Reklama

"Gramy po prostu rocka"

Młodzi, utalentowani i wkurzeni - to krótka, ale chyba najcelniejsza charakterystyka Papa Roach, kalifornijskiej grupy, która za sprawą wydanego w kwietniu 2000 roku debiutanckiego albumu "Infest" (dziś już multiplatynowego!) dołączyła do nu-metalowej elity. Dzisiaj wymieniani są jednym tchem obok Korn, Limp Bizkit czy Slipknot i wystarczy posłuchać choćby singlowego "Last Resort", by zrozumieć, że w pełni na to zasłużyli. Jak wyglądała droga z cebulowego zagłębia Ameryki na szczyt muzycznego biznesu pytał Jerry'ego Hortona, gitarzystę Papa Roach, Jarosław Szubrycht.

Wczoraj graliście na festiwalu „Rock Am Ring”, bliźniaczej imprezie dla „Rock Im Park”. Jak wam poszło?

Czekaliśmy na swoją kolej cały dzień, bo nasz występ miał się odbyć dopiero po północy, a gdy tylko wyszliśmy na scenę, zaczęło padać. W dodatku w połowie pierwszego numeru na scenie padł prąd i czekaliśmy przynajmniej 10 minut na usunięcie awarii. Zaczęliśmy od nowa i po czterech utworach znowu wyłączono nam prąd. Tym razem naprawienie tego zajęło pół godziny, po czym pozwolono nam zagrać tylko dwa kawałki. Wielu ludzi zrezygnowało i rozeszło się do domów, ale ci, którzy przyszli, przyjęli nas wspaniale. Cieszę się jednak, że na „Rock Im Park” gramy pod dachem. Odbijemy sobie wczorajsze niepowodzenia!

Reklama

Powiedz, czy nagrywając „Infest”, oczekiwaliście tak wielkiego sukcesu?

Nigdy w życiu! Nie marzyliśmy nawet o tym, że kiedykolwiek uda nam się zagrać poza terytorium Stanów Zjednoczonych. Myśleliśmy, że do końca życia będziemy jeździć od klubu do klubu w starej, odrapanej furgonetce.

Czy popularność odcisnęła na was swoje piętno?

Zauważyłem, że ludzie inaczej na mnie patrzą, nawet moi starzy znajomi. Odnoszę wrażenie, że spodziewają się, że bardzo się przez ostatni rok zmieniłem. Nie sądzę jednak, bym był inny, czy w jakikolwiek sposób lepszy od innych. Po prostu miałem więcej szczęścia niż inni i mogę zarabiać na życie grając w zespole.

Planujecie reedycje płyt Papa Roach, które wydaliście nakładem Onion Hardcore, waszej własnej wytwórni?

W najbliższym czasie raczej nie, ale jestem pewien, że prędzej czy później większość z tych nagrań ponownie trafi na rynek. Wyłącznie w oryginalnych wersjach, nie mamy ochoty nagrywać ich od nowa.

Intryguje mnie nazwa waszej wytwórni. Dlaczego właśnie Cebulowy Hardcore?

O miasteczku, z którego pochodzimy, mówiło się swojego czasu, że jest cebulową stolicą świata. Otaczały je ogromne pola cebulowe, działała przetwórnia. Ale to przeszłość, nie ma już cebuli w Vacaville.

Czy New Noise to kontynuacja Onion Hardcore, tyle że pod skrzydłami Dream Works?

Nie. Onion Hardcore nigdy nie było firmą fonograficzną z prawdziwego zdarzenia. Po prostu wydawaliśmy sobie sami płyty i jakąś nalepkę trzeba było na nich nakleić... Tymczasem New Noise to wytwórnia z prawdziwego zdarzenia, a już na pewno niedługo taką będzie. Tym razem mamy podpisane kontrakty dystrybucyjne i promocyjne z dużymi firmami, więc działamy w pełni profesjonalnie.

W latach 80. zespoły rockowe śpiewały o niekończących się imprezach i chętnych, długonogich panienkach. Wasze pokolenie pisze teksty o trudnym dzieciństwie, rozwodzących się rodzicach i innych mrocznych sprawach z przeszłości. Skąd ta odmiana?

Traktujemy życie trochę bardziej serio, niż zespoły rockandrollowe sprzed dekady. Nie jesteśmy zadowolonymi z życia rockmenami, dla których całe życie to jedna niekończąca się impreza. Wolimy pisać prawdziwe teksty o prawdziwych ludziach, nie unikając najtrudniejszych tematów. Myślę, że nasi słuchacze znajdują w nich wiele swoich własnych przeżyć, mogą się z nimi utożsamić. Każda muzyka ma swoje miejsce i swój czas. Są tacy, którzy chcą słuchać tylko o balangach, ale Papa Roach jest dowodem na to, że nie mniej młodych ludzi interesuje się poważnymi problemami.

Nie sądzisz, że to dość niebezpieczny kierunek, że poruszając w tekstach sprawy zbyt osobiste, narażasz się na to, że ktoś będzie mógł cię zranić?

Wiemy, że musi być jakaś granica szczerości, że wszystkiego o sobie nie możemy opowiedzieć. To dość trudne, bo staramy się opowiedzieć o sobie jak najwięcej, chcemy, żeby nasi fani wiedzieli, jacy naprawdę jesteśmy, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że musimy chronić swoją prywatność.

Utwór „Dead Self” poświęciliście analizie zdarzeń, które w ostatnich latach wstrząsnęły Ameryką, takich jak masakra w szkole w Littleton. Dlaczego dzieciaki sięgają po broń i strzelają do swoich kolegów z klasy?

Nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo przyczyn takiego stanu rzeczy jest bardzo wiele. Rodzice mają ostatnio coraz mniej czasu dla swoich dzieci i nie mają pojęcia, co się z nimi dzieje. Być może zły wpływ na młodych ludzi ma telewizja, być może ludzie, z którymi się zadają. Dzieciaki bardzo łatwo poddają się wszelkim wpływom i jeśli nie są wychowywane w odpowiednich warunkach, nie potrafią odróżnić dobra od zła.

Wielu ludzi twierdzi, że ciężka muzyka również nie pomaga w wychowywaniu dzieci...

To prawda. Łatwo wyrobić sobie taką opinię, bo często zespoły wykonujące ciężką muzykę znajdują w niej ujście dla agresji, czy to podczas koncertów, czy na płytach. Większość grup jednak ma coś do powiedzenia i wystarczy przyjrzeć się tekstom, by zrozumieć, że ta muzyka to nie tylko sposób na wyżycie się. Muzycy nie chcą nikogo krzywdzić, ale po prostu śpiewają o tym, czego doświadczyli i nie zawsze są to wesołe klimaty. Choć w Papa Roach często pogrążamy się w mroku, staramy się za wszelką cenę odbić od dna, znaleźć choć odrobinę nadziei, która pozwoli żyć dalej.

Czy amerykańska scena rockowa jest podzielona na Wschód i Zachód, podobnie jak w przypadku wykonawców hiphopowych?

Nie, ten głupi podział już od dawna nie istnieje. Artyści z całych Stanów współpracują ze sobą, nagrywają razem i już nikt o tych bzdurach nie pamięta.

Czy Papa Roach gra nu-metal?

Wolałbym, by naszą muzykę nazywano po prostu rockiem. Nu-metal to termin, który się powszechnie przyjął, ale przecież ta muzyka powstała co najmniej siedem lub osiem lat temu, więc nie jest już nowa... Tymczasem rock od dziesięcioleci przybiera coraz to nowe formy i teraz jest właśnie taki. Gramy rocka.

Czy popularność tej odmiany rocka, którą wykonujecie, można porównać do grunge'owej rewolucji z początku lat 90.?

Myślę, że tak. Dzieciaki zawsze będą potrzebowały muzyki, z którą mogłyby się utożsamiać, która jest własnością wyłącznie ich pokolenia. Zawsze będą na świecie zespoły, które będą dla nich tę muzykę grały. Przypadek sprawił, że Papa Roach jest jednym z nich.

Najlepsza rzecz w byciu muzykiem Papa Roach to...

Ciągłe podróże po całym świecie. Niewielu ludzi ma szansę odwiedzić tyle niesamowitych miejsc, w które my docieramy z naszą muzyką. Cieszę się, że tak często gramy w Europie. Europejscy fani uczą się tekstów z całej płyty na pamięć i potem śpiewają z tobą na koncercie, podczas gdy amerykańska publiczność naprawdę żywo reaguje jedynie na utwory, które zna z radia lub MTV.

Czy myślisz, że wynaleziono już środek owadobójczy, który byłby w stanie zabić Papa Roach?

Czas pokaże... My zamierzamy kontynuować to, co rozpoczęliśmy i dopóki podoba się to dzieciakom, jest wspaniale. Kiedy odejdą od nas fani, będziemy skończeni.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: granie | muzyka | rock | Po prostu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama