Przewodnik rockowy: Steve Winwood. Człowiek-firma

Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)

12 maja 65 lat kończy Steve Winwood, wokalista, multiinstrumentalista, kompozytor, producent, współpracownik m.in. Jimiego Hendrixa, Erica Claptona, Roda Stewarta. Jeden z najbardziej rozchwytywanych i najbardziej pracowitych artystów w historii rock and rolla.

Steve'a Winwooda najczęściej widzimy przy klawiszach - fot. Paul A. Hebert
Steve'a Winwooda najczęściej widzimy przy klawiszach - fot. Paul A. HebertGetty Images/Flash Press Media

Są artyści, których nazwiska zdecydowanie więcej znaczą dla kolegów z branży niż dla tzw. masowej publiki. Oczywiście tak samo jest w świecie rocka. Tu chętnie powymieniałbym kilka nazwisk, ale tego nie zrobię, bo aby zrozumieć, dlaczego zaliczyłem ich do tej grupy, musiałbym poświęcić sporo miejsca na wymienianie projektów, w których maczali swoje zdolne palce. Dlatego też od razu przejdę do meritum. A dziś za meritum proszę uznać niski pokłon wobec Steve Winwooda. Ktoś interesujący się jedynie teraźniejszością rock'n'rolla może, nie narażając się na uszczypliwości, zapytać: A kto to taki, ten Winwood?

Zacznę od listy nazwisk najsłynniejszych muzyków, z którymi ów Steve Winwood nagrywał lub koncertował: (alfabetycznie, aby nie tworzyć jakiejś gradacji ich ważności) Ginger Baker, Jim Capaldi, Eric Clapton, Roger Daltrey, Sandy Denny, Marianne Faithfull, David Gilmour, George Harrison, Jimi Hendrix, Billy Joel, John Martyn, Jimmy Page, Robert Palmer, Lou Reed, Slash, James Taylor, Paul Weller, Stomu Yamashta. Dorzucę jeszcze, że jego gra wspaniale ubarwiła też m.in. płytę post-Crimsonowskiego duetu McDonald & Giles i pomnikowe dzieło Talk Talk - "The Colour Of Spring". Mam nadzieję, że ta bezduszna wyliczanka wystarczy, aby namówić Szanownego Czytacza do bliższego poznania jego życia i kariery.

Początek będzie tak stereotypowy, jak początek każdej innej biografii. A zatem - Steve Winwood został "zwodowany" (licencja poetica) 12 maja 1948 r. w dzielnicy Handsworth, w Birmingham, w Anglii oczywiście. On i jego starszy brat, Muff, swój ujawniony niewiele później muzyczny talent zapewne odziedziczyli po tacie - Lawrence'owi Winwoodowi, który po pracy w hutniczej odlewni zajmował się graniem swingu i jazzu tradycyjnego za pomocą saksofonu oraz klarnetu. Nic więc dziwnego, że gdy Steve i Muff zaczynali najpierw słuchać, a potem czynnie uprawiać muzykę, ich zainteresowania pokrywały się z ojcowskimi. I tak cała trójka (Steve miał wtedy osiem lat i stukał po bębnach) występowała w Ron Atkinson Band. Niewiele później, czyli jeszcze w czasie nauki szkolnej, młodszy Winwood (grający już wtedy na organach Hammonda i śpiewający), stał się jednym z ważniejszych ogniw rodzącej się wówczas w Birmingham sceny rythm'n'bluesowej.

W 1963 r. Steve Winwood (jako wokalista-organista) i Muff Winwood (w roli basisty) oraz gitarzysta Spenser Davis i perkusista Pete York założyli zespół, któremu nadali wyszukaną nazwę The Rhythm And Blues Quartette. W następnym roku w jednym z lokalnych klubów zauważył ich szef bardzo prężnie wtedy działającego Island Records - Chris Blackwell i zaproponował im kontrakt nagraniowy. Aby z niego naprawdę skorzystać, nastolatkowie postanowili poszukać jakiegoś bardziej oryginalnego szyldu i postawili na... The Spencer Davis Group. Stało się tak, bo jedynie Davis lubił wywiady i był gotów wcześnie wstawać, aby ich udzielać.

Następne dwa lata to okres coraz większej popularności The Spencer Davis Group i czas pierwszych przebojów z głosem Winwooda. W 1965 formacja najpierw wprowadziła na szczyt listy brytyjskich bestsellerów swoją wersję piosenki Jamajczyka Jackie Edwardsa - "Keep On Running", a potem, to już 1966 r., powtórzyła ów sukces inną jego kompozycją - "Somebody Help Me".

Potem kwartet zaczął lansować własne dzieła i wypromował kolejne nieśmiertelniki - hity: "Gimme Some Lovin'" oraz "I'm a Man" (ten doczekał się też w 1969 r. wspaniałej wersji amerykańskiej grupy Chicago!). Chwilę później, a był to już 1967 r., Steve Winwood poczuł, że przyszedł czas na zmiany i wraz Jimem Capaldim (perkusja), Chrisem Woodem (instrumenty dęte) oraz Davem Masonem (gitara) uformował swoją kolejną grupę - Traffic.

Zanim jednak pogawędzę na jej temat, dorzucę że na przełomie 1965 i 1966 roku Winwood (ukrywając się pod pseudonimem Steve Anglo) przez pewien czas pracował w formacji Eric Clapton And The Powerhouse, która jednak zakończyła żywot wraz postaniem Creamu, a w 1968 r. pomógł Jimiemu Hendrixowi przy nagrywaniu "Electric Ladyland" (zagrał na organach w dłuższej wersji "Voodoo Chile").


Dzięki zdobytej wcześniej renomie i przyjaźni z Chrisem Blackwellem nowo powstały zespół bardzo szybko podpisał kontrakt z Island i zaczął wydawać płyty. Już debiutancki singiel ("Paper Sun") stał się przebojem, a dwa kolejne ("Hole in My Shoe" i "Here We Go Round The Mulberry Bush") cieszyły się jeszcze większą popularnością. W ciągu następnych dwóch lat grupa nagrała trzy bardzo cenione albumy: "Mr. Fantasy" (1967 r.); "Traffic" (1968 r.) i w połowie koncertowy "Last Exit" (1969 r.). A co do tytułu tego ostatniego, to nie był on przypadkowy, bo zapowiadał rozbicie formacji. Stało się tak, bo po rozpadzie Creamu, Eric Clapton zaproponował Winwoodowi stworzenie nowej supergrupy.

Obok wspomnianej pary w jej skład weszli także: wspaniały bębniarz Creamu - Ginger Baker i basista The Family - Ric Grech. Kwartet przyjął nazwę Blind Faith, nagrał jedną dobrą płytę z tak naprawdę tylko jednym wspaniałym utworem ("Do What You Like"), odbył jedną trasę koncertową i... się rozpadł. Oznaczało to, że po okresie pewnych wahań Steve mógł wznowić współpracę z Jimem Capaldim, a to doprowadziło do reaktywacji Trafficu i wydania kolejnych, bardzo zresztą cenionych oraz popularnych jego długograjów: "John Barleycorn Must Die" z 1970 r.; "Welcome to the Canteen" i "The Low Spark Of High Heeled Boys" - oba z 1971 r.; "Shoot Out At The Fantasy Factory" z 1973 r.; koncertowy "On the Road" z 1973 r. oraz "When The Eagle Flies" z 1974 r. I właśnie podczas amerykańskiej trasy promującej ten krążek, Steve Winwood najpierw się pochorował, a potem przemęczony bez jakiegokolwiek uprzedzenia porzucił na dobre zespół.

Sądzę, że jeśli ktoś przeczytał te wszystkie wspomniane przeze mnie tytuły i daty, zapewne doszedł do konkluzji, iż Steve Winwood to człowiek bardzo pracowity. I oczywiście to prawda, tyle tylko, że do tego trzeba dorzucić jeszcze, iż ów pracuś, w tym samym czasie nagrał jako muzyk sesyjny jeszcze kilkanaście(!) istotnych płyt z innymi wykonawcami, o których w większości wspomniałem już na początku tego tekstu. Efekt był taki, że w połowie dekady poczuł się tak bardzo wyjałowiony, iż praktycznie prawie nie pracował.

Z artystycznego letargu w 1977 r. wyrwała go Island Records, "wymuszając" na nim nagranie albumu solowego. Ten pod tytułem "Steve Winwood" odniósł spory sukces w Stanach Zjednoczonych i ugruntował dotychczasową pozycję artysty. Odtąd już stale działał dwutorowo - jako solista i jako muzyk sesyjny. W tej pierwszej roli wydał kolejno dziewięć longplayów: "Arc Of A Diver" z 1980 r.; "Talking Back to the Night" z 1982 r. (na obu grał sam na wszystkich instrumentach!); "Back In the High Life" z 1986 r. (piosenka z tej płyty "Higher Love" otrzymała nagrodę Grammy jako najlepsze nagranie roku, a Winwood dostał tę samą nagrodę jako najlepszy popowy wokalista!); "Chronicles" z 1987 r. (składanko-remiksowy); kolejny multi-platynowy "Roll With It" z 1988 r.; "Refugees Of The Heart" z 1990 r.; " Junction Seven" z 1997 r.; "About Time" z 2003 r. i wreszcie "Nine Lives" z 2007 r. Jego dyskografię uzupełniło jeszcze koncertowe CD/DVD "Live From Madison Square Garden" (2009 r.) będące kroniką jego trasy z Erikiem Claptonem i klasyczna składanka "Revolutions" (2010 r.).


Czyżby koniec? A gdzie tam, bo Winwood w międzyczasie, jak to ma w zwyczaju, "nieco" pomagał innym. A to w 1983 r. pojawił się w Royal Albert Hall podczas wspaniałego "A.R.M.S. Concert" (mającego zebrać fundusze na walkę z stwardnieniem rozsianym), podczas którego grał i śpiewał razem z Jeffem Beckiem, Erikiem Claptonem, Jimmym Pagem, Johnem Paulem Jonesem, Andym Fairweather-Lowem, Billem Wymanem, Charliem Wattsem oraz Kenneym Jonesem. Potem nagrywał z najróżniejszymi gwiazdami, a w 1994 r. wspólnie z Jimem Capaldim na chwilę reaktywował Traffic, co zaowocowało albumem "Far From Home" i występem na festiwalu Woodstock '94. W ostatnich 20 latach zdążył jeszcze pojawić się w filmie "Blues Brothers 2000", zagrać na Claptonowskiej imprezie "Crossroads Guitar Festival" i wesprzeć "Teenage Cancer Trust" w czasie koncertu w Royal Albert Hall. Obok niego wystąpili podczas tej imprezy m.in. Paul Weller, Ronnie Wood, Kelly Jones (ze Stereophonics), Amy MacDonald i odpowiedzialny za całość Roger Daltrey.

Co ciekawe, być może Winwood niedługo pojawi się w Polsce, bo ostatnio wspiera Roda Stewarta podczas jego koncertów w ramach "Live the Life Tour". Oby!

Ach, i jeszcze jedno. Mimo że to się wydaje niemożliwe, Steve Winwood ma też życie prywatne. Za wiele o nim nie wiadomo, ale ujawniono że w latach 1978-1986 artysta był żonaty z Amerykanką Nicole Weir (rozwiedli się), a w 1987 ożenił się powtórnie, tym razem z Eugenią Crafton, z którą zdążył dorobić się czwórki dzieci o imionach: Mary-Clare, Eliza, Cal and Lilly. Obecnie wprawdzie mieszka w Nashville, ale ma też piękny 300-letni dom w Cotswolds, w hrabstwie Gloucestershire, w Anglii.

Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas