Reklama

Zwal to na Neptunów

Clipse "Til The Casket Drops", Sony

Jeżeli patrzeć na główny nurt amerykańskiego hip-hopu, Clipse rzeczywiście nagrali jedną z najlepszych zeszłorocznych płyt. Ale to tylko źle świadczy o 2009 rok.

A wydawało mi się już, że polscy wydawcy przegapili braci Thornton. Lepiej jednak późno niż wcale, zwłaszcza, że "Til The Casket Drops" rozpoczyna się od serii mocnych uderzeń, sugerujących coś więcej niż parę hitów, które lada moment zapomnimy. Już otwierające album, epickie "Freedom" przynosi zaskakujące odkrycie. Wychowana w Virginii dwójka, od pierwszych oficjalnych nagrań działająca zazwyczaj w trybie orgiastyczno-konsumpcyjnym, nie tylko myśli, ale i czuje! "Po każdym napisanym wersie i wszystkim co włożyłem / muzyka to nic więcej, niż własnoręczne zbudowane więzienie" - rymuje Pusha T . Wtóruje mu zaś partia rzewnej gitary, z zaskakującym wyczuciem włożona między uderzenia perkusji.

Reklama

To emocjonujący wstęp, po którym "Til The Casket Drops" brawurowo przyspiesza. Klasyczne, zapętlone dźwięki pianina zwiastują "Popular Demand", z cwaniackim, nowojorskim w duchu nawijaniem Malice'a. Brudny riff błyskawicznie klei się do plemiennych bębnów, czyniąc "Kinda Like A Big Deal" pozycją obowiązkową, zanim jeszcze rozpocznie się gościnna zwrotka Kanye Westa. Pomiędzy minimalizmem i świdrującymi syntezatorami "I'm Good", a tropikalnym przepychem (słychać i reggae, i g-funk) "There Was A Murder" łatwo się zatracić. Ale uwaga, otrzeźwienie przyjdzie lada chwila.

Nie wińmy rapu, bo to (w swojej klasie) niezła robota. Coś dla dziewcząt, które zagwiżdżą z uznaniem przy linijkach takich, jak "wiem, że te szpilki od Yvesa Saint Laurenta nie idą za frajer / co więcej, chcę pokazać, że szmal na nie zgarniam z ulicy". Albo dla chłopaków, widzących kwintesencję tacierzyństwa w wersach "Myślałem kiedyś, że życie to słaba panna i słaby wóz / a życie to kiedy oglądasz z dzieciakami "Madagaskar" z ekranu na oparciu Hummera H3 z grillem z przodu". Proszę sobie wyobrazić co się dzieje, gdy te nuworyszowskie impertynencje podkręca dobry podkład. Hmmm, tak właściwie pozostaje tylko wyobraźnia?

Niestety, na drugiej części albumu takich utworów właściwie nie ma. To, co było błogosławieństwem Clipse, stało się przekleństwem. Mowa o multiplatynowych producentach The Neptunes. W całości przygotowali dwie poprzednie płyty duetu, świetnie oceniane "Lord Willin'" i "Hell Hath No Fury". Teraz nie mają już wyłączności, acz zrobili wystarczająco dużo, byśmy mogli usłyszeć, jak gryzą własny ogon. A zżuli go na papkę. "Door Man", "All Eyes On Me", "Counselling" czy "Champion" w założeniu miały brzmieć zapewne kosmicznie i przyszłościowo. Nie trzymają się jednak kupy, jawiąc się jako wtórne, przekombinowane, chaotyczne i nachalne. Brak im ram oraz wyrazu. Co gorsza, nie tylko źle świadczą o twórcach, ale i dla Thorntonów stają kłopotliwym balastem.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama