"Czuję się człowiekiem sukcesu"

Nazywają go artystą niedocenionym, ale on sam twierdzi, że jest inaczej. Lech Janerka, wielka indywidualność polskiej sceny rockowej, powraca z płytą "Fiu Fiu" w której tytule zawarta jest najczęściej występująca reakcja recenzentów. Oryginalna muzyka, odważne i nieszablonowe aranżacje, mądre teksty - do tego Janerka zdążył nas już przyzwyczaić i pozostaje tylko mieć nadzieję, że na kolejną porcję wyśmienitej muzyki nie każe nam czekać następnych sześć lat. Z Lechem Janerką o filozofii, poezji, muzyce i (braku) pazerności rozmawiał Jarosław Szubrycht.

article cover
INTERIA.PL

Wydałeś płytę, którą zatytułowałeś "Dobranoc", potem milczałeś przez parę lat. To mogło wyglądać jak pożegnanie na zawsze.

Wydałem taką płytę, bo wisiało nade mną zmęczenie życiem, trochę zniechęcenie, zły stan zdrowia. Nigdy jednak nie deklarowałem, że już nie będę grał, a jeżeli coś takiego powiedziałem, to nakłamałem...

Dlaczego zdecydowałeś się zmienić wydawcę i logo firmy Koch International zastąpiła na twojej nowej płycie nalepka BMG?

Nie powiem. Ale jest lepiej.

Jak długo powstawał album "Fiu Fiu"? Potrafiłbyś zmobilizować się i napisać materiał na płytę w przeciągu kilku miesięcy?

Reguł nie ma. Samo komponowanie, pisanie tekstów i sam proces tworzenia meritum, nie zajmuje mi zbyt wiele czasu. Niestety, mam problemy wykonawcze i związane z nimi historie. Samo wymyślanie to ryku-cyku, a potem jest męka, żeby to zagrać, żeby to zaaranżować tak jak trzeba...

Na przykład nowy album powstawał w kilku etapach. Zaczęliśmy bardzo intensywnie, bo sekcję nagraliśmy w niecałe dwa dni, po tygodniu mieliśmy już nagrane gitary, a po następnych trzech dniach wiolonczele. Zrobiliśmy sobie przerwę, bo ja już jestem w takim wieku, że nie spieszę się, rozjechaliśmy się na wakacje... Po wakacjach wynajęliśmy studio Ich Troje pod Łodzią, tam posiedzieliśmy miesiąc, zgraliśmy cały materiał, ale kiedy wróciliśmy do domu, doszliśmy do wniosku, że nam się nie podoba, że nie ma dynamiki. W nagrodę zrobiliśmy sobie przerwę, potem znowu przyszły wakacje, no i tak minęły dwa lata. (śmiech) W końcu przeedytowałem tę płytę w domu, z Bartkiem Dziedzicem. Niektóre rzeczy dodaliśmy, niektóre wyrzuciliśmy. Na przełomie kwietnia i maja ubiegłego roku oddaliśmy już zmasterowaną wersję do wytwórni i kolejne miesiące to wytwórnia zwlekała z premierą. Tak pewnie miało być.

We wkładce płyty czytamy, że gitarzystę Wojtka Seweryna wypożyczyłeś z zespołu Fiolki. Kto komu kogo tak naprawdę wypożyczył? Czy w ogóle można mówić o twoim zespole jako takim?

Z tym wypożyczaniem to oczywiście żart, bo ja z Wojtkiem gram sześć lat albo lepiej. Ja się przywiązuję do ludzi. Cały czas gram z tym składem, czuję się z tymi ludźmi związany, bo potrzebuję takiego zespołu, który by jeździł ze mną na koncerty i mówił mi, jaki to jestem wielki i wspaniały. Krótko mówiąc, potrzebuję zespołu, który utrzymywałby moje ego w stanie ciągłego zadowolenia i ciągłej gotowości... To są ludzie, których potwornie dręczę, męczę i katuję. Ciągle mówię, że coś jest nie tak, a oni to jakoś akceptują.


Wojtek nie tylko zajmuje się podtrzymywaniem twojego ego w stanie permanentnego zadowolenia, ale również skomponował dwa utwory na tę płytę.

No i chwała mu za to! Ja wolę pracować z ludźmi, którzy mają wkład kompozycyjny. Jeżeli na kolejną płytę skomponuje pięć, a ja następne pięć, to zmienimy nazwę z Lech Janerka na przykład na Żarłoczne Stokrotki...

Widziałem już film Rafała Paradowskiego ilustrujący "Fiu Fiu". Zauważyłem, że rzecz dzieje się w krajobrazach raczej pozamiejskich, oprócz fragmentów "Wirnika" kręconych na ruchliwej ulicy. Nie lubisz miasta?

Nie miałem praktycznie żadnego wpływu na robienie tego filmu, ale podoba mi się to, co nakręcił Rafał Paradowski. Żałuję tylko, że budżet był taki mały i że można było zrobić tylko tyle.

Film zostanie wyemitowany przez Program 2 Telewizji Polskiej o północy. Kto ma go wówczas zobaczyć? O północy ludzie śpią.

Za duży sukces uważam to, że ten film w ogóle będzie puszczony w telewizji.

A nie myślałeś o tym, żeby wydać ten materiał w postaci kasety wideo czy płyty DVD? Wtedy rzeczywiście będzie mógł dotrzeć do ludzi naprawdę nim zainteresowanych.

Ja sobie mogę myśleć, ale jeżeli mam nawet takie pomysły, to co najwyżej mogę o nich opowiedzieć żonie i córkom. Tak naprawdę to jest pytanie do wytwórni. Ja na nich aż takiego wpływu nie mam i nie chciał bym mieć, bo wtedy powiedzieliby pewnie: No dobrze, masz to, ale my za to chcemy mieć to i to. Wolę więc nie mieć na nic wpływu i żeby oni też nie mieli wpływu na rzeczy dla mnie ważne. I nie mają.

No, to pogratulować...

Nie, może trochę demonizujemy te wytwórnie... Jeśli do wytwórni przychodzi młody człowiek i nie wie, czy ma nosić wąsy, to wytwórnia patrzy, czy w MTV nosi się wąsy, czy nie. Jeśli nie, to każą mu zgolić. Ale jeśli przychodzi ktoś, kto ma bardzo sprecyzowaną wizję tego, co chce robić, konkretny image i staż, jak w moim wypadku, piętnastoletni, to trudno, żeby oni mnie jakoś radykalnie szturmowali i kazali na przykład nosić krótkie szorty. Przyglądają się po prostu, bo obdarzyli mnie jakimś kredytem zaufania i jeśli płyta się sprzeda na tyle, by mieli z tego satysfakcję, to nie będą mnie w ogóle dręczyć, tylko będą mnie rozpieszczać. Mam nadzieję.


"Fiu Fiu" jest od czasów "Ur"płytą najbogatszą w nowe brzmienia, w elektronikę. Czyżby powrót do tamtych eksperymentów?

Przy tej płycie pracował Bartosz Dziedzic, zwany Blondasem. Ówże blondas to młody chłopak, który od czasu do czasu przyciskał klawisz w jakimś dziwnym keyboardzie i właśnie jemu zawdzięczamy to, że ta płyta brzmi przejrzyście, dynamicznie i niespecjalnie archaicznie. "Ur" zaspokoił moje potrzeby eksperymentowania na dłuższy czas, ale część instrumentalna ostatniego utworu z nowej płyty, czyli "Piosenki mijających się wielorybów", pochodzi właśnie z "Ur". Gdzieś tam znalazłem to na kasecie magnetofonowej, poprawiłem dynamikę, oczyściłem z szumów - ale nie do końca, bo to wciąż szumi jak czort - i opublikowałem w takiej wersji, jaką nagrałem 12 lat temu. Dośpiewałem tylko z gitarą zakończenie, a [żona] Bożena zagrała na wiolonczeli.

Płyty nagrywasz raz na kilka lat, koncertujesz też niezbyt często. Czym się w takim razie zajmujesz, kiedy nie grasz?

Nie jestem pazerny. Tym się zajmuję. Robię wszystko to, co wszyscy chcieliby robić, ale nie mają czasu. Obijam się, chodzę do zoo, chodzę do parku, patrzę jak się zmieniają pory roku, czytam książki, chodzę na wystawy, jeżdżę w góry, myślę nie wiadomo o czym, czytam Kołakowskiego, ostatnio śledzę poezję, troszkę się historią zainteresowałem... Wiesz, walczyłem o to wszystko dzielnie przez wiele lat.

Ukazał się właśnie tomik twoich tekstów, a może powinienem raczej powiedzieć - wierszy...

Tekstów, tekstów, tekstów! Napisane jest jak byk na okładce, że teksty...

Jaka jest różnica pomiędzy takim tekściarzem jak ty a poetą?

Nie wiem. O to musiałbyś zapytać filologa.

Tak się składa, że jestem filologiem i znam wielu gorszych poetów, którzy nie bronią się tak rozpaczliwie przed tym mianem.

Dlaczego tobie ono nie pasuje?

Nie bronię się, ale gdybym pisał te teksty tylko i wyłącznie z myślą o tym, że zostaną wydrukowane, na pewno byłyby inne. Może nawet gorsze, ale inaczej bym wersyfikował, inaczej frazował. Pisałem je jako teksty piosenek... Świetlicki kiedyś zapytał mnie, czy obraziłbym się, gdyby ktoś mnie nazwał poetą. Nie obraziłbym się, bo niby na co tu się obrażać, ale nie jestem poetą. Nie czuję się nim.


Czy dlatego, że piszesz teksty z myślą o muzyce, brzmienie słów interesuje cię nie mniej, niż ich znaczenie?

Muzyk jest wyczulony na takie sprawy. Ja kiedyś, nie rozumiejąc w ząb angielskiego, wsłuchiwałem się w melodie słów i wyławiałem jakieś takie zlepki, które świetnie brzmią, po prostu rewelacyjnie. Po polsku też staram się układać tak słowa, żeby miały jakąś swoją linię melodyczną.

O ile w tytule "Bruhaha" pobrzmiewał śmiech rubaszny, o tyle w "Fiu Fiu" można się domyślać podziwu, albo przynajmniej niedowierzania...

No, jestem zdziwiony tym, że ciągle gram, że ciągle to wszystko jakoś się kręci. Wydając kolejne płyty zastanawiam się, czy to jeszcze jest przekaz, czy to jeszcze ma sens, czy w ogóle coś znaczy. Trochę więc nie dowierzam, że ciągle działam, że ciągle żyję, że jakoś funkcjonuję i żadne poważniejsze nieszczęście mnie nie dotknęło.

A jednak w świecie twoich tekstów dominuje pesymizm i jeśli pojawia się uśmiech, to ironiczny, pobłażliwy. Tak widzisz świat?

Taki jestem. W ten sposób próbowałem formować siebie od wczesnego dzieciństwa. Zawsze chciałem dawać sobie radę zarówno, kiedy zrzucają mnie w epicentrum orgii, jak i kiedy stawiają nad trumną bliskiej osoby. Nie chciałbym modyfikować siebie przy każdej okazji. Taka postawa, melancholijnie skryta, jest dla mnie najwygodniejsza. Nie muszę się dopasowywać do różnych sytuacji, do różnych ludzi. Mogę być cały czas taki sam. Ale nie jestem cynikiem. Czasami w tekstach trochę się podśmiewam, bo nie przepadam za patosem. Kiedy zauważam, że wpadam w patos, staram się go zawsze zrównoważyć poczuciem humoru.

I nie lubisz chyba udzielać odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania. A może nie potrafisz?

Uważam, że na pytania z grubej rury każdy i tak musi sam sobie odpowiedzieć. Pouczanie ludzi to nie moja specjalność. Ale to nie znaczy, że nie należy sobie pytań zadawać i nie próbować na nie odpowiadać... Bo próbuję. Na wiele pytań znam odpowiedzi, mam jakiś swój światopogląd, mam wizję siebie w szerszej całości i również o tym jest płyta. Próbuję się na niej mierzyć się z rzeczami wykraczającymi poza możliwości człowieka, na przykład w piosence "Zero zer".


Z płyty na płytę coraz mniej w twoich tekstach publicystyki, coraz więcej filozofii.

No tak, bo to najszlachetniejszy sposób walki z nudą. To takie fajne igranie ze słowami, z myślami, poglądami innych ludzi. Odkryłem filozofię jakiś czas temu, zacząłem rozumieć ludzi, którzy to robią i imponuje mi wielowymiarowość bijąca z ich myśli. Podoba mi się, że potrafią popatrzeć na sprawy z kilku punktów widzenia. Robi to na mnie duże wrażenie. Zauważyłem, że kiedy emocje kierowały moim życiem, byłem bardzo jednowymiarowy, a dzisiaj emocje ze mnie spływają i troszkę tego żałuję, ale jednocześnie pojawił się stereofoniczny ogląd świata. A nawet kwadrofoniczny...

Jak dzisiaj czujesz się śpiewając teksty Klausa Mittfocha, zadziorne i zdecydowanie jednowymiarowe?

Wykonywanie tych utworów dodaje mi energii. Jest na przykład taka piosenka, której już chyba nikt nie lubi poza mną - nazywa się "Ewolucja, rewolucja i ja" - która niewiele straciła ze swojej aktualności, czas jej nie zdemolował. Podobnie czas ominął "Ogniowe strzelby".

Dowiedziałem się niedawno, że masz napisanych mnóstwo pogodnych piosenek. Trudno w to uwierzyć.

To są melodie, które napisałem kiedy byłem młodszy, ale nie mają tekstów. Nie wiem, co się z nimi stanie, ale kilka już usłyszeliście. Na przykład "Niewalczyk" pochodzi z tego zeszyciku. W ogóle płyta "Piosenki" miała być formą odpoczynku od płyt poważnych. Dzisiaj zastanawiam się, czy w ogóle mam czas na to, by bawić się w ten sposób, ale nie wykluczam...

Czy czujesz się artystą niedocenionym? Tak się o tobie dzisiaj pisze.

Nie. Nie wpadłbym w ogóle na taki pomysł. Ja się sam doceniam. Żyję tak jak lubię, przyznaję sobie jakieś nagrody... Czuję się człowiekiem sukcesu, bo dla mnie miarą sukcesu jest wstawanie wtedy, kiedy ma się na to ochotę, a od 20 lat wstaję, jak się wyśpię. (śmiech) Uważam, że jest świetnie. Poprzednią płytę nagrałem sześć lat temu, a ciągle gram koncerty. Jestem nieobecny w mediach, oprócz krótkiego okresu promocji płyty, a jednocześnie w jakichś rankingach ciągle się pojawiam. No wiesz, jestem doceniony, bo robię to, co lubię...


Widziałem twój koncert na ubiegłorocznym festiwalu muzyki gotyckiej Castle Party. Zanim wszedłeś na scenę znaczna część publiczności wydawała się być niezbyt przychylnie do ciebie nastawiona.

To był dziwny numer, bo umawiając się na ten koncert nie wiedziałem, że to jest Castle Party. Jakieś dwa dni przed koncertem we wrocławskiej prasie ukazał się artykuł, którego autor zastanawiał się czy mnie tam pogonią i uważał, że jestem w ogóle wrzodem na dupie tego festiwalu. Ale pojechaliśmy i zagraliśmy. Był limit czasowy, mieliśmy grać godzinę, ale okazało się, że prawie drugą godzinę graliśmy bisów. Ludziom się podobało. Pewnie dlatego, że byliśmy odmienni.

A może po prostu mylisz się, uważając, że twoja muzyka jest przeznaczona jest dla "starych chłopów i kobiet po trzydziestce"?

Może się mylę, ale to rzecz ludzka...

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas