Reklama

Przewodnik rockowy: U.K. przed koncertem w Krakowie

W złotej erze rocka, czyli w pewnym przybliżeniu w latach 1965 - 1980, artyści tak szybko i odważnie go zmieniali oraz wzbogacali, że jeśli nie z tygodnia na tydzień, to przynajmniej z miesiąca na miesiąc nabierali, słusznego zresztą, przekonania, iż sukcesy tworzonych przez nich grup są wypadkową ich indywidualnych talentów i umiejętności.

Oznaczało to, że w muzykach błyskawicznie wzrastały ich pewność siebie i poczucie wartości. Ale to nie wszystko, bo równolegle toczył się drugi, równie ważny proces. Ten dotyczył słuchaczy. Tych przez duże "S", czyli takich, dla których rock był czymś więcej niż tylko pretekstem do zabawy. Otóż ci, podążając za swoimi grającymi czy śpiewającymi bohaterami, coraz częściej doceniali nie tylko dobre melodie, interesujące słowa i ciekawe aranżacje, ale także ich wirtuozerskie umiejętności (lub np. charyzmę).

To sprawiało, że coraz liczniejsi rockmani przestawali być postrzegani jedynie jako członkowie tej czy owej formacji, a ich nazwiska stawały się równie znane, jak nazwy owych zespołów. W efekcie pojawiło zjawisko - o którym więcej za tydzień - czyli tzw. supergrupy.

Reklama

W roku 1977 w muzyce rockowej wrzało jak w ulu. Oto z jednej strony już szalał kochany przez młodych punk, a z drugiej, o dość dawno zdobyte trony i troniki, walczyli giganci, którzy doszli na szczyt na przełomie szóstej i siódmej dekady XX wieku. Owa wojna wiązała się m.in. z tym, że owi giganci (zaczęto ich wtedy nazywać rockowymi dinozaurami) poszli w swoich eksperymentach tak daleko, że ówcześni nastolatkowie nie mogli zrozumieć ich bardzo trudnych w odbiorze propozycji, a także - co było równie ważne - wyczuwali u nich brak świeżości i spontaniczności. Oczywiście ów drugi zarzut nie może być traktowany jak reguła, bo sporo płyt nagranych przez "weteranów" w tym okresie należy uznać za bardzo wartościowe. Jedną z nich jest album supergrupy U.K. o "zaskakującym" tytule "U.K".

Skoro użyłem słowa supergrupa, to muszą teraz paść nazwiska, nazwy i kilka dat. Trzon Zjednoczonego Królestwa (U.K.) zawiązał się w 1977 r., kiedy do ponownej (grali już wcześniej razem w King Crimson) współpracy przystąpili dwaj szalenie wtedy cenieni muzycy. Pierwszym z nich był wcześniejszy basista i wokalista formacji Mogul Thrash, The Family, King Crimson, Uriah Heep i Roxy Music, a późniejszy (czyli po U.K.) członek Wishbone Ash oraz Asia, a także uznany solista - John Wetton. Natomiast drugim, eks-bębniarz Yes, King Crimson, Pavlov's Dog, Genesis (tylko na koncertach) - Bill Bruford. Tu od razu dodam, że ten chyba najlepszy perkusista w historii ambitnego rocka, po rozstaniu z U.K. (m.in.) wrócił do King Crimson i znów wspierał Yes. A ponieważ sama sekcja rytmiczna to za mało, aby nagrywać i grać znaczącą muzykę do pary Wetton-Bruford dołączyli jeszcze dwaj instrumentaliści: były skrzypek i klawiszowiec formacji Curved Air, Roxy Music, Franka Zappy oraz pomocnik King Crimson - Eddie Jobson oraz gitarzysta grający wcześniej w Tempest, Soft Machine, Gong i u jazzowego skrzypka Jeana-Luca Ponty'ego - Alan Holdsworth.

W 1978 roku dostaliśmy od kwartetu jego wspaniałą płytę debiutancką. "U.K." przyniosło porcję niezwykle wyszukanej dynamicznej muzyki progresywnej (cudowna i mocno osadzona w rocku suita "In The Dead Of Night / By The Light Of Day"), która płynnie przechodziła do pastelowych i pachnących jazzem kompozycji ze swojej drugiej połowy.

Zobacz U.K. w utworze "In The Dead Of Night" z 1978 roku:


Ta różnorodność, jednak bardzo mądrze uporządkowana kolejnością utworów, wynikała z korzeni, z których wyrośli muzycy. I tak za początek albumu odpowiadał bardziej Wetton, za środek (zimna "Alaska") - Jobson, a za finał - Holdsworth. Bruford dzięki swojej uniwersalności podparł całość wręcz niewiarygodnym bębnieniem. Co jednak smutne, album od razu uznany za arcydzieło nie odniósł sukcesu komercyjnego, bo wroga dinozaurom punkowo-post-punkowa publika go totalnie olała. To nie były jej dźwięki.

Brak przekładającego się na sprzedaż spektakularnego powodzenia (nawet przychylnych recenzji niestety nie da się jeść) oraz różnice w zainteresowaniach członków zespołu sprawiły, że zaraz po wydaniu LP na odejście z U.K. zdecydowali się Bruford i Holdsworth. W tej sytuacji do pary Wetton-Jobson przyłączył się kolejny gigant perkusji, wieloletni współpracownik Franka Zappy (słynny z tego, że jest posiadaczem największego zestawu bębnów na świecie!) - Terry Bozzio. Z nim, już jako trio, Zjednoczone Królestwo nagrało dwa długograje - studyjny "Danger Money" (przyniósł przebój "Rendezvous 6:02") i koncertowy "Night After Night". Obie płyty były bardziej rockowe i słabsze niż debiut, a wydano je w 1979.

Ponieważ wraz z końcem lat 70. U.K. definitywnie się rozpadło, to przez kolejne trzy dekady traktowane było jako istotny, ale w sumie krótki epizod w dziejach rock'n'rolla. I gdy już się nikt tego nie spodziewał, w 2007 r doszło do próby reaktywowania grupy. Tyle tylko, że tym razem nie był to już ani kwartet, ani trio, lecz duet. Oto bowiem Wetton i Jobson (wzmocnieni muzykami sesyjnymi, w tym samym Tonym Levinem!) znów zaczęli współpracować. Trafili nawet na trzy występy do Polski. No a ostatnie tygodnie pokazały, że na tym się nie skończyło, bo lada moment U.K. znów nas odwiedzi. Oto bowiem 30 maja, w krakowskim klubie "Studio" czeka nas jego kolejny koncert.

Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)

--------------------------------------------------------------------

W Krakowie U.K. wystąpi w składzie John Wetton (wokal, bas), Eddie Jobson (skrzypce, klawisze), austriacki gitarzysta czeskiego pochodzenia Alex Machacek (UKZ, Planet X, BPM) i Gary Husband (perkusja, m.in. Allan Holdsworth, Level 42, Jack Bruce, Gary Moore, Billy Cobham).

Czytaj poprzedni odcinek "Przewodnika rockowego":

Jimi Hendrix debiutuje

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: John Wetton | Bill Bruford | U.K.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama