Vito Bambino "Pracownia": ciągoty do melancholii [RECENZJA]
Świeże brzmienia napędzane na przemian nostalgią i energicznym rytmem. Pozytywna energia przeładowana zbędnymi utworami. Chyba dość znany schemat, nie tylko wśród uczestników juwenaliów, z którymi ciężko polemizować. Ale dla fanów jak znalazł. Pytanie, co Vito Bambino ma do zaoferowania reszcie?
Bitamina to było coś. Totalny powiew świeżości na polskiej scenie, eksperymentowanie z dźwiękami, alternatywny hip-hop, nostalgiczne teksty. Rap, śpiew i melorecytacja jak na slamach poetyckich. Każda płyta była też inna - od genialnego instrumentalnego "C", retrospekcyjnego "Placu zabaw", wymagających "Listy Janusza", aż po przebojową "Kawalerkę". O "Kwiatach i korzeniach" można spokojnie zapomnieć i to nie tylko z perspektywy czasu.
Solowo tak okazale już nie jest, zwłaszcza w kontekście frontmana składu - Vito. Już pominę "prehistoryczne" czasy, kiedy jeszcze nosił full capa, nagrywał i produkował pod innymi ksywkami (Denver i Drumlinaz) i był trochę z dala od obecnej formuły.
Wydana w 2020 roku "Poczekalnia" była rozczarowaniem, w której najciekawsze fragmenty ocierały się o twórczość macierzystego składu, a i tak zapewne miałyby problem, żeby finalnie znaleźć się na ich albumie. Bardziej hitowe kompozycje były i tak sezonowe, wręcz jednorazowe - ciężko do nich wracać, a sprawdzić mogłyby się co najwyżej na jakiejś kompilacji zespołu.
Nadszedł czas "Pracowni". Nowa produkcja jest jeszcze bardziej melodyjna, przebojowa, czasami również wracająca do korzeni. Z całą tą specyficzną manierą wokalną i opowieściami o relacjach. Znalazło się też miejsce na trochę klisz, obserwację społeczeństwa. Wszystko i zarazem nic. Zero jakiejkolwiek rewolucji, jakie to miały miejsce w przypadku każdego albumu Bitaminy, a zarazem rozwijanie konceptu, który został obrany kilka lat temu, gdy Vito z kompanią postanowili wyjść ze swoją twórczością z czeluści Soundclounda czy innego Bandcampa.
Zacznę od oprawy muzycznej, bo o ile album sprzed trzech lat brzmiał niczym fascynacja Smolikiem, z którym nigdy nie udało się muzykom spotkać, to już "Pracownia" wchodzi na wyższy level (halko, "2002" do sprawdzenia w pierwszej kolejności!) i jeszcze dodaje kilka niuansów, które sprawiają, że całość to taneczno-kanapowy miszmasz. Popowe ekscytacje rodem z Polski Ludowej w postaci "Cyber PRL" i "Mustanga", skandynawski (albo rodzima Bokka bis) pop w postaci "Etny", która charakteryzuje się fantastycznym tłem, chociażby skrytymi wokalami. Pełne groove'u "Lekko", najbardziej hip-hopowy fragment, przypomina złote czasy Bad Boy Records, ale bez nadmiernej ilości lukru. "In&out" i "Baba" są alternatywne, zarazem łatwo przyswajalne. Różnorodnie, ciekawie, wyjątkowo bezpiecznie.
A sam Vito? Rymy proste, refreny przebojowe, niepowtarzalny styl. Albo kupujesz, albo rezygnujesz. Nie ma nic pośrodku, ale jest w tym metoda. Bo o ile wokal idzie w swoją stronę, muzyka w drugą, często można odnieść wrażenie, że nic tu się nie trzyma kupy, to jednak linijki pokroju "Czy ty lubisz chamów / Bo jeśli tak, to ja znam paru panów / I weź, ty się zastanów / Co dokładnie powiesz w następnym zdaniu" czy pojedyncze słowa jak "hawir" (no kto z was ostatnio w jakimś numerze to słyszał?) lub dwuznaczności tekstu jak w "Widzimisie" zapadają na długo w pamięci. Jednym z największych atutów wokalisty jest jego umiejętność tworzenia melodyjnych i wpadających w ucho refrenów - niewiele jest w tym roku bardziej przebojowych rzeczy niż "Nudy" i prostszych od "Maja".
"Pracownia" jest niezwykle zróżnicowana, a dodatkowych barw dodają jej Sanah, Dawid Podsiadło, Ewa Bem i... Malik Montana. Imponujący rozstrzał stylistyczny, prawda? A jakby tego było mało to "imprezę" prowadzi Maciej Orłoś, którego kilka "Teleniekspressów" pozwala na chwilę odetchnąć. I to wszystko sprawia, że nowy album naprawia błędy poprzednika, trafia do szerszego grona i można do niego czasami wracać. Niekiedy z przyjemnością, zwłaszcza w środku lata.
Vito Bambino "Pracownia", Def Jam Recordings Poland
6/10