Upadek człowieka, triumf korzeni
Dominika Węcławek
The Roots "Undun", Universal
Gwiazdy są stworzone do tego, by świecić, a Rootsi, by nagrywać dobre płyty. I chociaż ubiegłoroczna kooperacja z Johnem Legendem nieco osłabiła siłę tej sentencji, to "Undun" jest powrotem na właściwe tory.
Oni są po prostu za dobrzy na bycie cover bandem. I może dlatego poprzedni "Wake Up!" nie wypalił tak mocno jak powinien. Poza tym sięgnięto wtedy po klasykę z czarną rewolucją gdzieś w tle. A Rootsom niewygodnie na barykadach, lepiej czują się jako nauczyciele. Na "Undun" nie ma więc rewolucji. Są za to mocne utwory pełne życiowych lekcji.
Dla wielu będzie ich pewno za mało - jeśli odjąć nie do końca zrozumiałe filmowo-symfoniczne wprawki na koniec, raptem dziesięć. 33 minuty muzyki. Wystarczy jednak posłuchać jak brzmi, by zrozumieć, że tej płyty nie oceni się po prostu dodając. Jest w tym co najmniej tyle głębi i niuansów, co na "How I Got Over". Z jednej strony to dźwięki żywych instrumentów, z drugiej zaczepna szorstkość i brud. Do tego mnóstwo muzycznych podtekstów. Funkrockowy konkret i zamglone, nowosoulowe pejzaże. Dyskretnie doprawione orientem "Sleep", ciężko toczące się, oparte na rzęsistej perkusji i pianinie "One Time". W końcu wszystkie te zapadające w pamięć melodie zwerbalizowane przez Bilala, czy Dice Raw, zawieszone w pół drogi między gospel i folkiem. Od "Kool On", przez wyjątkowo klimatyczne "Lighthouse", po "I Remember" - wszystkie te piosenki charakteryzują refreny pełne niejednoznacznych emocji, a, co równie ważne, niesamowicie przylepne. Po chwili same już powtarzają się w pamięci słuchacza.
Co ciekawe, obok wyprawy w przeszłość są na "Undun" odniesienia do całkiem świeżego wydawnictwa ulubieńca tej bardziej snobistycznej publiki - Sufjana Stevensa. I to zarówno na płaszczyźnie kompozycyjnej (zacytowany utwór "Redford"), jak i tekstowej. Bo cała płyta stanowi historię powolnego upadku człowieka. Bohaterem jest... Redford Stevens (imię od piosenki, nazwisko... sami się domyślacie), złodziejaszek z osiedla, co to okrada jednego, by spłacić drugiego. Black Thought, często zresztą wspomagany przez gości takich jak Phonte czy Big K.R I. T., snuje opowieść o nieuchronności przeznaczenia, a zarazem zawiłej ludzkiej naturze.
"Gapię się na przyszłość zapisaną w liniach mojej dłoni / one są jak pożegnalny list, który zostawię swojej rodzinie / ale jest napisany w języku, którego nigdy nie zrozumie" - rapuje Thought, pokazując jak mimo świadomości swego beznadziejnego położenia brniemy dalej w mrok, aż spotkamy śmierć - co akurat w przypadku "Undun" jest punktem wyjścia do całej historii.
Ćwierć wieku scenicznego doświadczenia nie przełożyło się na to, że 13. studyjny album Rootsów okazał się wolny od usterek. Czasem bywa nieczytelny, można też narzekać na zbyt mało wersów od wspomnianego Black Thoughta, zwłaszcza, że gdy już jest ich więcej, okazują się bardzo dobre. Niemniej to i tak wielka klasa, czysta przyjemność czerpana chociażby z obcowania z kompozycjami już nawet w oderwaniu od treści. Doskonała kontynuacja "How I Got Over" i miła obietnica na przyszłość - hip hop wciąż może przeżyć bez bufonady, popeliny i plastiku, a w dodatku pozostawić z apetytem na sutą dokładkę.
8/10