Tańcz, aż zlecą ci gacie!

Ke$ha "Animal", Sony Music

Okładka albumu "Animal"
Okładka albumu "Animal" 

Ke$ha ma wszystkie cechy sezonowej gwiazdki, a bity z jej piosenek uderzają z gracją maczugi. Co napisawszy, dodam, że albumu "Animal" da się słuchać, a po kilku piwach da się go słuchać z przyjemnością.

Piosenki tej 22-latki to najprostszy w świecie, chwytliwy dance, przeplatany czymś na podobieństwo rapu, kiedy to Ke$ha stęka sobie o niedawnych imprezach i poznanych tam chłopcach. I tu dochodzimy do tekstów, które są... pierwszym z atutów albumu. To zupełnie bezpretensjonalne, zadziorne, momentami zabawne wynurzenia, pisane na kolanie w licealnej ławce, podczas nudnych lekcji.

Ke$ha - czy też bohaterka przez nią wykreowana - jawi się tutaj jako bezczelna, pyskata imprezowiczka, która zamiast gadać z chłopakami woli ich przelatywać (sama określa siebie jako "alfons", facetów zaś nazywa "zwierzątkami"), a jej pozostałe zainteresowania rozciągają się pomiędzy Jackiem Danielsem a tequilą.

Z albumem "Animal" jest jak z przebojem "I Gotta Feeling" Black Eyed Peas. Można narzekać na prostotę tej piosenki, można pokpiwać, że wiejska dyskoteka, że brak polotu, ambicji, że Will.i.am się skończył i tak dalej. Ale nie da się zaprzeczyć, że w ciągu kilku miesięcy singel ten stał się prawdziwym klubowym hymnem, stał się udanej imprezy symbolem i esencją. Tak samo postrzegam debiutancką płytę Ke$hy. Mało oryginalną, mało ambitną, ale wpadającą w ucho i znakomicie nadającą się na domówkę - można ją bowiem przetańczyć od pierwszego utworu do ostatniego.

"Tańcz, aż zlecą ci gacie / No chodź, rozbierzmy się" - śpiewa Ke$ha. Robi to bardzo przekonująco. Ja to kupuję.

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas