"Ciężej i bardziej ponuro"

Kto by pomyślał, że zespół, który powstał jako uboczny projekt Chrisa Barnesa (wokalisty Cannibal Corpse), Allena Westa (gitarzysty Obituary) i Terry Butlera (basisty Death) stanie się kilka albumów później jedną z najbardziej popularnych grup deathmetalowych na świecie? A jednak stało się i premiera nowego albumu zespołu, zatytułowanego wymownie "True Carnage", to prawdziwe święto dla wielbicieli perkusyjnej kanonady, imitujących walec drogowy gitar i ryczącego jak ranny bawół Barnesa. Z Terrym Butlerem rozmawiał Jarosław Szubrycht.

article cover
INTERIA.PL

Jak przebiegała praca nad "True Carnage"?

Pracowaliśmy w bardzo komfortowych warunkach. Obyło się bez niepotrzebnych nerwów i komplikacji, bo od samego początku mieliśmy poczucie, że powstaje wielki album. Zanim weszliśmy do studia zamknęliśmy się w sali prób na cztery miesiące i pracowaliśmy w pocie czoła, dopóki nie zrobiliśmy 11 nowych numerów. Na szczęście atmosfera była wspaniała i mogliśmy się naprawdę odprężyć.

Wydaje mi się, że Metal Blade bardzo wierzą w ten materiał i "True Carnage" jest w tej chwili ich najważniejszym wydawnictwem?

Nasza nowa płyta jest traktowana w Metal Blade jako wydawnictwo priorytetowe na najbliższe miesiące, w związku z tym przygotowali naprawdę imponującą kampanię promocyjną. Każdy fan death metalu na całym świecie dowie się, że "True Carnage" została wydana. Wykupili mnóstwo reklam w muzycznej prasie, zaaranżowali nam setki wywiadów i jestem przekonany, że wkrótce będziemy zbierać owoce tych działań. "Maximum Violence" była naszą największą, najlepiej sprzedającą się płytą, ale zrobimy wszystko, żeby z "True Carnage" zrobić następny krok do przodu. Metal Blade nam w tym pomoże.

Czy "True Carnage" rzeczywiście zasługuje na większe honory niż "Maximum Violence"?

Myślę, że tak. "True Carnage" to świadectwo, że nasza muzyka przez ostatnie kilka lat uległa wyraźnej ewolucji. Przestroiliśmy gitary w dół, więc brzmimy ciężej i bardziej ponuro niż kiedykolwiek wcześniej. Zdaję sobie sprawę, że trudno w to uwierzyć, ale bardzo staraliśmy się zabrzmieć najbardziej mrocznie jak to tylko możliwe i chyba odnieśliśmy sukces. (śmiech)

Dobrym i sprawdzonym zabiegiem promocyjnym byłoby puszczanie teledysku na antenie muzycznych stacji telewizyjnych.

Nie wierzę jednak, że uda wam się to z obrazkiem, który nakręciliście do utworu "The Day The Dead Walked". Obawiam się, że jest zbyt makabryczny...

Nie myślisz chyba, że wierzymy, że ktoś w MTV będzie miał na tyle jaj, by puścić ten teledysk? Jest zbyt brutalny, zbyt wiele w nim bardzo sugestywnych scen przemocy... Nie nakręciliśmy go jednak z myślą o komercyjnych stacjach telewizyjnych, ale o naszych fanach. Teledysk będzie zamieszczony na limitowanym wydaniu "True Carnage", więc każdy fan Six Feet Under będzie mógł po prostu kupić płytę i bez przeszkód obejrzeć go na ekranie swojego komputera. Lepsze to niż ocenzurowana wersja puszczona w MTV o trzeciej nad ranem...


Dlaczego zdecydowaliście się skorzystać z usług studia Criteria? Co to za miejsce?

Criteria to studio cieszące się w Stanach Zjednoczonych bardzo dobrą sławą. Nagrywały tam między innymi takie gwiazdy jak Black Sabbath czy Ted Nugent. Mogłeś o nim nie słyszeć, bo Criteria to miejsce popularne pomiędzy wykonawcami hiphopowymi, czy tymi, którzy okupują pierwsze miejsca list przebojów. Nie nagrywają tu deathmetalowe zespoły, za to spotkać można Michaela Jacksona i jemu podobnych. Studio jest położone w pięknej okolicy, co sprawia, że do nagrywania przystępujesz odprężony, skoncentrowany wyłącznie na muzyce. Bardzo dobrze się tam czuliśmy, a efekt naszej pracy jest moim zdaniem więcej niż zadowalający.

Sporo kontrowersji wziął udział w sesji nagraniowej "True Carnage" gentlemana o pseudonimie Ice-T. Jak doszło do tego, że zaśpiewał gościnnie w utworze "One Bullet Left"?

Chris [Barnes, wokalista Six Feet Under] poznał Ice-T dawno temu, kiedy Cannibal Corpse otwierał koncert Body Count. Już wtedy zgadali się, że lubią nawzajem swoją muzykę i że fajnie byłoby zrobić coś razem. Na okazję trzeba było czekać dobrych parę lat, ale w końcu udało się. Kiedy Chris usłyszał "One Bullet Left", od razu zdecydował, że w tym utworze musi pojawić się Ice-T. Skontaktował się więc z nim, przywiózł go do studia i to wszystko...

Podobnie było z Karen Crisis, której głos słychać w innym z utworów. Chris jest jej wielkim fanem, więc wysłaliśmy jej taśmę z utworem i propozycją współpracy. Po kilku dniach zjawiła się w studiu i zaśpiewała. Połączenie jej charakterystycznego głosu z porykiwaniem Chrisa dało naprawdę znakomity efekt.

Mówi się, że metal w Stanach znów rośnie w siłę.

Czy odczuliście to już na własnej skórze, czy na wasze koncerty przychodzi więcej ludzi niż na przykład dwa lata temu?

Tak, jak najbardziej! Jesteśmy bardzo popularni w Ameryce i na nasze koncerty przychodzi coraz więcej ludzi. Oczywiście, wszystko to wciąż ograniczone jest skromnymi możliwościami sceny podziemnej. Nie poradzisz nic na to, że większość prasy muzycznej ignoruje ekstremalny metal, pisząc co najwyżej o takich zespołach jak Slipknot, Korn czy Tool. Myślę jednak, że to w sumie dość pozytywne zjawisko, bo ogromna popularność takich zespołów jak Tool, sprzedających miliony płyt, sprawia, że ludzie zaczynają się interesować również innymi odmianami ciężkiej i ekstremalnej muzyki. Wiesz, Tool czy Korn może i mają w sobie bardzo duży potencjał komercyjny, ale to rzeczywiście mroczne i tajemnicze dźwięki. Bardzo szanuję ich twórczość.


Powiedz mi, na czym polega tajemnica sukcesu Six Feet Under, który jest dzisiaj jedną z najbardziej popularnych na świecie grup deathmetalowych. Co takiego macie, czego brakuje innym zespołom?

Myślę, że bardzo ważne jest to, że jesteśmy dobrym zespołem koncertowym. Gramy bardzo dużo, świetnie czujemy się na scenie i potrafimy nawiązać kontakt z publicznością. Nasza muzyka jest bardzo rytmiczna, większość utworów opiera się na rytmie perkusji, dzięki czemu te dźwięki przenikają ciało i przedostają się do duszy, porywają do zabawy. Nasi fani nie tylko słuchają Six Feet Under, oni czują te dźwięki.

Czy jesteś w kontakcie z Chuckiem Schuldinerem? Wiesz może, jak się czuje?

Niestety, nie miałem okazji rozmawiać z nim od czasu, kiedy się rozchorował. Wiem tyle, co wszyscy - że czeka go kolejna operacja w kalifornijskim szpitalu, że w Internecie jest aukcja, której zadaniem jest zebranie funduszy na leczenie Chucka i że sytuacja jest dość poważna. Mam jednak nadzieję, że jakoś się z tego wyliże i wkrótce znów usłyszymy nową muzykę jego autorstwa. Nie chciałbym wracać do Death, ale fajnie byłoby zagrać jeszcze kiedyś z Chuckiem, choćby w jakimś ubocznym projekcie...

Kiedy możemy spodziewać się Six Feet Under ponownie w Europie?

Najpierw skupimy się na promocji w Stanach Zjednoczonych, do Europy dotrzemy nie wcześniej niż w styczniu 2002. Szykujemy na tę okazję coś naprawdę wyjątkowego, schorowany i brutalny wystrój sceny, niesamowite efekty... Nie wiem jeszcze, czy starczy nam pieniędzy na zrealizowanie wszystkich pomysłów, ale jestem przekonany, że warto będzie przyjść na nasz koncert.

Dziękuję za wywiad.