Reklama

Clark Anderson: Od współpracy z Safri Duo do śpiewania na ulicy

15 lat temu Clark Anderson współpracował z Safri Duo i koncertował ze szwedzką grupą po całej Europie. W 2017 roku piosenkarz został odnaleziony na jednej z ulicy Wilmington w Północnej Karolinie. Wokalista jest bezdomny i śpiewając próbuje wiązać koniec z końcem.

15 lat temu Clark Anderson współpracował z Safri Duo i koncertował ze szwedzką grupą po całej Europie. W 2017 roku piosenkarz został odnaleziony na jednej z ulicy Wilmington w Północnej Karolinie. Wokalista jest bezdomny i śpiewając próbuje wiązać koniec z końcem.
Clark Anderson (drugi od lewej) /Daniel Berehulak /Getty Images

Clark Anderson karierę rozpoczął już jako nastolatek. W 1998 roku zagrał w filmie "Pełnia życia" u boku Danny’ego DeVito, Holly Hunter i Queen Latifah. W produkcji dostał rolę wokalisty Gary’ego.

Występ w filmie otworzył mu drogę do kariery. Do współpracy zaprosił go popularny w tamtych czasach zespół Safri Duo, który szukał wokalisty do współpracy. Clark przyjął ofertę i nagrał z muzykami przebój "All the People in the World" (numer jeden na listach przebojów w 26 krajach na całym świecie) z płyty "3.0" z 2003 roku.

Reklama

Następnie wokalista ruszył z zespołem trasę, którą wspomina jako jeden z najlepszych momentów swojego życia.

"Było świetnie. Niesamowitym było występować przed różnymi typami ludzi, w różnych krajach. To było dla mnie wspaniałe doświadczenie" - mówił Clark.

Po trasie promującej płytę "3.0" Anderson wrócił do Los Angeles, gdzie próbował zrobić karierę. Niestety nikt do piosenkarza nie wyciągnął ręki, a jego sytuacja materialna zaczęła się pogarszać.

"W branży muzycznej to po prostu się dzieje - mówił Anderson - Jesteś tak dobry, jak twój ostatni hit. W pewnym momencie zostajesz zmuszony do stania się zwyczajną osobą, znalezienia pracy, płacenia rachunków, jak wszyscy".

Gwiazdor jednego przeboju po kilku latach w Los Angeles, postanowił przenieść się do Wilmington, gdzie życie jest tańsze. W tym czasie chwytał się różnych zawodów, jednak w 2016 roku stracił pracę, a następnie swoje mieszkanie, gdyż nie był w stanie płacić czynszu.

Clark Anderson od czasu do czasu wynajmuje pokój od kobiety o imieniu Mel. Ta pozwala mu nocować u niej, o ile zapłaci za nocleg 25 dolarów dziennie. Jednak w przypadku braku stałej pracy, takie koszty są dla wokalisty niezwykle ciężkie do zdobycia.

Wokalista chciałby jednak wciąż rozwijać swój talent. Na swój czynsz próbuje zarabiać śpiewaniem na ulicach.

"Kiedyś śpiewasz, a ludzie wrzucają ci jednego lub trzy dolary, czujesz się upokorzony, gdyż lata temu zarabiałeś spore pieniądze jako wykonawca" - opowiadał Anderson.

Wokalista przyznał, że wciąż chce jednak robić to, co kiedyś - dawać ludziom pozytywną energię. Przy okazji były muzyk szuka stałej pracy, aby móc płacić rachunki. Problemem jest jednak fakt, że nie ma żadnego doświadczenia oprócz tego w branży rozrywkowej.

"Gdybym dostał drugą szansę i miał zostać ponownie wokalistą, zrobiłbym to. Jeżeli dostanę prezent od losu, na pewno go wykorzystam" - zapowiedział Anderson.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy