Aleksander Dębicz: To był dla mnie szok [WYWIAD]
Tomasz Słoń
34-letni Aleksander Dębicz to jeden z najciekawszych polskich kompozytorów i muzyków młodego pokolenia. Właśnie wygrał niezwykle prestiżowy, międzynarodowy konkurs filmowy, w którym wzięły udział cztery tysiące osób z całego świata. Z tej okazji rozmawialiśmy z nim m.in. o jego wielkim sukcesie, możliwości podboju Hollywood, występie w finale "Męskiego Grania", debiucie aktorskim i koncertowym projekcie "Z klasyką przez Polskę".
Tomasz Słoń, Interia: Wygrałeś właśnie prestiżowy konkurs filmowy, Bridgerton Scoring Competition, na alternatywną ścieżkę dźwiękową do serialu "Bridgertonowie", znanego z Netflixa. Byłeś zaskoczony, bo przecież w konkursie wzięło udział kilka tysięcy osób?
Aleksander Dębicz: - Byłem ogromnie zaskoczony, mówię to bez cienia kokieterii. Sądziłem, że nie da się go wygrać, zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę zgłoszeń. Dlatego zostałem miło zaskoczony. Wziąłem udział w tym konkursie, traktując go jako jedyne w swoim rodzaju ćwiczenie kompozytorskie, o które normalnie jest trochę trudno. Umożliwiał bowiem przygotowanie muzyki do gotowego fragmentu filmu, ze wszystkimi dialogami, efektami dźwiękowymi, ale bez muzyki. To fantastyczny materiał do ćwiczenia, ponieważ muzyka filmowa, ilustracyjna, jest w centrum moich zainteresowań. To, że wygrałem, to był dla mnie szok.
Ochłonąłeś już trochę?
- Tak, trochę ochłonąłem, choć ten wieczór, kiedy się o tym dowiedziałem, był pełen emocji.
Na czym konkretnie polegało zadanie, bo otrzymaliście fragment z pierwszego sezonu serialu "Bridgertonowie"?
- Każdy z uczestników musiał skomponować muzykę do tego samego fragmentu. Wybrano fragment, który jest wymarzony dla kompozytora, bo stwarza możliwość zaistnienia muzycznego, a jednocześnie trzeba było to zrobić w taki sposób, aby nie przykryć dialogów, nie odwrócić uwagi widza od tego, co najważniejsze. Wybrany fragment miał w sobie sporo dialogów, więc był pod tym względem wyzwaniem.
Jaka była nagroda w tym konkursie?
- Główną nagrodą jest zestaw sampli od firmy Spitfire Audio, która jest wiodącą firmą produkującą wirtualne instrumenty. Ich łączna wartość to 25 tysięcy dolarów, więc dla kompozytora to poszerzenie palety możliwości pracy, czyli tworzenie tzw. mock-upów, czyli wersji demo, brzmiących już bardzo profesjonalnie i bliskich żywej orkiestrze. To kapitalna sprawa, bo koledzy kompozytorzy takie sample zbierają przez całą karierę, a ja dostałem od razu cały pakiet.
Jedną z nagród są także wirtualne warsztaty z Krisem Bowersem, kompozytorem muzyki do serialu "Bridgertonowie" i jurorem konkursu, który osobiście ogłosił wyniki. Jesteście już umówieni na konkretny termin?
- Jeszcze nie, musimy zgrać nasze kalendarze (śmiech). Kris Bowers jest niezwykle zajętym kompozytorem, w zeszłym roku zrobił muzykę do kilku filmów. Spokojnie więc czekam, chciałbym, aby to była fajna rozmowa, z której się na pewno czegoś dowiem.
W uzasadnieniu dla przyznania właśnie tobie głównej nagrody, Kris Bowers podkreślił twój "niezwykły warsztat kompozytorski, elegancję muzyki i wyróżniającą się orkiestrację zsynchronizowaną z emocjami, klimatem sceny i charakterystyką bohaterów serialu".
- Przede wszystkim chcę powiedzieć, że te słowa, jakie usłyszałem podczas ogłoszenia wyników, były dla mnie czymś nawet bardziej ekscytującym, niż sama nagroda. Wypowiadało się bowiem na ten temat dwóch absolutnych profesjonalistów [tym drugim był Paul Thompson, współzałożyciel Spitfire Audio - przyp. red.] w dziedzinie muzyki filmowej. Dlatego móc usłyszeć takie komplementy od takich autorytetów było dla mnie czymś naprawdę ważnym.
Poza tym naprawdę wzruszył mnie fakt, że wszystko, co chciałem osiągnąć artystycznie w tej kompozycji, Kris Bowers zauważył. Ucieszyła mnie szczególnie jego opinia o jakości orkiestracji, gdyż to jest coś, czego się nauczyłem wyłącznie sam. Jestem z tego bardzo dumny. Oczywiście jestem muzykiem w pełni wykształconym, ale pianistą, kompozycji nauczyłem się właściwie sam.
Oglądałeś w ogóle wcześniej ten serial, tak prywatnie, dla siebie, czy poznałeś go dopiero przy okazji konkursu?
- Widziałem tylko fragmenty, bo moja żona go oglądała. Ja tylko zerknąłem, ale ostatecznie go nie obejrzałem. Wiedziałem tylko ogólnie, o czym jest, jaka jest jego konwencja. Może to i dobrze, bo miałem dzięki temu świeże spojrzenie.
Taka wygrana to na pewno wielka rzecz dla polskiego artysty z punktu widzenia światowej branży muzyki filmowej. Hollywood stoi teraz otworem? Czy to jest coś, o czym w ogóle marzysz?
- Jak najbardziej tak. Moim marzeniem jest łączyć dwa światy - świat muzyki koncertowej, bo mam wiele projektów solowych, ale gram też ze wspaniałymi muzykami, ze światem muzyki filmowej. Dlatego bardzo chciałbym komponować do filmów. Natomiast to oczywiście tak nie działa, że po wygraniu takiego konkursu Hollywood stoi otworem (śmiech).
- Niemniej będę oczywiście starał się wykorzystywać każdą okazję, jeśli pojawi się propozycja jakiegoś projektu filmowego. Mam nadzieję, że po wygranej w tym konkursie, moje nazwisko stanie się bardziej rozpoznawalne i może otworzy jakieś nowe drzwi.
Podpowiem tylko, że jest już zamówiona do produkcji trzecia i czwarta seria "Bridgertonów", więc może się uda.
- (śmiech) Czekam więc na telefon.
Wspomniałeś o łączeniu różnych światów i zapewne takim doświadczeniem był twój udział w finale "Męskiego Grania" w tym roku. Chyba pierwszy raz występowałeś na tego rodzaju scenie, grając dla takiej publiczności?
- To było coś wspaniałego, wspominamy to z Jakubem Józefem Orlińskim bardzo ciepło. Zresztą mamy zamiar kontynuować i rozwijać to przedsięwzięcie. Oczywiście to zupełnie inny świat, zupełnie inny typ sceny. Inne są trudności, inne wyzwania i inne emocje. Ale jest to coś jedynego w swoim rodzaju i byłem tym niezmiernie podekscytowany. Publiczność tak gorąco reagowała, że pozwalała muzykowi rozwinąć skrzydła.
To było potwierdzenie mojej dewizy, że jest jedna muzyka, że nie ma czegoś takiego, jak zły gatunek muzyczny. No, może poza disco-polo (śmiech). Dobra muzyka - niezależnie od tego, czy to klasyka, rock, pop czy jazz - wywołuje te same emocje, powoduje, że mamy ciarki na plecach. Widzę to po sobie, bo przechodzą mnie zarówno gdy słucham np. symfonii Mozarta, jak i kiedy słucham Beyonce. W obu przypadkach działają te same mechanizmy. Dlatego lubię łączenie różnych światów.
- Podczas finału "Muzycznego grania" wykonywaliśmy właściwie utwory muzyki barokowej, choć oczywiście w trochę innym ujęciu, bardziej powiedzmy rozrywkowym. Ale np. taki utwór Henry'ego Purcella "Strike The Viol", był bliski oryginału, bo ma w sobie taki groove, ma w sobie taki rodzaj vibe'u, który jest bliski muzyce popowej, trochę funky. To jest coś, co uwielbiam udowadniać (śmiech). I cieszę się, że ci, którzy zazwyczaj słuchają muzyki rozrywkowej, odkryją coś równie ekscytującego w muzyce poważnej i odwrotnie.
Z okazji niedawnej premiery serialu "Wielka Woda", opowiadającego o powodzi tysiąclecia, zaaranżowałeś i zagrałeś własną wersję pamiętnego utworu "Moja i twoja nadzieja". Czy można tej wersji gdzieś posłuchać?
- Niestety, póki co nie, to było jednorazowe wydarzenie, ale jest możliwe, że ten utwór zarejestrujemy. Zrobiłem go na zamówienie, graliśmy właśnie podczas premiery tego, skądinąd znakomitego, serialu. Jakub Józef Orliński śpiewał swoją partię w taki nietypowy sposób, bo on kapitalnie łączy swój kontratenor z takim twistem, wchodzącym trochę w stronę "białego" głosu. To jedyne w swoim rodzaju i świetnie w tym utworze zagrało. A twoje pytanie utwierdza mnie w przekonaniu, że trzeba coś z tym nagraniem zrobić (śmiech). Pochodzę z Wrocławia, pamiętam jako dziecko samą powódź, jak i ten bardzo poruszający utwór.
Pozostając jeszcze w tematyce filmowej, to warto chyba wspomnieć, że masz też już na koncie debiut aktorski, w "Sali samobójców. Hejter", gdzie wcieliłeś się w pianistę.
- (śmiech) To trochę za dużo powiedziane, byłem tylko trochę więcej niż statystą, ale też wspólnie z wiolonczelistą Gustawem Bafeltowskim wykonaliśmy utwór w jednej ze scen. To wejście w świat filmu z trochę innej strony było dla mnie niewątpliwie ciekawym doświadczeniem. Przyjąłem tę propozycję również dlatego, by poobserwować, jak się pracuje na planie. A jakość pracy przy "Hejterze" była bardzo wysoka, w końcu stał za nią wspaniały reżyser Jan Komasa.
Jesteś nie tylko kompozytorem, ale również wykonawcą. Czy myślisz, że daje ci to większe szanse przebicia się w przyszłości?
- Myślę że tak. Mam poczucie, że się rozwijam w stopniowy, ale konsekwentny sposób. Wydałem niedawno piątą płytę, "Sideways", która ma także międzynarodową dystrybucję. Mam nadzieję, że kolejne kroki będą jeszcze śmielsze. I na pewno sporym atutem jest to, iż komponując jednocześnie jestem wykonawcą. Jedno i drugie mnie nakręca.
Ruszyłeś właśnie w Polskę z cyklem koncertów "Chopin. Szymanowski. Źródła", gdzie występujesz w duecie w flecistą Michałem Żakiem. Patrząc na listę miejsc, w których gracie, są to raczej małe miejscowości, do których taka muzyka zapewne rzadko dociera...
- Tak, dokładnie, To projekt organizowany Podlaski Instytut Kultury, drugi tego typu, w jakim w tym roku wziąłem udział (wcześniej - "Z klasyką przez Polskę", przy współpracy Instytutu Muzyki i Tańca). To są fantastyczne przedsięwzięcia, bo ich ideą jest dotarcie ze sztuką wysoką do miejscowości, gdzie dostęp do niej jest utrudniony. Uwielbiam te koncerty, gdyż przychodzi na nie niezwykle wdzięczna publiczność, która wręcz łaknie muzyki. Chce posłuchać żywej sztuki, posłuchać muzyki. Ich reakcje są szczere i autentyczne. Gramy te koncerty na 200% i często odbywają się one w miejscach, gdzie nic się nie dzieje.
Kiedyś jako solista grałem koncert w takiej niedużej miejscowości i okazało się, że był to pierwszy występ w całej jej historii, gdy pojawił się fortepian! A więc i dla mnie było to spore przeżycie, bo stałem się częścią historii tego miejsca.
- A z Michałem Żakiem prezentujemy teraz projekt oparty o muzykę Chopina i Szymanowskiego. To muzyka improwizowana. Z jednej strony jest to próba dotarcia do źródeł, bowiem obaj ci wybitni kompozytorzy czerpali w swojej twórczości z muzyki ludowej. Michał gra zresztą na flecie, który jest kopią instrumentu z XIX wieku, a także na cymbałach, więc to połączenie z fortepianem jest fantastyczne. Gramy utwory z jednej strony bliskie oryginałowi, a z drugiej mocno improwizowane. Staramy się wejść w sposób myślenia tych kompozytorów, dla których dana melodia ludowa była tylko punktem wyjścia do stworzenia swoich kompozycji. Zagraliśmy już dwa koncerty w ramach tego projektu, przed nami jeszcze pięć. Gramy w naprawdę pięknych miejscach, w miłych okolicznościach przyrody.