Sarcast: Lubimy babrać paluchy w szczegółach

"To jakby silnik ferrari zamknąć w karoserii malucha, chociaż to akurat jest zbyt ciekawe rozwiązanie. Według mnie nie można muzyce odjąć opakowaniem, nie można też nic nie zmienić tym opakowaniem, można jedynie dodać" – tak o procesie twórczym Sarcastu opowiada połowa duetu, Michał Lange. W rozmowie z Interią zespół opowiada o wyzwaniach przed nagrywaniem drugiego albumu, występie na Spring Break, a także o epizodzie w "Must Be The Music".

Łukasz Sowiński (po lewej) i Michał Lange (po prawej) tworzą jeden z najciekawszych projektów ostatnich miesięcy, czyli Sarcast
Łukasz Sowiński (po lewej) i Michał Lange (po prawej) tworzą jeden z najciekawszych projektów ostatnich miesięcy, czyli SarcastPatatofmateriały prasowe

Sarcast to projekt, który zrodził się na Kaszubach. Fundamentem grupy jest duet tworzony przez Łukasza Sowińskiego (teksty/wokal) oraz Michała Lange (produkcja/wokal). Debiutancka płyta duetu pt. "Syn Słońca" została doceniona przez słuchaczy oraz dziennikarzy, którzy zgodnie ocenili ją jako jedną z ciekawszych propozycji 2015 roku. Sarcast trafił również do wielu zestawień najciekawszych debiutantów zeszłego roku.

Daniel Kiełbasa, Interia: "Syn Słońca" był płytą dopracowaną w wielu aspektach. Nigdzie się nie śpieszyliście, a w jednym z wywiadów stwierdziliście, że faktycznie trochę wam zeszło. Teraz sytuacja robi się nieco trudniejsza, bo jakaś grupa osób na pewno czeka na wasz nowy materiał. Będziecie szli za ciosem i wypuście nowy materiał jak najszybciej, czy jednak wolicie go dopracować, nawet kosztem tego, że kilku słuchaczy o was zapomni? 

Michał Lange: - Mam nadzieję że żaden słuchacz o nas nie zapomni, bo treść, która do nich trafiła za pośrednictwem płyty, jest na tyle intensywna, że powinna na stałe zajść za skórę.

Łukasz Sowiński: - Zdajemy sobie sprawę, że jest duża grupa naszych słuchaczy, którzy czekają lub są ciekawi tego, co tam sobie kombinujemy, dlatego staramy się, aby ukończyć to jak najszybciej. Jesteśmy im to po prostu winni.

Michał: - Robimy, co możemy - za nowy materiał zabraliśmy się zaraz po premierze "Syna Słońca". Niestety, technicznie sprawa wygląda tak, że nadal mamy tyle czasu na muzykę, ile mamy - spotykamy się po pracy, w weekendy, przeznaczamy na produkcję nasze urlopy.

Łukasz: - Niemniej, nasz tryb pracy się nie zmienił. Dalej mocno skupiamy się na niuansach, co przekłada się brzmieniowo na całość. Podobnie jak przy pracy nad "Synem", mamy fioła na punkcie tego, żeby brzmienia i warstwa wokalna współgrały ze sobą na wszystkich płaszczyznach. Musimy mieć to wewnętrzne poczucie, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić, by było jak najbliższe naszym oczekiwaniom. Poza tym kierujemy się maksymą, że "muzykowanie" jest naszą pasją i odskocznią od zwyczajności, więc póki tak jest, nie musimy się nigdzie śpieszyć.    

W przypadku waszego drugiego albumu, sami stwierdziliście, że wysoko postawiliście sobie poprzeczkę. Świadomość, że musicie teraz zaskoczyć słuchacza, który będzie nieco bardziej wymagający, motywuje was do działania, czy nieco was krępuje?

Michał: - Jak najbardziej motywuje do działania, pozwala na bogatszy rozwój, rozszerza horyzonty twórcze i nawet trochę zmusza do szukania kolejnych, nietuzinkowych koncepcji, którymi możemy zaskoczyć słuchacza, a nawet siebie.

Łukasz: - Cały czas poszukujemy czegoś nowego. Dopiero się rozpędzamy i mamy nadzieję, że wciąż będziemy zaskakiwać. Tu nie chodzi o wyścig i udowadnianie czegoś, a bardziej o samorealizację. Dzięki pracy nad "Synem Słońca" dużo się nauczyliśmy. Pewne procesy zachodzą teraz szybciej, co jest wynikiem większej świadomości tego, jak powinniśmy pracować. Wiemy, dokąd zmierzamy i mamy wspólne wyobrażenie tego, jak ma to wyglądać.

"Syn Słońca" był projektem niezwykle jednolitym, zarówno pod względem historii zawartej, jak i oprawy graficznej. I tym razem będziecie chcieli opowiedzieć coś słuchaczowi, czy postawicie na luźniejsze pomysły? 

Łukasz: - Mamy plan, którego się trzymamy. Wiele kwestii zostało ustalonych wcześniej, na kilka projektów do przodu. Tych małych i tych dużych - pełnowymiarowych. Co z tego wyniknie, zobaczymy. Jak już wspomnieliśmy, lubimy babrać paluchy w szczegółach, to dla nas wyzwanie, a przez to jeszcze większa frajda.

Michał: - Myślę, że taka filozofia tworzenia nie ulegnie zmianie. Lubimy, jak wszystko się zgadza, jak projekt jest jednolity, ma po prostu całościowy sens. Nie rozumiem wydania nienawiązującego do treści. To jakby silnik ferrari zamknąć w karoserii malucha, chociaż to akurat jest zbyt ciekawe rozwiązanie, ale mam nadzieję, że porównanie zrozumiałe. Według mnie nie można muzyce odjąć opakowaniem, nie można też nic nie zmienić tym opakowaniem, można jedynie dodać.

Muzycznie natomiast pokazaliście przekrój wszystkiego, co najciekawsze w muzyce elektronicznej ostatnich lat, czym również utrudniliście sobie zadanie na przyszłość. Na nowej płycie skręcicie bardziej w jednolite brzmienie, czy znowu będziecie pokazywać pełen wachlarz zagrań? 

Michał: - Nasze produkcje od zawsze łączą wiele stylów, trudno z mojej perspektywy je oceniać, jeszcze trudniej umieścić w jakimś worku. Wydaje mi się, że te dość słyszalne zmiany klimatu na "Synu Słońca" mają taki wymiar przez to, że utwory nie były tworzone ciągiem, przez załóżmy dwa miesiące pracy nad albumem, ale były przerywane naszymi zajęciami codziennymi, przeżyciami, wydarzeniami, które jakoś inspirowały do tworzenia. Myślę, że może się to zmienić wtedy, kiedy będziemy zajmować się tylko muzyką i będziemy tworzyć swoiste wizytówki krótkich okresów twórczych, a nie będzie to tak rozległa i długotrwała praca.

Łukasz: - Myśleliśmy tak do momentu, w którym znów odpaliliśmy sprzęt. To jest niesamowite, że każdego dnia myślisz i czujesz inaczej, a to bezpośrednio wpływa na wszystko, co robisz. Tak samo jest z tym, co robimy teraz. Inaczej myślimy o wszystkim, co dotyczy produkcji. Pojawiają się nowe rozwiązania. Materiał na pewno będzie zróżnicowany, ale nadal spójny brzmieniowo. Na pewno postawimy na pełen wachlarz, z tym że znowu będziemy chcieli to pospinać jakąś jedną wspólną cechą.

Po płycie pojawiło się dla was kilka propozycji. Gościliście u Quebonafide i Białasa oraz u Pawbeatsa na jego "Orchestrze". Czy projekt Pawbeatsa był dla was też okazją do nawiązania kilku nowych znajomości? Kartky przewijał się przez waszego Instagrama. Będzie na nowym materiale? 

Michał: - Tak, Kartky będzie jednym z gości na EP-ce, którą planujemy wydać jako nasz następny projekt (jeszcze przed kolejną płytą). Tak, "Orchestra" dała nam możliwość poznania i dojścia do ludzi, których wcześniej nie złapalibyśmy na ulicy i nie poprosili o współpracę.

Łukasz: - Dzięki "Orchestrze" poznaliśmy wielu wyjątkowych ludzi. Niesamowite doświadczenie, tym bardziej, że spełniliśmy jedno ze swoich marzeń, grając w filharmonii przy akompaniamencie orkiestry. Z Kartkym to jest odrębna historia...

Czy to już ten czas na większą liczbę featuringów w waszych utworach? Czy dla waszego duetu, który na poprzedniej płycie lubił mieć wszystko niemal perfekcyjnie dograne, nowego rodzaju wyzwanie? Goście mogą spodziewać się, że będziecie dla nich wyjątkowo wymagający? 

Michał: - No i dotknąłeś sedna tego, co będzie się działo na naszej EP-ce - projekcie, nad którym właśnie pracujemy. Postanowiliśmy że nasze płyty długogrające będą takie jak "Syn Słońca" - będą nasze w 100%. Trzeba pamiętać, że w Sarcast jest nas dwóch + Bartek, z którym również konsultujemy to, co tworzymy, więc by móc to pokazać ludziom, musimy pracować nad jednym muzycznym torem, który każdego satysfakcjonuje. Ten system pracy jest dość sterylny i zamknięty, stąd nie ma w nim miejsca na lawinę gości. Niemniej odkryliśmy, że bardzo fajnie pracuje nam się z innymi artystami, czy nawet na obcych produkcjach. Otworzyło to nam głowy i pozwoliło na stworzenie koncepcji EP-ki, w której to nie Sarcast będzie najważniejszy, a to, co wynika ze współpracy innego artysty z zespołem Sarcast. Myślę, że taki system w którym EP-ki zostawiamy dla gości, lub na inne chwilowe "odchyły", pozwoli na rozszerzenie naszych horyzontów muzycznych, nie burząc przy tym charakteru naszych kolejnych płyt.

Łukasz: - Chcemy, żeby przy materiale nad którym obecnie pracujemy, zaproszeni przez nas goście dali z siebie jak najwięcej. Powstająca EP-ka jest ukłonem w stronę środowiska hiphopowego, formą podziękowania za tak przychylne przyjęcie "Syna Słońca". Oprócz niej pracujemy też nad innymi kooperacjami, a inne już tylko czekają, aby ujrzeć światło dzienne, więc się dzieje.

Oprócz nagrywania kolejnego materiału intensywnie pracujecie nad koncertowymi wersjami własnych utworów, a pierwszy przystanek to Spring Break. Czym Sarcast na żywo będzie różnił się od tego z płyty? Rozumiem, że na potrzeby występów skład się rozszerzy? 

Łukasz: - Tak, będzie się różnił. Skład rozszerzy się o bas i perkusję. Po pierwszych próbach wiemy, że utwory w wersjach live będą nabite nową energią. Dzięki temu brzmienie koncertowe nabierze innego wymiaru. Swoją drogą nie wyobrażamy sobie grania z podkładów. Gdybyśmy mieli możliwości, to w naszym składzie znalazłoby się jeszcze kilku instrumentalistów.

Michał: - Sarcast jest zbudowany na kulturze grania na żywo, nasze pierwsze kroki to właśnie pełen skład instrumentalny, potem niestety ten skład nam się rozsypał, a my skupiliśmy się na produkcji. Dążę do tego, że przez ten dość niewdzięczny system tworzenia, czyli siedzenie przed kompem i tak naprawdę programowanie partii, stęskniliśmy się za energią, którą niosą za sobą instrumentaliści i interakcja pomiędzy nimi, a nami. Stąd dla nas koncert równa się graniu z muzykami, a to równa się zupełnie innemu ładunkowi energetycznemu płynącemu ze sceny. W tym wszystkim walczymy też trochę o to, aby odejść od stereotypowego polskiego koncertu hiphopowego, w którym wybiega trzech ziomków z mikrofonami, którzy przekrzykują DJ-a. Nie ma w tym miejsca dla muzyki i przede wszystkim treść gdzieś w tym wszystkim umyka. U nas ma być odwrotnie.

W jakich kategoriach rozpatrujecie występ na Spring Breaku. Wielu młodych ludzi występuje tam, aby pokazać się przed odpowiednimi ludźmi z wytwórni, inni zdobyli już kontrakty, ale teraz będą przekonywać do siebie publiczność. A jak jest w waszym przypadku? 

Michał: - Uwielbiamy miejsca gdzie króluje muzyka, w której pokazuje się i docenia podziemie. Nie myślimy o pokazaniu się przed "odpowiednimi ludźmi z wytwórni", bo najodpowiedniejszymi ludźmi, do których mamy trafić, są potencjalni słuchacze, których na tym festiwalu chcemy po prostu zaprosić do naszego świata.

Łukasz: - Chcemy pokazać naszą sceniczną moc, zaprezentować swój materiał. Sami się wydaliśmy, więc nie jedziemy tam po to, by szukać wydawcy.

Koncert na festiwalu zwiastuje większą trasę koncertową, prawda? Myślicie, że będzie szansa zobaczyć was na kolejnych festiwalach w tym roku? 

Michał: - Pewny jest Intro Festival w Raciborzu, pewne są Juwenalia w Katowicach. Trudno mówić o rzeczach, które nie są do końca potwierdzone, więc z resztą ogłoszeń musimy się niestety wstrzymać.

"Syn Słońca" wyszedł własnym sumptem, wcześniej mieliście przygody z wytwórnią z Katowic. Wtedy jednak sytuacja funkcjonowała trochę inaczej, bo nie byliście w żaden sposób rozpoznawalni. Teraz macie za sobą powiększające się grono fanów, świetne recenzje waszej płyty i wizytę u Łukasza Jakóbiaka (która podobno otwiera wiele drzwi). Pojawiły się więc propozycje z jakichś wytwórni, ktoś chciał was już przygarnąć? 

Łukasz: - Jeszcze przed decyzją o niezależnym wydaniu "Syna Słońca" rozsyłaliśmy wersję demo naszego materiału do wytwórni i były propozycje. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że mieliśmy duże wymagania, co do jakości wydania, jak na realia panujące w Polsce. Do czasu wydania płyty poszukiwaliśmy wydawcy, którego wkład finansowy i know how ułatwiłby nam uporanie się z całym procesem wydawniczym. Mieliśmy dwie poważne propozycje. Nasze oczekiwania były zbyt wysokie jak na debiutantów, rozumiemy to.

Michał: - Po wydaniu również dostaliśmy propozycje, ale cały czas głowimy się nad tym, co mogłaby nam dać wytwórnia. Wiadomo - brakuje nam na przykład środków na teledyski, rozszerzonej promocji w sieci, dużych kanałów na Youtube czy kontaktów koncertowych. Z drugiej strony boimy się, że wytwórnia może ograniczyć nam możliwości odnośnie wydania fizycznego, (które np. w przypadku "Syna Słońca" na pewno zostałoby przez wytwórnie okrojone, co zmniejszyłoby walor artystyczny płyty), może zapewnić środki na teledysk, który przez to że robiony w pędzie i za ograniczone środki będzie tylko kolejnym z teledysków, a nie czymś wyjątkowym itd., itp. Są więc plusy i minusy takiego układu.

- Jak na razie podjęliśmy decyzję, że póki jesteśmy w stanie sami podejmować ryzyko kosztów związanych z zespołem, a od wytwórni nie dostalibyśmy nic więcej ponad to, co możemy sobie tym zapewnić, wolimy skupić się na kolejnych produkcjach, żeby coraz mocniej zaznaczać swoją obecność na rynku naszą muzyką i spójnością projektu. Bez półśrodków. Czasy są takie, że dużo weryfikuje słuchacz. Internet zrobił swoje, więc pozostaje być cierpliwym i działać konsekwentnie...

Kończąc temat "katowickiej przygody", podobno zostało wam z tamtego czasu sporo materiału. Ujrzy on kiedyś światło dzienne, czy to już jednak zamierzchła przeszłość?

Michał: - Dawno i nieprawda, materiał był nagrywany w innym składzie, mieliśmy inne podejście do muzyki, poza tym utknął już na zawsze w studio - musielibyśmy go wykupić, a te pieniądze lepiej wydać na coś bardziej w tym momencie pożytecznego.

Przygotowując się do wywiadu, przyznaję, że trafiłem na epizod z kariery, którego w waszym przypadku się nie spodziewałem. Mianowicie chodzi o "Must Be The Music". Możecie opowiedzieć o występie w tym talent show, bo szczerze przyznam, nie widzę waszej muzyki w tym programie...

Łukasz: - My też jej nie widzieliśmy (śmiech). To był drobny epizod, kolejne ciekawe doświadczenie na naszej drodze. Chcieliśmy pokazać, że coś takiego jak Sarcast istnieje. Dotarliśmy do półfinału. Byliśmy tam, zagraliśmy i to wszystko. Mamy co opowiadać, wiemy jak jest po drugiej stronie mocy i wiemy, że nie jest takie, na jakie wygląda.

Michał: - Z perspektywy czasu też siebie tam nie widzimy, ale doświadczenie związane z tym programem, z dotknięciem kwintesencji show biznesu, w którym biznes jest ważniejszy od show, mocno dało nam do myślenia. Właśnie po programie stwierdziliśmy, że musimy robić swoje, że nawet jeśli zasięg kanału, na którym występujesz jest ogólnopolski, to nic z tego, bo to nie jest twój target. Zrozumieliśmy, że w programach tego typu można zdobyć krótkofalową popularność, ale niekoniecznie szacunek słuchacza, bo jesteś wrzucany do worka z małą płaczącą dziewczynką, zespołem dętym przy ośrodku resocjalizacji i wokalistce, która piekielnie dobrze wykonuje covery. Plus jest taki, że przygotowania do programu spowodowały pęd produkcyjny, który z kolei lawinowo pociągnął za sobą nagrania do "Syna Słońca". Zostaliśmy tam też rzuceni na dużą scenę, na występ live przed milionami widzów, co daje nam teraz większą pewność na scenie. Poznaliśmy fajnych ludzi, zapalonych muzyków i totalnych wariatów, przybiliśmy piątkę z Rockiem i Pauliną Sykut, trochę przyświrowaliśmy, więc samo przeżycie mega pozytywne.

Łukasz: - Wyciągając jednak wnioski - te programy są dobre dla zwycięzców, ewentualnie finalistów, którzy dostaną możliwość wydania płyty, mogą liczyć na promocję itd., itp., a żeby zostać zwycięzcą trzeba mieć potencjał w sprzedaży - no i tu koło się zamyka. Najwartościowsze, co wynieśliśmy z tego epizodu to to, że utwierdziliśmy się w przekonaniu, że najważniejsze jest to, żeby robić swoje, że nie opłaca się wchodzić w dobrze wyglądające, ale niekorzystne w dłuższej perspektywie układy i konsekwentnie, i bardzo cierpliwie iść jedną ścieżką. Czy to się komuś podoba czy nie.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas