Więcej niż hołd dla Marleya

Jafia Namuel "One Love Train", Offside

Polskie roots reggae osiągnęło na płycie Jafii Namuel szczyt swoich możliwości
Polskie roots reggae osiągnęło na płycie Jafii Namuel szczyt swoich możliwości 

Nie ma co psioczyć na reggae. Można co najwyżej narzekać na wykonawców, którzy nie są w stanie rozpalić swoich nagrań. Jafia Namuel jest poza zasięgiem krytyki. Zarejestrowany w radiowej Trójce występ, to jedna z najwspanialszych kart polskiej muzyki na żywo.

Przykro mi, to nie będzie obiektywna recenzja. Choć nienawidzę płyt rocznicowych i jestem zdania, że koncert odtwarzany z płyty to niepotrzebny półśrodek, Jafia Namuel zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Po wstępie do "Fire", który jako żywo przypomina koktajlowe world music, uśmiechałem się złośliwie. Ale gdy tylko odezwał się Dawid Portasz, ziemia przestała się dla mnie obracać. Ciarki na plecach pozostały aż do kończącego, wzruszającego, zaśpiewanego do wtóru gitary akustycznej "Revelation". Ciekaw jestem czy po wysłuchaniu całego "One Love Train" ktoś jeszcze będzie miał czelność zarzucić roots reggae nudę. Po prostu trzeba się nauczyć wykonywać je z takim zaangażowaniem.

Wokalistą, gitarzystą i liderem grupy jest Dawid Portasz. To, że nie został gwiazdą po nagrywającym w legendarnym jamajskim studio Tuff Gong projekcie Rastasize, należy uznać za skandaliczne niedopatrzenie. Zeszłoroczne, nagrane z Sedativą "I" to rzecz równie imponująca, daleko bardziej eklektyczna. Na tle tych dokonań Jafia Namuel, macierzysta formacja Dawida wydawała się być trochę w cieniu. Ale o ile można jej zarzucić, że jest mało efektywna - zwłaszcza w przeliczeniu lat istnienia na płyty - nikt nie powie, że jest nieefektowna. Zwłaszcza jeśli był na koncercie.

Dlatego grupa wpadła na dobry pomysł. Swoje nowe utwory nagrała w formule live, korzystając tym samym z wieloletniego doświadczenia scenicznego a zarazem znakomitych warunków, jakie stwarza studio im. Agnieszki Osieckiej. Do tego bardzo marleyowska z założenia formacja przesiała własne kompozycje utworami jamajskiego guru. I to była świetna koncepcja. Dobrano bowiem utwory niebanalne, silne pod względem przesłania a nie komercyjnego potencjału - "Work", "Rat Race", "Kinky Reggae" czy "Revelation". Idealnie pasują do zaangażowania tekstów Jafii, jednego rzadkich przykładów sytuacji operowania wyświechtanymi symbolami pokroju Babilonu i rastafariańskim etosem w sposób nie tylko mało irytujący, ale wręcz zmuszający do czucia oraz myślenia. Marley jest tu interpretowany z głębokim zrozumieniem, nigdy wywracany do góry nogami. O tym, że w kraju nad Wisłą nie ma bardziej godnych do podejmowania tej spuścizny świadczy "Dead Man / Wake Up & Live", rzecz w połowie Dawida, w połowie już jednak Boba, niemniej absolutnie harmonijna.

Jafia Namuel może być uduchowiona nie na tyle jednak, by zapomnieć o nadaniu wartościowym treściom eleganckiego opakowania. Takie "I Rasta" jest wręcz zaskakująco lekkie, wdzięcznie i niezobowiązujące. A wspominane wcześniej "Kinky Reggae"? To już w ogóle cud miód zdradzający wszystkie atuty Pilan - aranżacyjny polot, doskonałą chemię między muzykami, równiutko grającą sekcję rytmiczną, efektownie wpleciony instrument dęty, pełne wigoru chórzystki. Do tego Portasz śpiewa tak, że samą barwą głosu przekazuje o swoim barwnym życiu więcej niż niejedna książka. Gdyby nie mój racjonalizm, bez większego problemu uwierzyłbym, że to ktoś znacznie starszy i z zupełnie innego zakątku globu śpiewa poprzez niego. Do tego za sprawą wkład Mateusza Pospieszalskiego oraz Studia As One udało się ukręcić brzmienie, które chce się łyżkami jeść. Polskie roots reggae osiągnęło w tym momencie szczyt swoich możliwości. Sprawa zamknięta.

10/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas