Reklama

"Czuję się spełniona jako kompozytor"

Renata Przemyk to bez wątpienia jedna z najbardziej oryginalnych polskich wokalistek - zarówno jeśli chodzi o rodzaj wykonywanego repertuaru, jak i ze względu na image, znacznie różniący się od scenicznego wizerunku tabunów piosenkarek promowanych przez duże wytwórnie płytowe. Od piosenki studenckiej po ostry rock, od lirycznych, melancholijnych ballad po punkowy czad i ostry, przeszywający krzyk - oto Renata Przemyk, zawsze pełna sprzeczności. Artystka zmierzyła się niedawno z kolejnym wielkim wyzwaniem w swojej karierze, podjęła się skomponowania muzyki do wyreżyserowanego przez Jana Machulskiego spektaklu teatralnego "Balladyna". O pracach nad tym projektem, przeszłości i przyszłości oraz programie "Idol" z Renatą Przemyk rozmawiał Paweł Amarowicz. Czuję się spełniona jako kompozytor

Na początek powiedz coś o spektaklu "Balladyna". Dlaczego zdecydowałaś się na napisanie muzyki do niego?

Renata Przemyk: Propozycja była niecodzienna, więc nie miałam siły odmówić, dawała wiele możliwości. Przekonało mnie to, że została złożona po moim koncercie, który odbył się w Koszalinie. Dyrektor artystyczny tamtejszego teatru przyszedł i powiedział, że właśnie usłyszał, jak powinna brzmieć muzyka do "Balladyny" i że nie wyobraża sobie, aby "zrobił" ją ktoś inny. Najpierw się troszkę wystraszyłam, gdy dotarło do mnie, że to klasyka. Ale dyrektor zapewnił mnie, że mam możliwość pełnego rozmachu i wolność artystyczną, że mogę w zasadzie zinterpretować "Balladynę" na swój własny sposób. Powiedział także, że spektakl będzie bardzo nowoczesny, multimedialny, więc mogę używać komputerów, elektroniki, dużych przestrzeni i wszystkich tych rzeczy, których można by się bać w teatrze.

Reklama

Czy praca nad tym materiałem bardzo różniła się od tego, jak pracujesz nad "normalną" płytą?

RP: Przede wszystkim była to pierwsza płyta skomponowana przeze mnie na komputerze. Musiałam więc oswajać program komputerowy, bo nie korzystałam wcześniej zupełnie samodzielnie z dobrodziejstw techniki. Zawsze miałam blisko pod ręką kogoś biegłego, kto szybko moje pomysły ubarwiał, przekładał na dźwięki. Przy "Balladynie" praca była dość samodzielna, dopiero później, już w studiu, nad całą produkcją pracowaliśmy z człowiekiem, który idealnie poczuł tę sztukę - Maćkiem Pawłowskim. Udało nam się uzyskać efekt połączenia- tak jak w "Balladynie" - świata realnego z nierzeczywistym. Połączyliśmy potężne brzmienie orkiestry smyczkowej z różnorodnymi loopami, elektronicznymi efektami, solistycznie potraktowanym akordeonem guzikowym, wieloma głosami- od szeptów lekko demonicznych po operowe arie. Cała muzyka jest dodatkowym aktorem, takie było początkowe założenie. Zwraca na siebie uwagę bardziej, niż gdyby była tylko ilustracją.

Została nawet ułożona dodatkowa, nie istniejąca u Słowackiego scena- taniec, tango Balladyny z Kostrynem. Pełen napięcia i seksu. Tak więc mam dużo powodów do zadowolenia, bo zostałam potraktowana jako pełnoprawna część projektu.

Jak odnosisz się do tego rodzaju mariażu - gwiazda muzyki i przedstawienie teatralne? Czy taki projekt zawsze jest skazany na sukces?

RP: Uważam, że nie ma pewniaków. To nie jest tak, że można zebrać osoby, które odniosły w swoich dziedzinach jakiś sukces i zagwarantować tym samym przedsięwzięciu powodzenie. Wszyscy- od oświetleniowca po reżysera muszą być do projektu przekonani, wręcz zapaleni. Musi być totalny entuzjazm, bo praca w teatrze jest żmudna i wymaga 100% poświęcenia. Jeśli brak motywacji i takiego założenia - klapa murowana. A współpraca z kimś jest zawsze bardzo trudna.... Ja zawsze byłam artystką autonomiczną, ostatnie zdanie przede wszystkim należało do mnie. W tym przypadku była to praca zbiorowa, ciążył na mnie ciężar odpowiedzialności, że jeżeli coś zawalę, to nie tylko sobie zepsuję, ale także wszystkim, którzy biorą udział w spektaklu. Podobnie było z czasem - musiałam zdążyć na termin. Ta konieczność podporządkowania się nie była jednak paraliżująca, wszyscy graliśmy do jednej bramki i to uskrzydlało. Otrzymałam kredyt zaufania, zdawałam sobie jednak sprawę, że muszę być elementem uzupełniającym całość, że nie mogę sobie pozwolić na samowolkę tylko dlatego, że tak lubię. Wiele się nauczyłam, poznałam autentycznych zapaleńców, fascynatów. Z aktorami omawialiśmy szczegółowo sceny, czasem w bufecie, czasem na plaży, bo tam łatwiej umierać, piach neutralizuje upadek. Nocne rozmowy, a o ósmej rano- próba.

Czy tego typu przedsięwzięcie oznacza, że w przyszłości częściej będziesz się angażować w podobne projekty?

RP: Bardzo mi się podobało. Mam nadzieję, że tak się stanie. Wszystko wskazuje na to, że będzie dalszy ciąg mojej przygody z teatrem.

Jak będzie z materiałem z "Balladyny" w wykonaniu koncertowym, masz zamiar normalnie wykonywać te utwory?

RP: Bardzo chciałabym pokazać to na żywo na koncercie, ale musiałabym zaprosić dużą orkiestrę smyczkową, co najmniej pięciu akordeonistów, kilku wokalistów, bo są tam ponakładane wokale, i dodatkowo paru sprawnych klawiszowców... Jest to więc mało prawdopodobne ze względów technicznych. Niestety.

Technologia DVD niesie ze sobą nowe możliwości. Czy zamierzasz wydać ten materiał może w jakiejś specjalnej, ilustrowanej obrazem formie, może całe przedstawienie?

RP: Liczę na to, że ludzie trafią do teatru, bo warto. Premiera odbyła się w kwietniu, a sale wciąż są pełne. Nie dziwi mnie to, bo to bardzo ciekawa inscenizacja. Reżyserii podjął się Jan Machulski, Zofia de Ines zaprojektowała przepiękne kostiumy. Jedną z głównych ról- Goplanę nimfomankę- gra Marta Klubowicz, scenografia jest nietypowa - dwa rzutniki z przodu i z tylu sceny tworzą trójwymiarową przestrzeń. Poza tym ruchome obrazy są wyświetlane na różnych płachtach, mniej lub bardziej przezroczystych. Naprawdę wszystko wygląda niesamowicie. Spektakl jest dość okrojony, tak aby tworzył dosyć spójną całość, nie ma więc miejsca na nudę.

"Balladyna" ma bardzo uniwersalne przesłanie, to głęboka prawda o człowieku, jego żądzach i słabościach, winie i karze, miłości i zbrodni.

Wszystko aktualne, więc interesujące.

A co z muzyką dla tych, którzy wolą, nazwijmy to "bardziej popowe" brzmienie, którzy oczekują piosenek, czy dla nich też szykujesz kolejną płytę?

RP: Myślę, że jeżeli posłuchają "Balladyny", to zdziwią się, jak może wyglądać muzyka teatralna. Są na tej płycie również piosenki, które otwierają i zamykają każdy z aktów w spektaklu. W teatrze nieczęsto używa się - w Polsce kojarzonego raczej z kinem - brzmienia 'Dolby surround'...Choćby dlatego ta muzyka nadaje się do wydania na płycie i do słuchania poza teatrem. Sądzę, że gdyby nie tytuł płyty trudno byłoby się domyśleć, co było inspiracją do jej powstania. Jeśli ktoś sięgnie po "Balladynę" w mojej wersji, a wcześniej słuchał moich piosenek, nie poczuje się zawiedziony. "Balladyna" przerwała pracę nad piosenkami do kolejnej płyty i wywarła na mnie tak duży wpływ, że może on być słyszalny także w nowych utworach. Czuję się spełniona jako kompozytor a przy okazji jestem pierwszą kobietą, która do "Balladyny" napisała muzykę...

Od wydania poprzedniego twojego albumu minęło już trochę czasu. Jak oceniasz dziś płytę Blizna"? Czy lubisz oglądać się w przeszłość, czy raczej poprzednie płyty to już zamknięte rozdziały, do których nie wracasz?

RP: Na koncertach gram piosenki z prawie wszystkich płyt, z przewagą tych ostatnich. W ten sposób cały czas jestem z nimi w stałym kontakcie, podlegają jakimś tam innowacjom, w końcu grają "żywi" ludzie, a nie automaty. Jednak w domu nie słucham swoich płyt- jeśli o to Ci chodziło...Są zamkniętym rozdziałem, przeszłością. Pojawiają się przecież nowe fascynacje a stare odchodzą w kąt.

Czy w Renacie Przemyk, jako artystce i kobiecie, od momentu wydania ostatniej płyty "Blizna" coś się zmieniło?

RP: U mnie zmiany nie są drastyczne. To nie jest tak, że z dnia na dzień jakoś się totalnie zmieniam. Ale wszystko, co mnie w życiu spotyka, ma odzwierciedlenie we mnie, więc i w sztuce, którą tworzę. Ciągle też pogłębiam warsztat i możliwości wokalne, muzyczne, jestem na takim etapie, że potrafię korzystać z programu muzycznego w komputerze, co dla mnie jest dużym sukcesem. I to na pewno będzie miało wpływ na kolejne płyty. W jakiś sposób po "Bliźnie" odreagowałam, bo są tam poruszane tematy bardzo istotne - świat wartości, wolność, tolerancja. To poważne i ciężkie tematy, warto o nich mówić głośno, więc odważyłam się. Ale nie jestem osobą, która potrafi cały czas funkcjonować na pełnych obrotach. "Blizna" była bardzo mocnym momentem w moim życiu, nie tylko muzycznym. W tej chwili nabieram do wszystkiego dystansu, trochę się wycofuję. Na pewno następna płyta nie będzie aż tak mocna. Jak się człowiek wykrzyczy, to staje się spokojniejszy.

?Blizna ?była wentylem bezpieczeństwa. Nie zmieniłam zdania i nadal uważam, że poruszone na niej tematy są bardzo ważne, ale na kolejnej swojej płycie opowiem o nich w inny sposób.

W portalu INTERIA.PL mieliśmy już okazję rozmawiać z tobą o różnego rodzaju reality show. Powiedz, co sądzisz o programach typu "Idol"?

RP: Przede wszystkim to straszna ludożerka. Ile razy oglądam ten program, cieszę się, że mnie tam nie ma, ani po jednej, ani po drugiej stronie. Jeżeli nie muszę kogoś krzywdzić, staram się tego nie robić. Poza tym nie wiem, na ile wybieranie idola przez audiotele dla widzów ma sens. Słyszałam osoby, które naprawdę dobrze śpiewają, ale właśnie moi faworyci szybko odpadali. To czysty przypadek, akurat w tym dniu zaśpiewali trochę gorzej, albo nie dość schlebiali gustowi publiczności, jury. Decydował łut szczęścia. Czy z tego programu narodzi się idol? Szczerze mówiąc bardzo wątpię... Ważne, by była to osoba, która nie da się do końca stłamsić, nie podda się machinie szołbiznesu. Dla mnie idolem może być tylko ktoś, kto ma silną i magnetyczną osobowość. Uważam, że nie da się wyprodukować idola. Można go wyłowić z tłumu i dać czas, by zadecydował, co i jak chce śpiewać. Tylko tyle.

Skoro padło słowo "machina" - jak na pewno wiesz, pismo o tym tytule upadło, kiepsko radzi sobie także "Tylko rock". Niedługo zostaniemy w ogóle bez prasy muzycznej?

RP: A co sobie dobrze radzi? Sklepy muzyczne są wykupione przez zagraniczne korporacje, wielkim marketom średnio zależy na polskiej muzyce. Jest to generalnie zarzynanie rynku. Kwitnie piractwo, a płyta z nagrywarki, którą można kupić wszędzie, kosztuje 2 złote. To tak jakby legalnie sprzedawano maszynki do podrabiania pieniędzy.

Jak ma wyglądać rynek muzyczny w kraju, gdzie nie ma pieniędzy na wyprodukowanie porządnego clipa?

Na pewno zauważyłaś, że wiele zespołów nagrało "piłkarskie" piosenki, czy zdecydowałabyś się na coś takiego? Może na zaśpiewanie hymnu, gdybyś dostała taką propozycję?

RP: Nie sądzę. Mam swoją drogę i nie zawracam głowy sobie ani innym takimi historiami, które zupełnie do mnie nie pasują. Uważam, że całe zamieszanie wokół Edyty Górniak jest bzdurne, bo wiadomo było, w jaki sposób zaśpiewa. Oczywiście ładnie, ale nie tak, jak jesteśmy przyzwyczajeni słuchać hymnu - czyli zagranego przez orkiestrę dętą straży pożarnej. W zasadzie ona też mogła to przewidzieć, ale chęci miała dobre.

Nie zgodziłabym się choćby dlatego, że trudno dostosować się do dziesięciu tysięcy fałszujących kibiców. Umówmy się, tak naprawdę nie o artyzm chodzi na stadionie.

Wakacje już się zaczęły... wypoczywasz, czy raczej będziesz koncertować?

RP: Zamierzam skupić się na pracy nad piosenkami, a wolnych chwilach odpocznę w swoim ogrodzie.

W takim razie życzę miłego wypoczynku i dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: rock | muzyka | piosenki | kompozytor | Przemyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy