"Bombowa piosenka"

article cover
INTERIA.PL


Zespół powstał w roku 1989 na łotewskiej prowincji Jelgava. Początkowo działał pod nazwą The Best American Guys in Latvia, jednak wkrótce zmienił nazwę na BrainStorm. W roku 1995 ich utwór "Airplanes" został najlepiej sprzedającym się singlem w historii Łotwy. Cztery lata później pojawił się pierwszy międzynarodowy album grupy, "Among the Suns", który w Łotwie niemal od razu zdobył status Platynowej płyty. Ponadto wszystkie single wzbiły się na pierwsze miejsce lokalnej listy przebojów. Przełom w karierze BrainStrom nastąpił w maju 2000 roku, gdy zespół wystąpił na festiwalu Eurowizji w Sztokholmie, gdzie zauważyło go wiele ważnych postaci show biznesu, w tym sam Bob Dylan!

Na rynku ukazała się właśnie ich kolejna płyta "Online", którą promuje kompozycja "Maybe", odnosząca sukcesy w całej Europie, w tym w Polsce. Z tej okazji z Reynardem Cowperem, frontmanem grupy, o nagrywaniu płyty, muzycznych fascynacjach, debiucie w MTV i festiwalu Eurowizji, rozmawiał Konrad Sikora

Zanim porozmawiamy o płycie "Online", chciałbym cię zapytać o wasze nazwiska. Pochodzicie z Łotwy, ale nazwiska macie brzmiące bardzo angielsko, czy to pseudonimy?

Tak, dokładnie. Zdecydowaliśmy się na wymyślenie sobie pseudonimów jakieś cztery lata temu. Byliśmy wtedy na festiwalu w Karlshamn w Szwecji, który wygraliśmy. Kiedy przedstawiano nasz zespół, prowadzący ceremonię tak zniekształcił nasze nazwiska, że nie mieliśmy w ogóle pojęcia, kogo w tym momencie przedstawia. Mieliśmy to już wcześniej w planach, ale po tym festiwalu natychmiast podjęliśmy decyzję o używaniu pseudonimów.

Czy mają one jakieś głębsze znaczenia?

Nie. Powstawały pod wpływem chwilowego impulsu i za żadnym z nich nie kryje się jakaś tajemnicza historia. Na przykład Mike Minolta. Mike to angielska wersja jego imienia, a nazwisko wziął z tego, że akurat staliśmy pod sklepem z aparatami fotograficznymi. Po prostu staraliśmy się, aby przyjemnie brzmiały.

Jak długo pracowaliście nad materiałem na płytę "Online"?

Nieco ponad miesiąc. Jedną sesję nagraniową odbyliśmy w Londynie i jedną w Danii. Pracę wspominamy bardzo przyjemnie, w sumie obyło się bez większych problemów.

Dlaczego w Londynie i w Danii, a nie na Łotwie?

Szukaliśmy studia, które będzie wyposażone w wysokiej jakości sprzęt. Jako że na Łotwie ciężko jest takie znaleźć, poszliśmy za radą naszego producenta i nagrywaliśmy w Wielkiej Brytanii i w Danii.

Jak duży wpływ miał producent Tony Mansfield na waszą muzykę?

Muszę przyznać, że dość spory. To on jest producentem i powinien wiedzieć, jak ta płyta ma brzmieć. Zanim zaczęliśmy pracować nad materiałem, najpierw szukaliśmy producenta, ponieważ on jest kluczem do sukcesu. To jemu przecież powierza się wszystkie pomysły, a ma on za zadanie stworzyć z nich jedną całość, znaleźć sposób na połączenie ich. U nas panuje taka metoda pracy, że każdy martwi się o swoje partie i dlatego producent musi brać pod uwagę zdolności i pomysły każdego z nas. Taka demokracja jest dla nas bardzo dobra i efektowna.


Bardzo ciekawie prezentuje się okładka przebojowego singla "Maybe". Skąd pomysł na umieszczenie na niej bomby?

Okładka jest w dużym stopniu powiązana z tekstem piosenki. Oczywiście po tym, co wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych, ta bomba nabrała całkiem innego znaczenia. W oryginale chodzi jednak o odniesienie do fragmentu tekstu: "My beginning, my end/ my nuclear bomb to pretend", śpiewanego na początku piosenki. W żadnym przypadku ta bomba nie stanowi żadnego zagrożenia - może za to sugerować, że piosenka jest bombowa (śmiech).

Dlaczego wybraliście "Maybe" na pierwszego singla?

Szczerze mówiąc to nie myśmy wybrali tę piosenkę. Naszym zdaniem na singel bardziej nadawała się tytułowa piosenka z płyty, czyli "Online". Jednak nasza wytwórnia, a także oddziały z innych krajów, zasugerowały nam, że lepiej będzie zacząć od "Maybe". Posłuchaliśmy więc tej sugestii i chyba dobrze się stało.

"Online" nie jest waszym fonograficznym debiutem, ale na pewno jest to płyta, w którą zainwestowano najwięcej pieniędzy. Czy to jedyna różnica w stosunku do poprzednich albumów?

I nie, i tak. Z jednej strony to jedyna różnica, ale z drugiej strony wszystko zmieniła. Jest to na pewno pierwszy nasz tak porządnie wyprodukowany album. Może pod względem muzycznym nasze poprzednie płyty będą się naszym wiernym fanom bardziej podobać, ale pod względem technicznym i profesjonalizmu ustępują one "Online". Poza tym w przypadku tego wydawnictwa zdecydowaliśmy się wykorzystać więcej elektroniki i komputerach niż na poprzednich.

Czy z góry wiedzieliście, że zostanie on wydany w całej Europie?

W sumie to wytwórnia rozważała taką możliwość, ale nic nie było jeszcze przesądzone. Wszystko miało zależeć od tego, jaki będzie końcowy efekt naszej pracy.

W takim razie musieliście się nieźle stresować w studiu?

Nie. Może podświadomie odczuwaliśmy, że jest to nasza szansa, no i że zainwestowano w to kupę pieniędzy. Jednak muzycznie chyba obeszło się bez większych stresów.


Co w takim razie sprawiło wam największy problem?

Chyba to, że podczas nagrywania płyty byliśmy nieco odizolowani od cywilizacji. Szczególnie studio w Danii było na dalekich peryferiach i byliśmy zdani tylko na nasze własne towarzystwo i na naszą muzykę.

Jakie nadzieje wiążecie z tą płytą?

Chyba takie, jak wszyscy muzycy. Chcemy, aby nasza twórczość dotarła do jak największej ilości osób, tak abyśmy mogli jeździć po wielu krajach i grać koncerty, bo to jest to, co lubimy robić najbardziej.

Jakie to uczucie, kiedy możecie oglądać swój teledysk w MTV?

To wspaniałe uczucie. Nie ma co ukrywać. MTV w dużym stopniu kreuje gusta i z drugiej strony jest takim jakby miernikiem popularności. Jeśli się tam znajdziesz, to znaczy, że odnosisz sukces. Oczywiście nie jest tak w 100 procentach, ale mimo wszystko jakaś satysfakcja pozostaje. Zawsze lepiej tam być, niż nie być. Kiedy pierwszy raz widzisz swój teledysk w MTV, czujesz się naprawdę dumny.

Skąd wziął się pomysł na nazwę grupy?

Swego czasu dawno, dawno temu, podczas jednego z naszych koncertów, nasza przyjaciółka określiła nasz występ jako "burzę mózgów". Spodobało nam się to i zdecydowaliśmy się zmienić nazwę. Wcześniej występowaliśmy jako The Best American Guys in Latvia.

Czy możesz opowiedzieć coś o waszych muzycznych fascynacjach?

Ogólnie rzecz biorąc inspiruje nas i fascynuje muzyka brytyjska. Jest także kilka grup australijskich, które lubimy. W materiałach opisujących nas napisano, że słuchamy także takich grup, jak np. The Cure. To prawda, jednak tego typu muzyka inspiruje nas w znacznie mniejszym stopniu, aniżeli typowy brit-pop.

W konkursie Eurowizji w 2000 roku zajęliście trzecie miejsce. Powiedz, co sądzisz o tej imprezie?

Na początku uważaliśmy, że nie powinniśmy tam jechać, bo mieliśmy wobec tego festiwalu sporo zastrzeżeń. Jednak w końcu doszliśmy do wniosku, że nie ma się co zastanawiać i powinniśmy wykorzystać szansę pokazania się całej Europie. To chyba największa korzyść, jaką daje ta impreza. Jeśli twoja muzyka ma w sobie to "coś", na pewno zostanie zauważona i występ na Eurowizji będzie dla ciebie początkiem drogi na szczyt.


Czy jednak ten festiwal może wykreować naprawdę wielkie gwiazdy?

Tak. Uważam, że jest na to szansa. Nie ma jednej zasady mówiącej, jak zostaje się gwiazdą. Równie dobrze można nią zostać po udziale w konkursie Eurowizji. Gwiazdą można zostać nawet po występie w programie dla dzieci. O wszystkim najczęściej decyduje jednak przypadek.

Tytuł waszej nowej płyty sugeruje spore zainteresowanie Internetem. Czy to prawda?

Tak, zdecydowanie. Siecią zainteresowałem się jakieś dwa lata temu i uważam, że jest to niesamowite narzędzie komunikacji i ogromne źródło informacji. Jeśli chodzi o mp3 to uważam, że są dwie strony tego zjawiska - pozytywna i negatywna. Wszystko tak naprawdę zależy od podejścia danego artysty. My nie publikujemy naszych nagrań w Sieci, ale mimo wszystko i tak one tam są. Temu nie da się zapobiec. Można jedynie próbować tę kwestię jakoś regulować, ale to chyba nie będzie łatwe.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas