Recenzja Lari Lu "11": Elektroniczny dzięcioł robi nam digi-puk
Podchodziłem do niej jak pies do jeża. Bo ileż można słuchać nierozpoznawalnych płyt z damskim jęczeniem? Niesłusznie.
Bo jasne, że pastelowa elektronika, jaką proponuje Lari Lu, owszem, koresponduje z większością polskiej, damskiej sceny singer-songwriter, jednak w jej muzyce jest jakiś pierwiastek nieprzewidywalności, której brak bardziej akustycznym koleżankom po fachu. Sednem tego zjawiska są fajnie budowane linie melodyczne - kiedy już przewidujemy, jak dana fraza się skończy, okazuje się, że Lari proponuje nam u jej końca coś zupełnie innego.
Jeśli by szukać w kraju rodzimej odpowiedzi na Bat For Lashes, także należałoby sięgnąć do Lari Lu. Jej elektronika nieraz ociera się o brzmienia toytroniczne (choć nie orzekam, czy faktycznie w studiu katowała nakręcaną lalę i misia). A wokalizy nieraz zdradzają fascynację Bjork, co nie dziwi - wszak dla legionów folkowo-elektronicznych wrażliwczyń, pani z Islandii jest jak pramatka. Ciężko też oprzeć się całemu potokowi skojarzeń z Emilianą Torrini.
Pomiędzy elektronikę ładnie powtykane są też rozmaite etniczne przeszkadzajki. "Biała noc" puszcza oko do tradycji europejskiego białego śpiewu, czy - jak kto woli - śpiewokrzyku. W drugim na płycie "Jedenaście" zaskakuje nas z kolei oud. I to nie na zasadzie: "Dorzućmy oud, bo to teraz dżezi" - etniczne brzmienia doskonale komponują się z resztą produkcji. A ta jest senna, rozmarzona i, wbrew pozorom, bardzo... leśna (sic!). Dziwne to, jeśli brzmieniami elektronicznymi uzyskuje się tak eko-przyrodnicze brzmienie, ale zarzekam się - słuchając Lari Lu nie czynię rundki po mieście, ale wchodzę wgłąb wypełnionego mgłą lasu, gdzie rosną wrzosy, hasają jelonki, a elektroniczne dzięcioły robią digi-puk, digi-puk. Kolejny to pomost między twórczością Lari Lu, a Natashy Khan - szczególnie z okolic debiutu tej drugiej.
Wszystko więc znakomicie bangla. Jeśli miałbym się czegoś czepiać, to doboru singla. Został nim "Nad ziemią", który faktycznie, w stosunku do reszty, cechuje bardziej oczywista przebojowość, jednak jest dla reszty albumu niekoniecznie reprezentatywny. Choćby dlatego, że raczej wprost elektroniczny i bardziej, niż ze snem kojarzy mi się z jazdą samochodem po odmętach jesiennej metropolii. Innych zarzutów praktycznie nie ma. Istnienie Lari Lu do wczoraj przeoczyłem. Przy okazji kolejnych nagrań tej Pani, już takiego błędu nie popełnię. Na "11" mnóstwo jest niespiesznego piękna i tajemniczych przestrzeni. Trudno byłoby mi sobie wyobrazić album doskonałej korespondujący z tym, co właśnie widzimy za oknami. Bardzo dobra robota.
Lari Lu "11", Innersong
7/10