Alice Cooper wspomina walkę z alkoholizmem
Alice Cooper od wielu lat jest wolny od wszelkich używek i stanowi wzór troskliwego, wyrozumiałego ojca. W przeszłości muzyk był jednak tak silnie uzależniony od alkoholu, że w pewnym momencie bez opróżnienia butelki nie mógł wejść na scenę. Walkę z nałogiem podjął, kiedy jego organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa.
53-letni dziś Alice Cooper podczas występów używał hektolitrów czerwonej cieczy imitującej krew. Gdy jednak w pewnym momencie zaczął pluć własną krwią, postanowił zerwać z nałogiem i prowadzić bardziej higieniczny tryb życia.
"Byłem Deanem Martinem sceny rockowej, takim szczęśliwym pijakiem - zawsze szczęśliwym, zawsze miłym, nigdy nie opuszczającym koncertów. Zdałem sobie sprawę, że mam poważny problem, gdy zacząłem pluć krwią na scenie. Jeśli masz do czynienia z fałszywą krwią, wszystko jest w porządku, ale gdy w końcu dochodzi do tego, że sam plujesz prawdziwą krwią, a nikt tego nie widzi, bo wszyscy myślą, iż to część show, to już nie jest dobrze" - wspomina Alice Cooper.
Wokalista podjął wówczas szybką decyzję o pójściu do szpitala i kliniki odwykowej. Dzięki swojej stanowczości od lat jest już "czysty". Jednak jak dziś wspomina, pierwsze dni to był dla niego horror.
"Przez kilka dni wydawało mi się, że jestem kruchy jak szkło. To była prawdziwa tortura. Byłem 'czysty' przez rok, a potem napiłem się z żoną lampki wina i tego samego wieczoru wydoiłem jeszcze całą butelkę whisky. NIe mogłem uwierzyć, że tak łatwo mi to przyszło. Wówczas moja żona powiedziała: Albo zaczniesz się leczyć, albo odchodzę. Wróciłem więc na miesiąc do szpitala i od tamtej pory jestem całkowicie "czysty". Nawet nie ciągnie mnie do spróbowania alkoholu" - przekonuje Alice Cooper.