"Chcę łamać wszelkie zasady"

Alicia Keys, urodzona w 1981 roku w Nowym Jorku, stała się jednym z największych objawień muzyki soulowej początku XXI wieku. Jej debiutancka płyta, "Songs In A Minor", wydana w 2001 roku, z miejsca wskoczyła na szczyt amerykańskiej listy przebojów, a do dziś rozeszła się w nakładzie ponad 10 milionów egzemplarzy! Niespełna 20-letnia wokalistka otrzymała za tę płytę aż pięć nagród Grammy. W grudniu 2003 roku do sklepów trafił kolejny krążek, zatytułowany "The Diary Of Alicia Keys". W pierwszym tygodniu po premierze w samych tylko Stanach Zjednoczonych znalazł on ponad 600 tysięcy nabywców, a do dziś pokrył się tam podwójną Platyną. Alicia Keys opowiada m.in. o szczególnych relacjach łączących ją z matką, dorastaniu w wielkomiejskiej dżungli Nowego Jorku, upodobaniu do noszenia kapeluszy i niewiarygodnym wieczorze, podczas którego spadł na nią deszcz nagród Grammy.

article cover
INTERIA.PL

Jak w kilku zdaniach określiłabyś, kim jest Alicia Kyes?

To trudne pytanie, bo nie ma na nie prostej odpowiedzi. Jestem osobą, która przede wszystkim kocha muzykę. Kocham życie i eksperymentowanie, próbowanie nowych rzeczy. Jestem osobą, która nie znosi kategoryzowania, szufladkowania. Zawsze chcę łamać wszelkie zasady. Zawsze chcę robić coś innego i nowego, cały czas się rozwijać, dowiadywać się nowych rzeczy o sobie. Ale jestem też zdecydowanie osobą o wielkim sercu. Kocham ludzi i kocham życie. Uwielbiam prawdziwe życie i autentyczne sytuacje. Uwielbiam czuć, że moje serce mocno bije i że pulsuje we mnie życie. To są właśnie chwile, których poszukuję. To są chwile, o których śpiewam.

Szczególna więź łączy cię z matką...

Tak, moja matka to chyba jedyna solidna osoba w moim życiu od czasu mojego dzieciństwa. Jest jedną z niewielu osób, które nie były zmienne w uczuciach, ani nie były przy mnie tylko wtedy, kiedy im było wygodnie. Jest dla mnie skałą. Wiem, że gdy obudzę się następnego dnia, ona będzie przy mnie. Dzięki niej zrozumiałam, jak ważne jest mieć taką osobę przy sobie i jak rzadko trafiają się na tym świecie ludzie tak lojalni i oddani. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Taką, której mogę powiedzieć o wszystkim, a ona nie będzie uważać mnie za wariatkę czy za głupka.

W czasie tras koncertowych ona troszczy się, abym jadła, aby ludzie mnie nie zamęczyli, abym była na czas w danym miejscu, abym wiedziała co się dzieje, jakie mam zobowiązania i abym mogła się do nich przygotować. Jest najlepszą asystentką, bo jest niesamowicie dokładna. Jest osobą, którą każdy chciałby mieć w swoim zespole. Jest mi wielką, niesamowitą pomocą i bardzo ją za to kocham.

Jaką muzykę lubisz i z jakich źródeł czerpiesz inspiracje?

Jestem osobą, która najwyraźniej urodziła się w złej epoce. Przepadam za starą szkołą muzyczną. Billie Holliday, Miles Davis, Ella Fitzgerald, Herbie Hancock, Nina Simone, Aretha Franklin, Donnie Hathaway, Stevie Wonder, Curtis Mayfield, Marvin Gaye - to jest właśnie mój świat. Gdybym miała pójść do sklepu muzycznego i wybrać moje ulubione płyty, właśnie te bym wybrała. Ale tak ogólnie lubię wszystkich artystów, którzy czują o czym śpiewają. Takich, którzy wkładają duszę w swoją muzykę, bo mają coś ciekawego do powiedzenia. Coś, co powiedzieliby nawet, gdyby nikt ich nie słuchał, bo po prostu muszą to z siebie wyrzucić. To jest właśnie muzyka, którą kocham.


Czy to prawda, że twoim największym przyjacielem jest twoje pianino?

Tak, mój związek z pianinem jest faktycznie silny. Pianino jest jak przyjaciel, który nie stawia żadnych warunków. Wysłuchuje wszystkiego, co mam do powiedzenia, nawet gdy nie mam racji, gdy mi się wszystko miesza. Ono nie ocenia, po prostu jest. Na nie mogę przelać wszystkie moje kłopoty, mój ból, moją radość, a ono wszystko przyjmie. Oczywiście czasami ze sobą walczymy, bywają ostre walki. Ale ono trzyma mnie w ryzach.

Czasami człowiek nie chce poddać się dyscyplinie, chce uciec i zrobić coś kompletnie odmiennego. Wtedy moje pianino patrzy na mnie z wyrzutem i mówi do mnie: "Sama dobrze wiesz, co powinnaś zrobić". Tak więc faktycznie jest między nami silna więź i coś czuję, że to będzie jedna z najdłuższych więzi w moim życiu.

Opowiedz o tej pamiętnej nocy, gdy otrzymałaś pięć nagród Grammy.

No więc przede wszystkim byłam wtedy strasznie chora. Wiecie jak człowiek się czuje, gdy jest bardzo chory: wszystkie części ciała są strasznie ciężkie, marzy się tylko o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku. Człowiek nie jest w stanie nawet myśleć, nie czerpie z niczego przyjemności.

Tak więc mamy właśnie tą niesamowitą, fantastyczną, wspaniałą noc - pierwszą taką noc w moim życiu - a ja jestem chora. Pamiętam, że zasypiałam w fotelu, to było okropne. Ale to wszystko wprowadziło mnie w stan jakby snu, majaczenia. I wiecie co, to nawet było niezłe, bo dzięki temu zupełnie się nie denerwowałam. Byłam zbyt chora, aby odczuwać jakiekolwiek emocje.

No dobrze, siedzę sobie chora w fotelu i rozglądam się dokoła. Patrzę w prawo - to Bono z U2. Patrzę za siebie - Brian McKnight. Patrzę w lewo - znów ktoś bardzo znany, nie pamiętam już kto. Im dłużej się rozglądam, tym to wszystko wydaje mi się mniej realne. Ale sen dopiero się zaczyna. Wiedziałam wcześniej z przecieków, że mam co najmniej dwie nagrody, tak więc, gdy wywołali moje imię po raz pierwszy i drugi, wcale się nie zdziwiłam. Ale potem wywołali mnie po raz trzeci. "Nie, to niemożliwe!".

Przy czwartym czy piątym razie pomyślałam, że to już zbyt wiele. Taki mały głosik w głowie zaczął mi mówić, że przecież nie zasługuję na to, że nie otrzymuje się w życiu tyle szczęścia naraz.


Która z nagród, jakie otrzymałaś do tej pory, jest dla ciebie najważniejsza?

Nigdy nie zależało mi na nagrodach. Najlepszą nagrodą dla mnie jest sytuacja, gdy ktoś jest naprawdę poruszony moją muzyką, gdy mówi mi, że ta muzyka pomogła mu w jakimś momencie jego życia. Albo na scenie - gdy nie muszę nic mówić, ale słyszę pasję, z jaką publiczność śpiewa słowa mojej piosenki, pasję taką, że ja sama wcale już nie muszę śpiewać - oni śpiewają za mnie. To jest dla mnie jak złoty medal. To mnie zawsze zdumiewa, zupełnie tak, jakby sam Bóg ukazał się tu w tym pokoju.

Z kim najbardziej chciałabyś współpracować?

Rozumiem, że chodzi o żyjących artystów? Chciałabym pracować z ludźmi, którzy mają własny smak, jak na przykład Prince. Chciałabym przynajmniej znaleźć się obok kogoś takiego, jak Stevie Wonder. A pracować z nim... Boże, nie wiem nawet, czy byłabym w stanie dotrwać do końca takiej sesji. Bardzo chciałabym pracować z kimś takim, jak Lauryn Hill, z kim mogłabym poczuć pokrewieństwo dusz, z kim mogłabym pogadać i zapytać o różne rzeczy, i z czego mogłoby powstać coś naprawdę niewiarygodnego.

Podziwiam też Gwen Stefani i Lenny'ego Kravitza, którzy szukają czegoś nowego, ale jednocześnie cały czas robią swoje. Na płycie takiej legendy jak Aretha Franklin nie musiałabym nawet śpiewać. (śmiech)

Opowiedz o swoim dzieciństwie, które spędziłaś w Nowym Jorku.

Nowy Jork jest brutalny, bez dwóch zdań. Jednak nie chciałabym dorastać w żadnym innym miejscu, bo wiem, że to Nowy Jork w dużym stopniu sprawił, że jestem tym, kim jestem i patrzę na życie tak, a nie inaczej. To miasto pełne kontrastów - jest trudne, mroczne i brutalne, w każdej minucie na każdym rogu może czekać ktoś, kto będzie chciał cię zaczepić, wywrócić, podeptać i zostawić tam, abyś umarł. Ale z drugiej strony Nowy Jork kipi możliwościami, płonie namiętnością, serce tego miasta bije bez przerwy, to miasto nigdy nie zasypia. To mój dom, tu się wychowałam, tu mieszkam, tu kocham, tu nauczyłam się najważniejszych rzeczy.

To właśnie w Nowym Jorku dostąpiłam boskiego miłosierdzia - cały czas zadaję sobie pytanie, jak udało mi się uniknąć tych wszystkich pułapek, z którymi stykam się na każdym kroku. Dlaczego nie jestem teraz w ciąży z siódmym dzieckiem? Dlaczego nie jestem uzależniona od narkotyków, dlaczego nie stoję jako prostytutka na rogu, który mijam każdego dnia? Dlaczego to nie ja? Jednocześnie dziękuję Bogu, że mnie to ominęło, że z jakiegoś powodu byłam wystarczająco silna, aby trzymać się od tego z daleka i że nauczyłam się, że te wszystkie rzeczy, zarówno negatywne jak i pozytywne, sprawiają, że świat się kręci. Mam nadzieję, że ty i ja będziemy wystarczająco silni, aby nie pozwolić tym demonom, by nami zawładnęły.


Co lubisz robić, gdy masz wolną chwilę?

Ludzie ciągle mnie pytają, kiedy zrobię sobie przerwę, po prostu odetchnę. Ale moje zainteresowania są troszkę dziwne. Gdy mam wolną chwilę, uwielbiam poważną dyskusję z kimś kogo kocham, kogo od dawna nie widziałam i z kim nie rozmawiałam, bo byłam na trasie koncertowej. Wracam więc do domu i robię sobie taki spokojny wieczór, miły obiad, długa rozmowa itd. To mnie relaksuje.

Lubię też różne typowe rzeczy, jak na przykład oglądanie filmów. Gdy mam wolne, nadrabiam filmowe zaległości. Wypożyczam dużo filmów, zakopuję się w łóżku i relaksuję. Lubię też grille albo dobre imprezy. Czasami lubię wyrwać się z domu i zrobić coś głupiego albo poflirtować - zawsze byłam w tym dobra. Ale lubię również siąść sobie gdzieś w ciszy i posłuchać moich własnych myśli.

Czemu tak często występujesz w kapeluszach?

Najśmieszniejsze jest to, że gdy byłam młodsza, nienawidziłam kapeluszy. Wydawało mi się, że każdy kapelusz na mojej głowie to koszmar. Nie pasowały, nie czułam się w nich dobrze, wydawały mi się niemodne. Ale pewnego razu moja gosposia przekonała mnie do kapeluszy. Przyniosła mi jeden i powiedziała: "Alicia, musisz przymierzyć, mówię ci, jest super". Przymierzyłam, a ona na to: "Nie, nie, zupełnie nie tak, źle go zakładasz, musisz go przechylić, właśnie tak". No i stało się: gdy nauczyłam się je nosić, między mną a kapeluszami wywiązał się bardzo poważny romans.

Mam mnóstwo kapeluszy. Takich bardzo dziwnych i zwyczajnych, małych i wielkich, słomkowych i płóciennych, stonowanych i kolorowych. Każdy z nich ma swoją własną osobowość i podkreśla nastrój, w którym akurat jestem. Czasami czuję się bardzo kobieco, czasami znów szykownie, czasami wyluzowana. Na każdą taką sytuację mam inny kapelusz.

Aha, no i kapelusze są najlepszym sposobem na ukrycie zaniedbanych włosów...

Jak przygotowujesz się do koncertów?

W dniu koncertu wszystko zaczyna się dosyć wcześnie, tak koło trzeciej czy czwartej po południu jadę już na miejsce. Lubię wspiąć się na najwyższe miejsce i upewnić się, że dźwięk brzmi dobrze dla ucha. Robimy próbę dźwięku z zespołem i potem mamy zazwyczaj trochę czasu, aby coś zjeść. Potem zaczynamy coś, co nazywamy "zamknięciem". Wołam głośno: "Zamykamy!" - to oznacza, że nikt nie ma prawa wejść do mojego pokoju, ponieważ przez dwie godziny ćwiczę, aby rozluźnić palce i abym doskonale czuła moją grę na fortepianie.

Tak koło szóstej czy siódmej musimy się przygotować, więc zaczynam się ubierać, robić makijaż. Zastanawiamy się z zespołem, jak się czuję danego dnia, w jakim jestem nastroju i od tego zależą pewne szczegóły naszego występu. To zajmuje nam ze dwie godziny. Jest już zazwyczaj ósma albo wpół do dziesiątej i zbliża się nasz występ, podnosi mi się adrenalina. W tym momencie lubię wyciszyć się na chwilkę, zebrać energię i uspokoić uczucia. Na koniec zbieram zespół na małej modlitwie, modlimy się za nasze rodziny, za wspaniały koncert i wychodzimy na scenę.


Czy jesteś zdenerwowana przed koncertem?

Nie jestem typem osoby, która łatwo się denerwuje, zwłaszcza przed koncertem, bo wiecie, koncerty zaczynają mi wchodzić już w krew. Mimo, że lubię często zmieniać scenariusz występów, dołożyć coś nowego, spontanicznego. Oczywiście są takie chwile, gdy przechodzą mnie dreszcze, na przykład gdy zaczynam się zastanawiać co będzie, jeżeli dziś wieczorem otworzę usta, ale nie wydobędzie się z nich żaden dźwięk...

Albo gdy będę grała i wszystko mi się pomiesza. Ale takie wątpliwości trwają cztery czy pięć sekund, potrafię się z nich szybko otrząsnąć i jestem gotowa do występu.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas