Celine Dion: Gotowa na nowe
Minęło już ponad 30 lat od dnia, w którym - za sprawą jej debiutanckiego albumu - muzyczny świat poznał trzynastoletnią Celine Dion. Dziś śmiało można powiedzieć, że te trzy dekady, jakie upłynęły od tamtych wydarzeń, były dla kanadyjskiej diwy łaskawe.
Licząc od 1981 r., Dion sprzedała na całym świecie ponad 220 milionów płyt. Żaden z pochodzących z Kanady artystów nie może równać się ze swoją słynną rodaczką (urodzoną w Quebecu), jeśli chodzi o zarobki. Co więcej, pod tym względem nawet na wymagającym rynku amerykańskim Dion plasuje się na drugim miejscu wśród piosenkarek, i to nieprzerwanie od 1990 r. Wokalistka ma na swoim koncie również pięć nagród Grammy, a utwór "My Heart Will Go On" z filmu "Titanic" - perła w jej repertuarze - już dawno przeszedł do klasyki popu. Jej pięcioletni kontrakt na występy w Las Vegas, gdzie specjalnie dla niej zbudowano teatr - salę koncertową Colosseum, przyniósł rekordowe zyski i zapoczątkował całą serię podobnych występów największych gwiazd estrady w "Mieście Grzechu".
Wydawałoby się, że tak imponujący dorobek musi działać paraliżująco na artystę planującego następny ruch, ale Dion - która na początku listopada zaprezentowała słuchaczom swój 25. album, zatytułowany "Loved Me Back to Life" - zapewnia, że w jej wypadku jest wręcz przeciwnie.
- Odczuwam mniejszą presję, pod każdym względem - mówi 45-letnia piosenkarka. - Mam poczucie, że wszystko kontroluję. Zrobiłam to, co do mnie należało. Moja kariera potoczyła się w sposób wręcz wymarzony - i dlatego dziś, po tych trzydziestu latach, mam to szczęście, że już nic nie muszę.
Gwiazda odebrała telefon ode mnie w Nowym Jorku, w jednym z tamtejszych hoteli, między pakowaniem kolejnych walizek przed wyruszeniem w promującą płytę trasę po Europie. W podróż tę postanowiła zabrać nie tylko męża (a także menedżera i mentora) Rene Angelila, ale też swoich trzyletnich bliźniaków, Nelsona i Eddy'ego. W głosie artystki brzmią spokój i szczęście, właściwe ludziom sukcesu.
- Śpiewanie sprawia mi teraz większą radość niż kiedykolwiek wcześniej, bo wreszcie nie muszę nikomu nic udowadniać - mówi. - Mogę robić to, co mi się żywnie podoba, i czerpać z tego radość, bez względu na ostateczny rezultat.
- Oczywiście, ludzie z wytwórni chcieliby, żeby nowa płyta "zaskoczyła" i żeby rozeszła się w wielomilionowym nakładzie - dodaje po chwili. - Oczywiście... Ale cały ten biznes... Czuję się w tym świecie jak w jakiejś dżungli. Nie lubię tej otoczki. Dla mnie liczą się tylko scena, studio nagraniowe i ten czas, który poświęcam pracy twórczej.
- Na tym właśnie się teraz koncentruję, a reszta się jakoś ułoży.
Zamiłowanie do tworzenia - to właśnie ono sprawiło, że Dion związała swoje losy z muzyką. Przyszła diwa urodziła się jako najmłodsze z czternaściorga dzieci w niezamożnej, ale kochającej się rodzinie o francuskich i kanadyjskich korzeniach. Swoje imię zawdzięcza piosence, którą na dwa lata przed jej narodzinami wylansował francuski wokalista Hugues Aufray.
Państwo Dion prowadzili bar o nazwie Le Vieux Baril, w którym odbywały się kameralne koncerty - i w którym przy dźwiękach muzyki wychowywały się ich własne dzieci. To tam siostry i bracia Celine, a później także i ona sama, rozpoczynali swoją przygodę ze śpiewaniem. W 1980 r. jej matka i brat Jacques napisali piosenkę "Ce n'était qu'un reve" ("To był tylko sen"), której wykonanie powierzyli 12-letniej Celine. Michel, inny z braci, wysłał nagranie do menedżera Rene Angelila, który postanowił, że zrobi z obdarzonej anielskim głosem nastolatki prawdziwą gwiazdę. By uzyskać środki na sfinansowanie jej debiutanckiej płyty, zastawił swój dom. Album faktycznie wkrótce się ukazał (jest to otwierający dyskografię Dion "La voix du bon Dieu") - a ona sama, pod czujnym okiem Angelila, rozpoczęła wędrówkę ku sławie: najpierw w rodzinnej Kanadzie i we Francji, a później na rynku anglojęzycznym, gdzie debiutowała w 1990 r. płytą "Unison".
Chociaż Celine i jej muzycznego opiekuna dzieliła znaczna różnica wieku (26 lat), już w 1987 r. narodziło się między nimi uczucie. Siedem lat później byli już małżeństwem, ale na narodziny swojego pierwszego syna, Rene - Charlesa, musieli czekać kolejnych siedemnaście.
- Wiem, że - bez względu na to, co spotka mnie na gruncie zawodowym - mogę być spokojna o tę lepszą cząstkę - mówi gwiazda. - Mam mojego męża, mam moją cudowną rodzinę. Jestem matką wspaniałych dzieci. Nic nie może się z tym równać. Nie oznacza to jednak, że nie mogę osiągnąć jeszcze więcej; chodzi mi po prostu o to, że teraz wszystko odbywa się na moich warunkach.
Album "Loved Me Back to Life", który w zestawieniu "Billboard 200" zadebiutował na drugim miejscu (plasując się za najnowszym wydawnictwem Eminema) to efekt niespiesznej, spokojnej pracy artystki, która tym razem pozwoliła sobie na absolutną swobodę twórczą. To również pierwsza od sześciu lat anglojęzyczna płyta Dion (w 2012 r. artystka wydała nagrany w języku francuskim album "Sans Attendre"), zwiastująca subtelną, ale istotną zmianę w jej muzycznym stylu.
Czołowi producenci popowych hitów - m.in. Hasham Hussain, Emanuel Kiriakou i Szwedzi z Play Production - namówili artystkę, by zmierzyła się z bardziej współczesnym brzemieniem. To dlatego w tytułowej piosence słychać "elektronikę" - a cała płyta bogata jest w różne rejestry wokalne. Świetnie obrazują to utwory "Water and a Flame" (wcześniej piosenkę tę nagrali Adele i Daniel Merriweather) czy "Breakaway", w których Dion śpiewa niskim, zachrypniętym głosem. Takiej jej jeszcze nie słyszeliśmy!
- Kiedyś powiedziałam, że to głos, którego używam w sypialni - śmieje się piosenkarka. - Szkoda, że nie ugryzłam się w język, bo teraz wszyscy to powtarzają... Biorąc pod uwagę, do czego się to odnosi, chyba zdradziłam trochę zbyt dużo.
Artystka zapewnia, że z wielką radością pozwoliła swoim współpracownikom, by zmobilizowali ją do czegoś nowego.
- Mam ochotę próbować różnych rzeczy i rozwijać się. Uwielbiam to. Producenci zasugerowali nowe brzmienie, niezbyt odległe od stylistyki, która jest mi bliska - a ja się zgodziłam. To brzmienie surowsze, czystsze, bardziej naturalne, nie przeładowane efektami dźwiękowymi. Mój głos nie rozbrzmiewa monumentalnym echem i nie stapia się już tak bardzo z muzyką. Po prostu wybrzmiewa - i to w taki sposób, że słychać w nim radość z tego śpiewania. Nawet jeśli momentami załamuje się albo brzmi tak, jakbym dopiero co się obudziła, to tak właśnie ma być.
- Przepis na sukces, który stosowałam przez całe życie, to jedyny przepis, jaki znałam. Trening, szlifowanie wszystkiego, dyscyplina, żadnych nieczystości w głosie... Wszystko musiało być doprowadzone do perfekcji. Dlatego taką frajdę sprawiło mi próbowanie nowych rozwiązań podczas rejestrowania tej płyty. Pozwoliłam sobie na to, bo... Bo co mam do stracenia?
Także w warstwie tekstowej nowa płyta Dion jest miejscami zupełnie inna niż poprzednie albumy artystki - bardziej mroczna, niekiedy bardziej pesymistyczna... Celine przyznaje, że musiało upłynąć trochę czasu, zanim oswoiła się z tego rodzaju tekstami.
- "Napij się", "Zabierz mnie stąd", "Mam dość tego pustego domu", "Mam dość tego życia"... Dla mnie osobiście takie teksty są dosyć ostre. Jest w nich pewna szorstkość. To nie jest moje życie. Ktoś powie, że w słowach "Muszę się napić" nie ma nic ostrego, ale dla mnie tak właśnie jest. To dlatego, że na co dzień nie wychodzę, nie bywam. Nie piję, nie imprezuję...
- Nie chcę, żeby pomyślał pan, że moje życie jest nudne - śmieje się artystka - To nie byłaby prawda. Udało mi się osiągnąć równowagę duchową. Mam cudowne życie. Ciekawie jest móc śpiewać o rzeczach, z którymi się tak naprawdę nie utożsamiam, niejako "pożyczać" pewne emocje. Mogę o nich śpiewać, nie doświadczając jednocześnie ich konsekwencji; nie cierpiąc z powodu autentycznego kaca.
Na początku grudnia, po zakończeniu krótkiej europejskiej trasy, Dion wraca do Las Vegas, gdzie ma już zakontraktowane występy na 2014 rok. Jak mówi, "zaczęła już myśleć" o koncertowaniu w innych miejscach - na pewno jednak nie planuje być w rozjazdach zbyt długo.
- W najbliższym czasie raczej nie pojadę w światową trasę - podkreśla. - O wiele przyjemniej śpiewa mi się w Vegas, z ponad 30-osobową orkiestrą. To bardzo inspirujące doświadczenie. Być może pojadę do Europy na miesiąc czy dwa, a w kolejnym roku będę koncertować w Ameryce. Potem, za kilka lat, być może przyjdzie czas na Azję... A później pomyślę o trasie światowej, którą jednak chciałabym mocno rozciągnąć w czasie.
Jak już mówiłam, staram się teraz koncentrować na tych rzeczach, które dają mi radość i szczęście. Trzydzieści lat na scenie, bez zawirowań, za to z sukcesami... Do tego doliczmy całkiem niezły wizerunek i brak skandali... Naprawdę, to jakiś cud. W tej sytuacji mogę tylko brać to, co przynosi życie, i cieszyć się każdym dniem.
© 2013 Gary Graff
Tłum. Katarzyna Kasińska