażenie. Widzieliśmy ofiary napalmu i agent orange. Jeśli piszesz o czymś, to jest w porządku, ale warto jednak zaczerpnąć więcej informacji w danym temacie. W tym celu konieczna jest bezpośrednia rozmowa.

Poza tym chcieliśmy dowiedzieć się czy w Wietnamie jest scena metalowa. Myśleliśmy bowiem o zorganizowaniu tam koncertu Sodom. To okazało się niemożliwe. Coś takiego jak scena metalowa tam nie istnieje. Ma charakter, że się tak wyrażę, głęboko undergroundowy. System polityczny zabrania kupowania płyt, czy tworzenia takiej muzyki. Żeby tam zagrać, musielibyśmy zapłacić pieniądze policji i tak dalej. Spróbujemy w przyszłym roku. Wietnam jako kraj jest bardzo miłym miejscem. Wietnamczycy natomiast starają się obecnie robić pieniądze na tak zwanej turystyce wojennej. Przyjeżdża tam wielu Amerykanów, weteranów wojennych, którzy jeszcze raz chcą zobaczyć ten kraj. Możesz przejść się specjalnymi systemami tuneli, które przebudowano specjalnie na potrzeby turystów, którzy zazwyczaj są znacznie wyżsi od Wietnamczyków. Byliśmy też w Muzeum Zbrodni Wojennych. Mam wrażenie, że Wietnam staje się coraz bardziej otwartym państwem.

Jeśli mnie pamięć nie myli, pierwszą piosenką, którą napisałeś o Wietnamie była "Persecution Mania" z 1987 roku. Potem tematykę wietnamską kontynuowałeś na albumach "Agent Orange" i "Code Red". Trudno nie odnieść wrażenia, że to wydarzenie historyczne bardzo cię interesuje...

Owszem interesuje. Chociaż ja często skupiam się tylko na szczegółach lub symbolach, tak jak było w przypadku naszej najnowszej płyty. Każdy coś tam wie na temat wojny w Wietnamie. Jeśli napiszę tekst o drugiej wojnie światowej to zaraz odezwą się tacy, którzy powiedzą O! Piszesz o drugiej wojnie. Jesteś faszystą!. Już tak było i zawsze wszyscy źle rozumieli przekaz, dlatego nie zamierzam tego więcej robić. Jeśli wczytasz się uważnie w teksty, to między wierszami zauważysz, że w każdej z piosenek zawarta jest prośba Proszę, skończcie z wojnami. Nienawidzę każdej wojny, nie tylko wietnamskiej. O tej wiem może trochę więcej, bo interesowałem się nią, oglądałem te wspaniałe filmy - "Czas Apokalipsy", "Full Metal Jacket". Moje zdanie jest takie, że rodzaj ludzki nigdy nie potrafił obejść się bez wojny. W naszych tekstach też można to znaleźć. Używamy w nich tego, co być może sprawi, że ludzie się obudzą i zrozumieją.

Sporo ludzi pytało mnie, dlaczego wydajemy taką płytę po tym, co stało się w Nowym Jorku. Nie dbam o takie opinie, bo my wszystko mieliśmy gotowe na długo przed tym zanim to się stało. Poza tym to jest płyta antywojenna! Ludzie muszą to sobie uświadomić. Wielu fanów jest niestety na tyle głupich, że nie czyta tekstów, nie rozumie ich. Podniecają się O! Znowu nagraliście album wojenny! Super!. Powtarzam więc, to jest płyta o wymowie antywojennej! Niczego innego nie należy tam szukać.

Wybacz to pytanie, ale ja nie jestem mocny w kwestach militarnych. Co to właściwie jest M-16?

To karabin, który Amerykanie zaprojektowali na potrzeby wojny w Wietnamie. Dla mnie jest on symbolem tej wojny. Skonstruowano go z przeznaczeniem do walk w dżungli. Myślano, że dzięki tej broni uda się wygrać wojnę. Lubię tytuły, które nie są banalne. Podobnie jest z tekstami. Myśleliśmy też o nazwaniu płyty "I Am The War", ale zdecydowałem się na "M-16".

Z tego co mi wiadomo twój drugi projekt Onkel Tom zdobył o wiele większą popularność w Niemczech niż Sodom. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, aby skoncentrować się wyłącznie na tym projekcie?

Nie, nigdy. Robię to tylko i wyłącznie dla zabawy. Angażuję się w stu procentach we wszystko co robię, ale Sodom jest moim głównym zespołem. Nigdy nie zaprzestanę działalności z tą grupą. Projektem Onkel Tom zajmuję się w wolnym czasie, na przykład kiedy nie nagrywamy kolejnej płyty Sodom. To tylko taki zabawny zespolik, ale czasem bywa tak, że taki zabawny zespolik staje się głównym projektem. Ja jednak nigdy nie myślałem o tym, aby zrezygnować z Sodom i działać tylko jako Onkel Tom.

Sodom stuknęło już 20 lat. Co twoim zdaniem decyduje o tym, że ten zespół istnieje i nagrywa nowe płyty?

Głównym powodem w moim odczuciu jest to, że nigdy nie zmieniliśmy stylu naszej muzyki i w ten sposób żaden z albumów Sodom nie był rozczarowaniem dla naszych fanów. Ten zespół jest naprawdę oryginalny, ma swój styl. Nie staraliśmy się stać bardziej komercyjni. Zawsze robiliśmy muzykę, którą chcieliśmy i dlatego po 20. latach wciąż jesteśmy aktywni. Wiele zespołów powstawało i szybko znikało. Być może dlatego, że odnosiły sukces, a potem stawały się bardziej komercyjne i nikt ich płyt nie chciał potem kupować. Kiedy rozmawiam z muzykami z młodych zespołów powtarzam im Starajcie się stworzyć własny styl. My robiliśmy to przez cały czas. To jest bardzo ważne. Gdy zaczynaliśmy grać 20 lat temu nie sądziłem, że przetrwamy tak długo. To jest zadziwiające. Te 20 lat minęło jednak naprawdę bardzo szybko. W Niemczech mówi się teraz o odrodzeniu thrash metalu. Destruction się odrodził, Kreator na powrót stał się bardziej thrashowym zespołem, Holy Moses się reaktywował. Na nas nie robi wrażenia gadanie o tym odrodzeniu, bo my nigdy nie przestaliśmy grać. Nagrywaliśmy nowe płyty, a potem ruszaliśmy w trasy.

Zespoły, które podziwiałeś na początku kariery, takie jak Venom czy Motorhead istnieją i tworzą muzykę, która brzmi nowocześnie, rozwijają się. W przypadku Sodom można zaobserwować podobne zjawisko. Rozwijaliście się, tworzyliście bardziej dojrzałe albumy. Interesuje mnie to, czy do dziś twoi idole z przeszłości robią na tobie wrażenie, czy może znalazłeś dla siebie inne inspiracje?

Gdy patrzę na początek lat 80., kiedy Venom i Sodom byli na szczycie, mogę szczerze powiedzieć, że to co wówczas robili stanowiło dla mnie wielką inspirację. Venom miał podobne do naszych problemy ze składem. Potem powrócili z Mantasem w składzie. Naprawdę lubię ten zespół, lecz w moim odczuciu jest to projekt powołany do życia tylko po to, aby zarabiać pieniądze. Nie ulega najmniejszej kwestii, że "Welcome To Hell" i "Black Metal" to jedne z najważniejszych albumów metalowych wszech czasów.

Z Motorhead jest tak, że nie jestem specjalnym fanem ich najnowszej płyty, ale Motorhead to zawsze Motorhead. Nigdy tak naprawdę się nie zmienili. Jednak wydaje mi się, iż w przeszłości byli znacznie lepszym zespołem, zwłaszcza gdy się przyjrzysz takim płytom, jak " No Sleep 'Till Hammersmith". Ostatnimi wspaniałymi płytami tej grupy były "Another Perfect Day" i "Orgasmatron". Po wydaniu tej ostatniej pozycji trochę się zmienił ich styl. Lemmy jednak żyje i tworzy. To, że ma dziś 55 lat nie ma żadnego znaczenia. W przyszłym roku na pewno będzie na rynku ich nowa płyta. Lemmy nigdy nie przestał tworzyć muzyki, ona jest jego życiem, dzięki niej zarabia pieniądze. Prawdą jest, że Motorhead był dla mnie wielką inspiracją, ale lubiłem też całą masę innych zespołów i one też wywarły na mnie wpływ.

Niebawem wyruszacie na wyjątkową trasę koncertową z innymi legendami thrash metalu - Kreator i Destruction. Czy zdarzyło się już kiedyś, że graliście razem?

Nie pamiętam. Zdecydowaliśmy się na takie tournee między innymi dlatego, że Destruction nie było na scenie przez kilka lat. Teraz wrócili, wydali dwie płyty. Schmier jest w zespole i wszyscy o nim mówią. Moim zdaniem ta trasa jest spóźniona o jakieś dziesięć lat. Ale postanowiliśmy spróbować. Schmier i ja jesteśmy dobrymi kumplami, możemy rozmawiać ze sobą na każdy temat. Gdy widzieliśmy się jakiś czas temu powiedziałem mu Pojedźmy na wspólną trasę. Destruction i Kreator myślały o osobnych trasach, ale ja wpadłem na pomysł, abyśmy pojechali w trzy zespoły. Z pewnością koncerty sprzedadzą się świetnie i będzie to niesamowita trasa koncertowa. Po tylu latach jesteśmy niczym członkowie jednej rodziny, która tworzy muzykę thrashmetalową. Wszystko jest robione z myślą o fanach, ceny biletów mają być tak niskie, jak to tylko możliwe, biorąc pod uwagę, że jednego wieczoru staną na scenie trzy klasyczne zespoły thrashmetalowe. Tournee nie jest dla mnie, dla Schmiera czy Mille - jest dla naszych fanów.

Powiedz mi, co sądzisz o Internecie jako medium? Odgrywa on w twoim życiu jakąś rolę?

Bardzo lubię Internet. Jest jednak wiele problemów, na przykład z czymś takim, jak Napster. Mnie to nie interesuje. Jeśli jesteś prawdziwym fanem Sodom i tak kupisz oficjalnie wydany album. W Bangkoku na przykład nie można było kupić naszych płyt, tak więc fani ściągali je z Internetu. Bardzo lubię serwis aukcyjny eBay, dzięki któremu można kupić rozmaite rzeczy. Czegokolwiek się szuka za pomocą Internetu, prędzej czy później się to znajdzie. Dzięki temu medium świat jest zjednoczony w pewien sposób. Dla mnie osobiście Internet obecnie jest ważniejszy niż radio i telewizja. Nie sposób pominąć tego, iż jest bardzo istotny dla sceny muzycznej.

Skoro doceniasz dobrodziejstwa Internetu to powiedz mi, jak to jest możliwe, że Sodom jeszcze nie ma oficjalnej strony w sieci?

Mamy chyba cztery lub pięć stron nieoficjalnych, z których najlepszą jest - crash.to/sodom - bo zawiera zawsze aktualne informacje. Szkoda mi wydawania sporych pieniędzy na utrzymywanie strony oficjalnej. Jest zupełnie inaczej, kiedy jesteś fanem Sodom, takim jak Sodom Web Squad, którzy są twórcami wspomnianej witryny i zrobili ją naprawdę profesjonalnie - są tam m.in. newsy, trasy koncertowe, można kupić gadżety. Zespół ich wspiera, starając się dostarczać najświeższe doniesienia. Dla mnie ta strona jest niczym strona oficjalna zespołu.

Chciałbym jeszcze wrócić na moment do płyty "M-16". Śpiewasz na niej o bardzo poważnych rzeczach, ale na samym końcu umieściłeś zabawną wersję kompozycji zespołu The Trashmen - "Surfin' Bird". Chciałeś w ten sposób dać do zrozumienia, że pomimo podejmowania poważnych tematów masz poczucie humoru?

Jeśli obejrzysz film o Wietnamie "Full Metal Jacket" Stanley'a Kubricka to usłysz tam tę piosenkę w oryginalnej wersji, która pochodzi z 1965 roku, kiedy trwała już wojna. Dla mnie jest ona w jakimś stopniu odbiciem ducha panującego podczas tego konfliktu. The Trashmen to był zespół grający rockabilly, który bardzo lubię, a którego prawie nikt nie zna. Nasza wersja tej piosenki powstała właściwie już po zakończeniu sesji nagraniowej. Harris Johns powiedział - A teraz nagrajcie coś specjalnego dla fanów. Nagraliśmy ją zupełnie na żywo i mieliśmy przy tym kupę zabawy. To była sesja, która upłynęła pod znakiem zabawy i picia piwa. (śmiech) Myśleliśmy początkowo, aby zamieścić "Surfin' Bird" tylko na wydaniu japońskim, bo Japończycy uwielbiają mieć dodatkowe utwory. Jednak wytwórnia płytowa wyperswadowała nam, że jest to wspaniała wersja i chcą ją zamieścić na normalnym wydaniu, rezygnując z bonusu dla Japonii. Mnie to nie interesuje, bo Japończycy chcą bonusów dla pieniędzy, aby fani z Europy musieli ze względu na to dodatkowe kawałki zamawiać płyty u nich. Graliśmy już ten kawałek na żywo i wygląda na to, że stanie się on koncertowym klasykiem.

Pochodzisz z Gelsenkirchen i podejrzewam, że jesteś kibicem piłkarskim. Nie mylę się?

Tak, jestem kibicem Schalke 04. Nie jestem jakimś fanatycznym kibicem, ale kiedy oni mają grać jakiś mecz wszyscy o tym mówią. Schalke to bardzo znany klub w tym regionie Niemiec. Nigdy jednak nie osiągnęli sukcesu na jaki w moim odczuciu zasługiwali. W ubiegłym roku przegrali mistrzostwo Niemiec z Bayernem Monachium. W Gelsenkirchen wszyscy nienawidzą Bayernu, bo oni zawsze wygrywają, a dzieje się tak dlatego, że mają najwięcej pieniędzy. Pozostali członkowie Sodom są z Dortmundu i kibicują Borussii.

Pamiętasz jeszcze wasz koncert z Polski z 1988 roku, z imprezy "Metal Battle", kiedy przyszło was obejrzeć 10 tysięcy fanów?

Z Katowic. Oczywiście, że pamiętam. To był jeden z najlepszych koncertów w całej historii Sodom. W tamtym czasie w Niemczech nie mieliśmy nigdy takiego przyjęcia, ani takiej frekwencji. O ile dobrze pamiętam graliśmy wtedy z Risk.

Pamiętasz doskonale.

Hala nazywała się Spodek i była fantastycznym miejscem do grania. Sam koncert bardzo nam się podobał. Po jego zakończeniu wypiliśmy masę wódki i piwa. Za kulisami było prawdziwe szaleństwo, bo nikt prawie nic nie jadł, a wszyscy wypili morze alkoholu. Nie ma dwóch zdań, że to był jeden z najwspanialszych koncertów, jakie kiedykolwiek zagraliśmy. Staram się zdobyć nagranie wideo z tego występu, ale do tej pory mi się to nie udało. Chyba wtedy mało kto dysponował kamerą wideo. Jeśli możesz mi pomóc znaleźć zdjęcia, bądź filmy z tego koncertu będę bardzo wdzięczny. W przyszłym roku przygotowujemy DVD, na którym chcemy zawrzeć różne niewydane do tej pory materiały o zespole - zdjęcia, filmy. Można je wysyłać na adres naszej wytwórni SPV. Gwarantuję, że ci, którzy nam podeślą materiały, dostaną za to pieniądze. Nie będzie z tym żadnego problemu. Byłoby wspaniale, gdyby udało się coś znaleźć.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: zabawy | śmiech | filmy | koncert | metal | 20 lat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy