Taniec z bestiami
Dominika Węcławek
"Baaba Kulka" Baaba Kulka, Mystic
Żelazna dziewica stała się Baabą, w dodatku Kulką. Demoniszcza zostały ubrane w soulowe bluzeczki, zwiewne, latynoskie suknie i otulone szalem chilloutowej elektroniki. I jest im w tym do twarzy!
Szatańskie okładki, pełne grozy teksty utworów i gitarowe solówki z piekła rodem - z tym kojarzył się zespół Iron Maiden. Tymczasem słuchając albumu rozimprowizowanego, rozsadzanego ilością pomysłów zespołu Baaba i towarzyszącej im Gaby Kulki, dojść można do wniosku, że nie chodzi o piosenki ze strefy groteskowego dziś już trochę mroku. Głos Kulki i jej teatralna maniera świetnie korespondują z kanonem wczesnometalowym. To co trzeba przerysowują, inne elementy zrzucają na dalszy plan bądź wyciszają. Raz pod głosem autorki "Hat, Rabbit" kawałki pokornieją, innym razem zaś pokazują pazury. Ot choćby taki "Prodigal son" wyraźnie nabrał charakteru, oczywiście bardzo przekornego. Łączy teraz ciężkie brzmienia gitar, funkowy puls, rhythmandbluesowy feeling i akcenty elektroniczne w tle. Gaba śpiewa jak rasowa soulowa diva, niepomna agresywnych freejazzowych improwizacji i krwistych riffów. To modelowy przykład tego, jak warszawiacy poczynają sobie z materiałem Maidenów.
Ekipa idzie na całość. W "Still Life" śpiewa o powracających nocnych koszmarach do rytmu bossa novy. "Wrathchild" to jeszcze jedno spotkanie z południowoamerykańską estetyką, tym razem budzące natychmiastowe skojarzenia z tym, w co na ostatniej płycie bawili się Mitch&Mitch. "To Tame a Land" zręcznie buduje pomost między światem z "Diuny" Franka Herberta a orientalną krainą 1001 nocy. Prawdziwą wisienką na torcie okazuje się jednak kultowe "Number of the Beast", gdzie na zasadzie totalnego kontrastu Bestię wepchnięto w objęcia syntetyki, z lekkimi tylko akcentami flecików, sprowadzając refren do wypowiadanych niemal mechanicznie słów, bez żadnych wrzasków czy emfazy.
I w zasadzie można by tak zachwycać się każdym utworem, bo wszystkie są muzycznymi niespodziankami, prawdziwym przeglądem gatunków ciągnącymi nas za uszy od "Lambady" po coś, co prezentuje się niemal jak instrumentalny hip-hop spod ręki wczesnego RJD2. Mimo ostentacyjnego rozstrzału klimatów i estetyki, całość wypada jednak bardzo spójnie. Konfrontacja treści z brzmieniami, poza ewidentnym aspektem humorystycznym, wskazuje natomiast na ogromną muzyczną erudycję interpretatorów a zarazem klasę oryginalnych kompozycji. Nic tylko podziwiać jakość melodii w oderwaniu do hurgotu. I zrozumieć, że czasem lepiej przyjacielsko mrugnąć okiem, niż składać hołd. Cześć dziewicy nie jest wcale bezczeszczona, wspaniale wypada w wywrotowych aranżacjach. Baaba Kulka grając "Ajronów" brzmi zaś świeżej od większości nowych zespołów.
9/10