Surowa elektronika Nitzer Ebb przypomina, że wracając do czasów własnej świetności, nie ma się żadnej gwarancji na wydobycie dawnej energii i przywołanie klimatu minionych lat.
EBM... To nie badanie, na które skierowano właśnie najstarszego członka rodziny. Nie jest to również grupa grafficiarzy, doprowadzających dzielnicowego do łez. Mamy do czynienia ze skrótem oznaczającym Electronic Body Music. Ów rozwijający się w latach 80. gatunek, z jednej strony był próbą syntetycznej adaptacji punka, z drugiej (tego skrótu myślowego ortodoksi nie wybaczą) industrialem bez gitar. Dziś w czystej postaci właściwie nie występuje, pobrzmiewa za to w techno, housie i electro, do czego brytyjski zespół Nitzer Ebb bardzo mocno się przyczynił.
Niestety, grupa inspirująca niegdyś tak wielu, dziś sama potrzebuje inspiracji. Album "Industrial Complex" - wydany po piętnastu latach od "Big Hit", ich ostatniej nieskładankowej i nieremiksowej propozycji - to powrót na stare śmieci. Po eksperymentach z lat 90. panowie okopują się na zdobytych daleko wcześniej pozycjach. I początkowo brzmi to fajnie - mocne brzmienie bez riffów, tylko plastikowy, tłukący jak śmigło helikoptera bas i łomot perkusji, zarówno granej na żywo, jak i programowanej przez Jasona Payne'a. Uczucie przesytu przychodzi jednak szybko, a zbyt długie kompozycje zlewają się ze sobą.
Jeżeli kłaniamy się przeszłości, to czemu wokalista Douglas McCarthy śpiewa, jakby go właśnie wyrzucili z jednej z tych marudzących gitarowych grup z lat 90., bez charyzmy znanej z płyt "That Total Age" czy "Showtime"? Skąd te mostki, wyraźnie zaakcentowane refreny? Jeśli zaś miała to być nowa muzyka, cóż... wyszło monotonnie, dalsze plany aż proszą się o urozmaicenie, a całe utwory o dobry, choćby odrobinę zaskakujący pomysł. I nie mam na myśli balladowego smęcenia z "Going Away".
Trio nie pierwszy raz wyłożyło się na próbie bycia piosenkowym i alternatywnym zarazem. Nawet jeśli daje nam znak, że gotowe jest sięgnąć po szerszą niż zazwyczaj publikę, trudno uwierzyć by ta była gotowa. Nitzer Ebb grał ostatnio w Łodzi przed Depeche Mode. I taki to już los zespołu drugoplanowego, charakterystyczny zresztą dla twórców brzmień niegdyś pionierskich. Na pociechę dodam, że z takim repertuarem mogą otwierać wiele różnych koncertów - od Kraftwerk, przez Sisters Of Mercy i Chemical Brothers na Fischerspoonerze skończywszy.
5/10