Reklama

Miał fortunę, lecz nie przekazał rodzinie ani grosza. Zadbał za to o koty

Waldemar Kocoń zmarł we wrześniu 2012 r. w wieku 63 lat. Wokalista i autor piosenek długo chorował na białaczkę. Po jego śmierci szereg kontrowersji wzbudził ustalony przez niego podział majątku. Otóż rodzina nie otrzymała w spadku niczego, zaś jego ogromna fortuna trafiła w inne ręce.

Waldemar Kocoń zmarł we wrześniu 2012 r. w wieku 63 lat. Wokalista i autor piosenek długo chorował na białaczkę. Po jego śmierci szereg kontrowersji wzbudził ustalony przez niego podział majątku. Otóż rodzina nie otrzymała w spadku niczego, zaś jego ogromna fortuna trafiła w inne ręce.
Waldemar Kocoń z ukochanym pupilem /AKPA

Waldemar Kocoń był autorem wielu hitów lat 70. Wśród tych najpopularniejszych można wymienić m.in. "Kocham listy od ciebie", "Dobry to czas" czy "Piosenka w polowym mundurze". Łącznie nagrał 16 płyt. Kariera zapewniła mu nie tylko dostatnie, a wręcz luksusowe życie. Na łożu śmierci sporządził testament, w którym pominął swoją rodzinę, a całą fortunę przekazał dla Domu Artystów Weteranów w Skolimowie.

Jego wola została uszanowana i spełniona. Poza dużą sumą pieniędzy, Kocoń zostawił także swoje trzy ulubione, dzikie zwierzęta - serwala Rexusa oraz koty rasy savannah, Aidę i Maxima. Wokalista był w nich zakochany i chętnie pozował w ich towarzystwie przed obiektywem.

Reklama

Kocoń zadbał o to, by w testamencie zawrzeć szczegółowe informacje odnośnie przyszłości swoich pupili, lecz po jego śmierci spotkał je smutny los. Jeden kot trafił do zoo, drugi najprawdopodobniej został komuś oddany jeszcze przed śmiercią wokalisty, a trzeci z początku miał więcej szczęścia, ponieważ trafił do żony Daniela OlbrychskiegoKrystyny Demskiej-Olbrychskiej, z którą Koconia łączyła wieloletnia przyjaźń. Niestety po jakimś czasie kot zaginął i nigdy nie udało się go odnaleźć.

"Młodszego kota, bo dogaduje się z jej suczką yorkshire terrier, wzięła do siebie Krystyna Olbrychska" - potwierdził Bohdan Gadomski we wstrząsającym artykule "Ostatnie dni, godziny życia Waldemara Koconia: Ja się nie dam! Ja z żelaza jestem człowiek...".

Waldemar Kocoń - początki kariery

Kocoń debiutował w Klubie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego Hybrydy. W 1969 roku zajął I miejsce w programie telewizyjnym "Proszę dzwonić". Wygrana zaowocowała propozycją współpracy z radiem, telewizją, Pagartem, Stołeczną Estradą, Polskimi Nagraniami. Występował na najważniejszych polskich scenach oraz za granicą.

W 1982 roku wokalista przeniósł się do Chicago, gdzie prowadził autorski program "One Man Show" oraz audycję radiową "Kocoń przed północą". Mimo dzielących go kilometrów z ojczyzną, wokalista utrzymywał stałe kontakty z przyjaciółmi z Polski. "Znaliśmy się co najmniej 40 lat. Występowaliśmy wielokrotnie razem. Zawsze bardzo serdecznie przyjmował nas w Ameryce, gdzie miał swój własny program" - powiedział kiedyś w rozmowie z PAP kompozytor i pianista Janusz Sent.

W dorobku artystycznym Waldemara Koconia znajduje się aż 16 wydawnictw. Do tych najpopularniejszych i odsłuchiwanych do dziś należą głównie: "Waldemar Kocoń" (1974 r.), "O samym sobie" (1975 r.), "Wielki romans" (1978 r.), "Znaki miłości" (1995 r.), "Przeobrażenia" (2000 r.), "Dla Ciebie Polsko, Tobie Ameryko" (2002 r.), "Wyznania najcichsze" (2004 r.), "Dla Ciebie Polsko" (2006 r.), "Zagrożenia" (2007 r.).

Wokalista raczej szczątkowo dzielił się publicznie informacjami dotyczącymi jego prywatnego życia. Dopiero na łożu śmierci zdecydował się na opowiedzenie kilku historii, które pokazały, że życie artysty nie było usłane różami. Zdecydowanie najbrutalniejsza jego historia dotyczyła wydarzenia z dzieciństwa. 

Ciężkie dzieciństwo Waldemara Koconia

Pod koniec swojego życia Kocoń opowiedział mediom o tym, że w młodości padł ofiarą księdza pedofila. "Miałem 15 lat, gdy pewien ksiądz zwabił mnie do swojego samochodu. Po wszystkim płonąłem ze wstydu, a on przytulił mnie po ojcowsku i ostrzegł, że jeżeli komukolwiek powiem, do czego między nami doszło, natychmiast dosięgnie mnie kara boża" - powiedział wokalista w rozmowie z "Expressem Ilustrowanym".

Kontrowersje wokół śmierci wokalisty

28 sierpnia 2012 r. Waldemar Kocoń autoryzował jedyny wywiad na temat swojej choroby, jaki chciał udostępnić. Własnymi siłami trafił osobiście do swojej ulubionej kawiarni przy Złotych Tarasach. Trzy dni później złamał rękę. 

"Opiekująca się piosenkarzem pani Jolanta wezwała jego osobistą lekarkę, która, gdy w ich obecności zasłabł, zabrała go do szpitala w Grodzisku Mazowieckim. W niedzielę 2 września odwiedzili go jeszcze przyjaciele Ryszard Rembiszewski i Krystyna Olbrychska, wyszli o pierwszej w nocy. O drugiej zmarł. Pozostawił testament, który wedle jego woli został otworzony rano. Chciał być skremowany i pochowany bez obrządku katolickiego na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach" - relacjonowała Teresa Gałczyńska.

Na pogrzebie, który odbył się 10 września 2012 r., doszło do skandalu. Reżyserka Iwona Sadowska zasugerowała, że śmierć piosenkarza jest tajemnicza i należy ją wyjaśnić.

"Nikt nie mówi o tym, że Waldemar miał dwukrotnie złamaną rękę. Co z tym zrobiono? Myślę, że to jest bardzo istotna sprawa, by taką niewiadomą śmierć wyjaśnić. Ludzie z białaczką żyją po 10, po 15 lat. Od złamanej ręki nie umiera się, ale jak nie udzieli się pomocy, są powikłania, które doprowadzają do stanu, z którego się już nie wychodzi" - stwierdziła Iwona Sadowska. Powiedziała również, że o sprawie należy zawiadomić prokuraturę, lecz finalnie większych działań nie podjęto.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy